Ciemno i pełno strachów. 25 lat od ludobójstwa w Srebrenicy [WYBÓR TEKSTÓW 2020]

– Dziś każdy polityk, każdy człowiek, który wykorzystuje retorykę wojenną, jest dla mnie spalony – mówi Robert Pałka. W latach 90. był na Bałkanach jako żołnierz pokojowych sił ONZ. Właśnie minęło 25 lat od masakry w Srebrenicy, największego ludobójstwa w Europie od czasu II wojny światowej

Zabijanie w Bośni było zabijaniem sąsiedzkim. Mordercy i mordowani znali się. Byli sobie bliscy. W naturze gwałtu jest bliskość. I w uderzeniu maczety, kiedy spada na czyjś kark.

Wojciech Tochman, reporter

– Ludzie w pewnych warunkach stają się zwierzętami – mówi mi Robert Pałka, 46-latek. – Puszczają wszelkie hamulce, jeżeli nie ma żadnych zasad, żadnego nadzoru, kogoś, kto pilnuje porządku. Wtedy można wszystko. Dostaliśmy raz wezwanie, że w jednej z wiosek jest wbity granat z ręcznej wyrzutni przeciwpancernej. Wbił się w drzewo, ale nie wybuchł. Było niebezpieczeństwo, że kiedyś może. Skąd to się wzięło? Siedzieli kumple – 20-, 30-letni faceci – i pili sobie wieczorem rakiję. Byli bardzo głośno. Przyszła matka jednego z nich, żeby ich upomnieć. Klasyczna sytuacja. Ale zakończenie nie było klasyczne. Ten synek wstał, wziął wyrzutnię i strzelił do matki. Granatnik przebił ją na wylot i wbił się w drzewo.

Przez chwilę milczymy.

Po jakimś czasie Robert dodaje: – Bo mu matka uwagę zwróciła…

Bałkański kocioł

Robert Pałka w 1991 r. poszedł do Szkoły Chorążych Wojsk Inżynieryjnych. Miał 18 lat. Było sześć osób na jedno miejsce, a egzaminy trwały tydzień. – Dostałem się jako jedyny, który nie miał wujka pułkownika albo generała – uśmiecha się.

Szef jego szkolnej kompanii był na misji w Kambodży. – Po rozmowie z nim pomyślałem, że też chciałbym wyjechać na misję, żeby zdobyć bojowe doświadczenie – wspomina. – Złożyłem raport o skierowanie na misję, który został pozytywnie rozpatrzony. Miałem pojechać do jednostki 1125 Warszawa, a potem do Centrum Szkolenia dla Potrzeb Sił Pokojowych ONZ w Kielcach. Tam uczyliśmy się 2,5 miesiąca.

Akurat był tworzony Polski Kontyngent Wojskowy Sił Ochronnych ONZ w byłej Jugosławii, tzw. UNPROFOR. Brakowało kadr. To był pierwszy polski kontyngent, który miał przeprowadzać działania operacyjne w ramach ONZ. Polska nie miała żadnego doświadczenia. – Dołączyłem do tej ekipy – mówi Pałka.

Na Bałkany razem z resztą żołnierzy wyleciał rządowym tupolewem z katowickich Pyrzowic. Był początek marca 1993.

Samolot wylądował na lotnisku w Zagrzebiu. Zapakowali ich na ciężarówki, żeby zawieźć do Slunja (dziś Chorwacja), gdzie stacjonowali. Łącznie około 150 osób. Wiele z nich potem szybko zrezygnowało. – Nie wytrzymali tego, co widzieli, strachu, ciśnienia. Tam była regularna wojna – zaznacza Robert. – Weszliśmy w samo centrum tych działań wojennych. Ostrzał codziennie, praktycznie nie było momentu, w którym nie słyszało się strzału. Do tego eksplozje. Wiesz, jak jesteś na środku i za sobą masz Chorwatów, a przed sobą Serbów, i oni zaczynają do siebie strzelać, to sytuacja jest mało komfortowa. Przesiedź 48 godzin pod ostrzałem. To był, jak to się mówi, bałkański kocioł, bo tam walczyły przecież trzy strony: Serbowie, Bośniacy i Chorwaci.

Już w Karlovacu zobaczyli pierwsze ostrzelane budynki. – Zaczynało się już ściemniać, a my przejeżdżaliśmy przez linię rozdzielającą wojska chorwackie i serbskie. Tej miejscowości praktycznie nie było: kompletne ruiny, wszędzie miny, dużo czołgów, broni, żołnierzy. To był straszny widok na dzień dobry – podkreśla Robert Pałka.

W Slunju razem z kolegami przeszedł krótkie przeszkolenie i podział na poszczególne kompanie. Robert był saperem, zajmował się rozminowaniem terenu. Na cały batalion saperów było ośmiu, zostali podzieleni na dwa patrole. Ich najważniejszym zadaniem było szykowanie terenów pod przyszłe posterunki pokojowych sił ONZ. Reagowali też na sygnały od lokalnej ludności. Mieszkańcy prosili, by rozminować jakieś miejsce, bo bali się wychodzić z domu. – Mówili: przyszła w nocy bojówka, zgwałciła, zabiła, pokradła jedzenie i zwierzęta, a na koniec zaminowała teren. Wtedy my musieliśmy tam pojechać i go wyczyścić – tłumaczy mi Robert.

Na zdjęciach z czasów wojny w Bośni, które mi pokazuje, widzę młodziutkiego, przystojnego mężczyznę w mundurze. Mimo okoliczności najczęściej uśmiecha się do obiektywu. Jeszcze nie wie, jak bardzo ta wojna na niego wpłynie.

Radość zabijania

– Były często takie małe minki, nazywaliśmy je podkolanówkami. Ich było mnóstwo – opowiada. – Miały jeden cel: urwać komuś stopę. Nawet nie zabić kogoś. Dlatego że jeśli żyjesz, a jesteś ranny, to ktoś drugi będzie chciał ci pomóc. Czyli z dalszej bitwy są wykluczone co najmniej dwie osoby. Tak lepiej zagrać z przeciwnikiem.

Nierzadko było też tak, że o godz. 16.00 Serbowie i Chorwaci przychodzili ze sobą handlować. Ale o 17.00, gdy handel się kończył, wyciągali kałachy i strzelali do siebie. – Zabawa w to, kto kogo ustrzeli. Mieli przy tym radochę – mówi były żołnierz. – Widzieliśmy straszne sytuacje, jak ginęły dzieci, uciekali ludzie.

Później jego kompania dostała zadanie ochrony miejscowych. Pałka: – Zdarzało się, że przyjeżdżaliśmy do jakiejś wioski postawić posterunek ochronny i podchodzili do nas starsi ludzie, płakali i całowali po rękach. Dziękowali Bogu, bo ktoś wreszcie będzie ich pilnował i być może koszmar minie. A nie mają jak uciekać, bo co noc łazi tutaj jakaś banda i zaminowuje teren. Ci z miejscowych, którzy chcieli wojny totalnej, nie cierpieli nas. Ale ci, którzy chcieli pokoju, chcieli żyć jak ludzie – na nas czekali.

Jeszcze dzisiaj zginiesz

W Karlovacu nowosolanin poznał pewną rodzinę. Żona była Serbką, mąż – Chorwatem. Ona miała swoją cukiernię, on jeździł jako kierowca karetki. – Gdy wybuchła wojna, przyszedł do nich sąsiad i powiedział do niej: „Ty serbska kur…, spie… stąd! I to szybko, bo jeszcze dzisiaj zginiesz”. Jak mąż przyjechał z pracy, musieli uciekać – wspomina Robert. – To, co mieli pod ręką, spakowali do tej karetki i wyjechali do Republiki Serbskiej Krajiny. On później tą karetką jeździł dalej jako sanitariusz wojskowy.

Robert Pałka mówi, że ludzie Bałkanów są porywczy. Że noszą w sobie duże pokłady radości życia, ale i nienawiści. – Do tego w momencie, kiedy wybuchła wojna, z więzień powychodzili mordercy, najgorsi zwyrodnialce – podkreśla. – I ci ludzie dostali do ręki broń z gwarancją bezkarności.

Dziś mówi wprost: z wojska zrezygnował przez to, co widział na Bałkanach: – Zobaczyłem, co wojna za sobą niesie. I że to nie jest nic dobrego. Dziś każdy polityk, każdy człowiek, który wykorzystuje retorykę wojenną, jest dla mnie spalony. Pokazuje tym, że nie ma pojęcia, czym tak naprawdę jest wojna. My myśleliśmy, że w Europie po II wojnie światowej nic takiego już się nie stanie. Ale stało się na Bałkanach, a dziś źle się dzieje np. na Ukrainie. A wychodząc dalej – w Syrii też rozgrywa się tragedia.

– Wojna mocno cię zmieniła? – pytam

– Tak. Miałem wyidealizowane pojęcie o wojsku – odpowiada Robert Pałka. – Ale stykając się z prawdziwą wojną, dochodzisz do wniosku, że… Boże, chroń nas przed czymś podobnym. To jest coś strasznego. W środku Europy w XX wieku sąsiad mordował sąsiada tylko dlatego, że wyznawał inną religię albo był trochę inny.

– Bywało, że bałeś się o swoje życie?

– Czasami tak. Jedziemy coś rozminować i nagle pojawia się jakiś oddział i pytają, co tu robimy. A jest ich z 30. „To nie wasz kraj, wyp… stąd!”. Trzeba było delikatnie się wycofywać. Mieliśmy zakaz jakiejkolwiek działalności zbrojnej, bo byliśmy przecież siłami pokojowymi. Ale zdarzało się, że też strzelaliśmy.

Według Roberta Pałki konflikt w tamtym rejonie tak naprawdę jeszcze się nie skończył. – Może wrócić ze względu na Kosowo. Serbowie tego nie odpuszczą – uważa.

Wojnę na Bałkanach obserwował do grudnia 1993. Wtedy wrócił do Polski.

Zagłada bośniackich muzułmanów

Ponad półtora roku później, w gorącym lipcu 1995 r., na pierwsze strony światowych gazet trafiła informacja o masakrze w Srebrenicy. Bośniaccy Serbowie masowo wymordowali muzułmanów z Bośni.

Generał Ratko Mladić kazał im wyselekcjonować chłopców i mężczyzn w wieku od 15 do 77 lat. Zginęło najprawdopodobniej grubo ponad 8300 ludzi. To największe ludobójstwo od czasów II wojny światowej.

Zostało przeprowadzone praktycznie na oczach holenderskich sił ONZ.

„Wtedy Holendrzy nie pomogli mieszkańcom Srebrenicy – pisze reporter Wojciech Tochman w swojej książce »Jakbyś kamień jadła«. – Do Potoczar zaraz przyszli za nimi Serbowie, obstawili teren, weszli pomiędzy przerażonych, zabierali mężczyzn, odpychali kobiety. Kobiety płakały, dzieci kryły się w ich ramionach”.

Pałka: – Tych masakr było tam więcej już wcześniej, tylko że nie na taką skalę. Na początku bardzo często robiliśmy patrole, żeby ludzie czuli się bezpiecznie. Ale w nocy dzieją się różne rzeczy. „Noc jest ciemna i pełna strachów”, jak pisał George Martin. Nam się jednak wydawało, że to idzie w dobrą stronę. Jednak w pewnym momencie Serbowie, Bośniacy i Chorwaci przestali w jakikolwiek sposób się nas bać. Zauważyli, że w momentach konfliktowych my musimy się cofnąć, bo takie mamy rozkazy. Jeśli widzieliśmy dziecko, które zaraz miało zostać rozstrzelane, nie mieliśmy prawa zareagować.

Zawiodło wszystko

Gdy Robert Pałka dowiedział się o Srebrenicy, już w Polsce, nie był zszokowany. Pomyślał: dziwne, że to stało się tak późno. – Bo masakry były codziennie, ale nie aż tak wielkie, jeśli chodzi o liczbę ofiar. Srebrenica stała się symbolem nagłośnionym przez media, który pokazywał porażkę sił pokojowych ONZ – podkreśla. – Tam zawiodło wszystko, od początku do końca. Głównie komunikacja i polityka. W tym czasie dowodzili tam Francuzi i prowadzili swoją politykę wobec Serbów. Można było do tego nie dopuścić. Wiem, że Holendrzy prosili o wysłanie wsparcia. To nie trwało pół godziny. Dostali odpowiedź, że muszą wysłać prośbę na piśmie. Zrobili to i dostali kolejną: wysłaliście wniosek na złym formularzu. Parodia. Nie zadziałało nic, żadne procedury. Dlatego wydarzyło się to masowe mordowanie ludzi, ta zbrodnia przeciwko ludzkości.

Czy jako ludzie wyciągnęliśmy jakąkolwiek naukę z masakry w Srebrenicy? – Nie. Niczego się nie nauczyliśmy – uważa Robert Pałka. – To się może powtórzyć w Europie. Najprędzej znowu na Bałkanach, ale z niepokojem patrzę też na Wschód. Co chwilę na świecie wybucha przecież jakiś nowy konflikt, ludzie mordują się nadal.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mateusz Pojnar

Aktualności, sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content