Jeśli tylko można, trzeba ludziom pomagać. Nie można odmawiać pomocy

To była dewiza ks. kanonika Józefa Adamczaka. Rezydent parafii pw. św. Józefa Rzemieślnika w Nowej Soli, a wcześniej proboszcz w Przyborowie, zmarł w poniedziałek 25 czerwca w szpitalu. To był człowiek o wielkim potencjale, inteligencji i jeszcze większym sercu dla ludzi

W poniedziałek około godz. 22.00 na wieży kościoła pw. św. Józefa Rzemieślnika rozbrzmiały dzwony. Ich dźwięk oznajmił, że zmarł ks. Józef Adamczak, rezydent parafii św. Józefa.

Ks. Adamczak w parafii w Nowej Soli był od 2013 roku. Miał 62 lata.

Jak czytamy na stronie diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, ks. kan. J. Adamczak urodził się 6 marca 1956 r. w Kargowej, w rodzinie Stanisława i Marii. Po ukończeniu nauki w Liceum Ogólnokształcącym w Wolsztynie w 1975 r. rozpoczął studia w wyższym seminarium duchownym w Paradyżu. 17 maja 1981 r. w Gorzowie Wlkp. przyjął święcenia kapłańskie z rąk sługi bożego bp. Wilhelma Pluty. Pracował jako wikariusz w Kożuchowie (1981-1983), Nowej Soli (parafia św. Michała Archanioła, 1983-1988) i Gorzowie Wlkp. (par. NMP Królowej Polski, 1988-1989).

25 sierpnia 1989 r. został proboszczem w Gądkowie Wielkim. Pełnił tę funkcję do 10 sierpnia 2004 r., kiedy powierzono mu urząd proboszcza w Przyborowie. 1 sierpnia 2013 r. ze względu na zły stan zdrowia został na własną prośbę zwolniony z urzędu proboszcza.

Zamieszkał wówczas jako rezydent w parafii pw. św. Józefa Rzemieślnika w Nowej Soli, gdzie w miarę sił pomagał w duszpasterstwie. W roku 1998 otrzymał godność kanonika R.M.

Uroczystości pogrzebowe rozpoczęły się w środę 27 czerwca mszą świętą dla duchowieństwa dekanatu Nowa Sól w kościele pw. św. Józefa. W czwartek od godz. 9.00 trwało czuwanie modlitewne, a o 11.00 odbyła się msza św. pogrzebowa. Po liturgii uczestnicy przejechali na cmentarz w Otyniu, gdzie odprawiono dalsze obrzędy pogrzebowe.

Kolizja z prałatem

Ks. Michał Gławdel, kapelan Chorągwi Ziemi Lubuskiej ZHP, dawniej wikariusz u św. Józefa, a obecnie wikary w parafii pw. św. Hieronima w Bytomiu Odrzańskim, był dość mocno związany z ks. Adamczakiem. – Trzymali się razem. Kiedy ks. Michał przyszedł do Nowej Soli jako neoprezbiter, widać było, że ks. Józef wziął go pod swoją opiekę – mówi nam osoba blisko związana z parafią. – Drzwi do ks. Józefa Adamczaka zawsze były otwarte, czasem nawet na oścież. Nie było różnicy, czy to plebania w Przyborowie, czy mieszkanie w nowosolskiej parafii św. Józefa. Zawsze można było wejść, żeby przy rozmowie napić się dobrej kawy – mówi ks. M. Gławdel. Opowiada nam, że ks. Adamczak swoją kapłańską przygodę zaczynał w Kożuchowie pod okiem ks. Jana Szutkowskiego. – „To on mnie nauczył, że jeśli tylko można, trzeba ludziom pomagać, nie można odmawiać” – powtarzał bardzo często, a ja słuchałem z zapartym tchem – mówi ks. Gławdel.

Ks. Adamczak właśnie w Kożuchowie po raz pierwszy spotkał się z ks. Józefem Kocołem. Sytuacja była dość nietypowa. – Tych dwóch wówczas młodych i tętniących życiem kapłanów wpadło na siebie samochodami, powodując kolizję pod stacją benzynową. Często to obaj opowiadali. Pierwszy w nerwach wyskoczył przyszły prałat, dostojnie ubrany w czarną sutannę. Drugi wyszedł przyszły kanonik, który wracając z kolędy ubrany był w sutannę, komżę, stułę i biret. Popatrzył i powiedział: „Skoro jesteś księdzem, to się znajdziemy. Teraz uciekajmy, bo będzie za chwilę nie lada widowisko”. Spotkali się pod skrzydłami jednego proboszcza: prałata Zygmunta Kurzaka. Ks. Józef Adamczak uwielbiał opowiadać o tamtych czasach: o kapłańskiej wspólnocie, o katechezie i swoich uczniach; o tym, jak zabiegał, żeby w Kiełczu odprawiać dwie niedzielne msze, o odnowie w Duchu Świętym lub o tym, jak odprawiał msze za ks. Jerzego Popiełuszkę i głosił patriotyczne kazania – opowiada ks. Gławdel.

W Gądkowie, kolejnej parafii, położonej wśród lasów i jezior, oddał swoje kapłańskie serce ludziom. – Codzienna praca i uśmiech pomagały mu zjednać sobie wiernych w miejscu, gdzie jeszcze niedawno cała parafia siedziała na wielkim wulkanie spowodowanym lokalną schizmą. Pijąc kawę u ks. Kanonika zawsze można było wpatrzyć się choć na chwilę w obraz, na którym widniał kościół pw. Matki Bożej Bolesnej w Gądkowie Wielkim i wysłuchać jakieś gądkowskiej opowieści – wspomina ks. Gławdel.

Oddał serce ludziom

Następnie przyszedł czas na Przyborów. Obecny proboszcz ks. Jerzy Gałązka nie miał łatwej drogi. Dorównać poprzedniemu proboszczowi i zdobyć sobie taką samą przychylność wiernych? Nie było łatwo. Ks. Gałązka z ks. Adamczakiem poznali się jednak dużo wcześniej, w seminarium. – Kiedy przyszedłem, ks. Józef był już na czwartym roku. Należał do studentów wybitnych intelektualnie, o ogromnym potencjale. Tę dużą zdolność logicznego myślenia dzielił jednocześnie z wewnętrznym duchem braterstwa i koleżeństwa. Był bardzo lubianym kolegą w seminarium. A jednocześnie żywił pragnienie bycia księdzem dla prostych ludzi w parafiach. Zmotywowało go to do tego, żeby odmówić pewnym propozycjom przełożonych, m.in. wysłania na studia – opowiada ks. Gałązka.

W pewnym momencie ks. Adamczak wpadł na pomysł pomalowania kościoła. Z ambony poprosił parafian o pomoc, bo robotnikom trzeba było przygotować obiady. – Na piątek poprosił koło wędkarskie o ryby: znalazło się ich dziesięć kilogramów. Wówczas już wiedział, że to parafia ludzi o wdzięcznych sercach. Znał tam każdego, z każdym umiał rozmawiać, nie robił wyjątków. Pewnie dlatego tak wielu znajdowało u niego pomoc w licznych kłopotach – mówi o nim ks. Gławdel.

Obecny proboszcz podkreśla, że pomimo ogromnego potencjału ks. Adamczak był księdzem dla ludzi i zawsze takim pozostał. – Był proboszczem w wiejskich parafiach, mimo że przełożeni proponowali mu większą parafię miejską. Był też trochę uparty w tym swoim zamyśle bycia księdzem – mówi z uśmiechem obecny proboszcz w Przyborowie. I dodaje: – Wobec ludzi był bardzo gorliwym duszpasterzem. Mam trudności, żeby zaistnieć po Józefie, bo w sensie duszpasterskim rozkochał w sobie parafian. Myślę, że nie ma kogokolwiek, kto skierowałby wobec niego głos krytyki. Był bardzo dobrym, troszczącym się o posługę duszpasterską księdzem. Przez pierwszy i drugi rok dochodziłem do standardów wypracowanych przez ks. Józefa. Dzisiaj, jeśli chodzi o pewne wprowadzone rozwiązania duszpasterskie, nadal się na nim wzoruję – przyznaje ks. Gałązka

Ks. Adamczak był proboszczem w Przyborowie przez siedem lat i jak przypuszcza ks. Gałązka, nadal by nim był, jednak postępująca cukrzyca zaczęła degradować przede wszystkim nerki, ale i serce.

– Stan jego zdrowia był już taki, że w końcu zdecydował się poprosić ks. biskupa o zwolnienie z urzędu. Ks. Kocoł przyjął go jako rezydenta. Ale ks. Adamczak nie zaczął się oszczędzać. Mimo że choroba postępowała, zdążył mocno zapisać się w pamięci nowosolskich parafian.

Takim go zapamiętamy

Hubert Gajewski, dyrygent parafialnej orkiestry, napisał o ks. Adamczaku: – Zawsze jak się z nim witałem, to na moje „szczęść Boże” ks. Józef odpowiadał: „Hubert, ożeń się”. Trochę to mówił, żeby mi dopiec, bo ks. Józef lubił się droczyć, ale też pewnie z troski o mnie. I takiego go zapamiętam – jako człowieka o wielkim sercu, który pomimo choroby nie tracił poczucia humoru, u którego pomiędzy mszami drzwi od mieszkania zawsze były otwarte, gdzie zawsze w większym gronie można było napić się dobrej kawy. No i kazania ks. Józefa – proste, a jednak trafiające do serca”.

H. Gajewski uważa jednak, że ta anegdota tylko w małym stopniu oddaje osobowość ks. Adamczaka. – Przede wszystkim był bardzo dobrym człowiekiem. I pomimo choroby, z którą się zmagał, nigdy nie narzekał – mówi H. Gajewski.

Ta choroba nie pozwoliła mu prowadzić parafii w Przyborowie, ale w parafii św. Józefa, gdzie zamieszkał u swojego przyjaciela ks. Józefa Kocoła, działał dalej. – Nie lubił się pieścić nad sobą, za to chętnie spowiadał, głosił wspaniałe kazania, prowadził biblijny krąg i Apostolat Maryjny. Z nami zaś, kapłanami, przesiedział długie godziny przy kawie. Już dawno nie pracowałem w nowosolskiej parafii, a cały czas z chęcią przyjeżdżałem do ks. kanonika właśnie na kawę. Jeszcze w środę wybraliśmy się razem, żeby sprawdzić, co słychać u ks. Adama Roguskiego w Lubsku. W niedzielę mieliśmy oglądać wspólnie mecz polskiej reprezentacji. Mieliśmy. Tymczasem on rozgrywał już ostatnią swoją grę w nowosolskim szpitalu – mówi nam ks. Gławdel i dodaje: – Wiele zawdzięczam księdzu Józefowi, m.in. to zapamiętane zdanie, że „jeśli tylko można, trzeba ludziom pomagać, nie można odmawiać”.

Uczył nas, jak znosić cierpienie

Wiele ciepłych słów o ks. kanoniku wypowiada ks. Adam Roguski, który do niedawna pracował w parafii św. Józefa i pochodzi z Nowej Soli. Pierwszy raz o ks. Adamczaku usłyszał jako seminarzysta po powrocie na wakacje do rodzinnego miasta. – Usłyszałem w kolejce na poczcie rozmowę między pewnymi paniami. Ta rozmowa dotyczyła przyborowskiego proboszcza. Mówiły: „Ten ksiądz jest taki ludzki. Ma czas dla dzieci i młodzieży. Organizuje dla nich festyny, wyjazdy nad jezioro i nie tylko. Jest taki skromny”. Ta usłyszana rozmowa młodemu księdzu, jeszcze przed święceniami, dała dużo do myślenia – wspomina ks. Roguski.

Spotkali się dwa lata później podczas piłkarskich rozgrywek ministranckich. – Ustaliliśmy telefonicznie termin meczowego spotkania. Przyjechałem na plebanię w Przyborowie. Nikt nie odpowiadał na dzwonienie domofonem. Wówczas sprzątający przy kościele starszy pan powiedział, żebym wszedł, bo drzwi są otwarte. Ks. kanonik nigdy nie zamykał drzwi na klucz – opowiada ks. Adam.

Wspomina, że ks. Józef zawsze prosił o to, żeby mógł odprawiać poranną mszę świętą. – Wcześniej modlił się brewiarzem i dyżurował w konfesjonale. Jego skupienie, wrażliwość liturgiczna, przepowiadanie Słowa Bożego szybko zostały zauważone i docenione. Nie lubił pośpiechu, uwielbiał śpiewać – znał na pamięć zwrotki pieśni kościelnych i przygodnych, takich, które dawno nie używano już w liturgii. Bardzo często odwiedzali go parafianie z parafii, gdzie posługiwał jako wikariusz i proboszcz. Prosili o posługę kapłańską z racji chrztu dzieci czy wnuków, udzielenie sakramentu małżeństwa lub jubileuszu czy pogrzebu. Nie odmawiał, lecz zawsze zaznaczał, że musi zapytać ks. prałata i księży – opowiada ks. Adam.

– Uczył nas, jak znosić cierpienie. Nie lubił użalać się nad sobą. Nie chciał niepokoić lekarzy. Zgodził się na telefon komórkowy tylko z powodów zdrowotnych. Mawiał: „Chcę być wolnym człowiekiem”. Wolność wynikała z wielkiego serca i braku przywiązania do dóbr doczesnych. Widziałem, jak wysyłał ofiary dla potrzebujących, wspierał misjonarzy i misjonarki. Przeznaczał na to całą swoją rentę – opowiada ks. Roguski.

W czasie pobytu ks. prałata Kocoła w szpitalu ks. Józef Adamczak pomagał ks. Adamowi prowadzić parafię. A kiedy zmarł jego tata, był dla niego oparciem. – Lubiliśmy jechać do braci kapucynów na kawę i na modlitwę. Mawiał, że życie zakonne to wyższa forma duchowości i musimy jej zaczerpnąć. Przez kapucynów został nazwany „prezydentem” – mówi ks. Adam i dodaje: – Śmierć ks. prałata bardzo odcisnęła się na kondycji ks. Adamczaka. Modlił się za następcę. Mówił, że będzie miał trudne zadanie, bo musi zmierzyć się z legendą. I podkreślał, że musi pomóc nowemu proboszczowi. Będzie pomagał inaczej. W poniedziałek wieczorem w szpitalu zapytałem go o plany na przyszłość. Powiedział: „Módlcie się za mnie. Chcę być pochowany obok ks. prałata”.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content