Tylko idź. Nic więcej [WYBÓR TEKSTÓW 2020]

– Na ostatnich kilometrach nasze nastolatki, które są tu jak symbole, jak pamięć o tamtych dziewczynach, nieco nam osłabły. Wojskowe buty zdemolowały Ali nogi. Ola mówi, że brakuje jej sił. „Tylko idź. Nic więcej” – wyrwało mi się, nie wiedzieć czemu. Dwa dni później przeczytałam w liście od Judy Patterson słowa, które wypowiedziała do niej mama, ocalała z tego koszmarnego marszu. Dwa zdania, które kiedykolwiek komukolwiek odważyła się o marszu śmierci powiedzieć: „Po prostu żyj dalej”. Niby co innego, ale wciąż mam wrażenie jakbym w tamtej chwili, chcąc wzmocnić córkę, powiedziała jej zdanie, które być może któraś z nich do którejś innej powiedziała. Tak żeby przetrwać i przeżyć. „Tylko idź. Nic więcej” – mówi Marta Brych-Jackiewicz. Razem z innymi nowosolanami wyruszyła w drogę, by przejść trasę marszu śmierci sprzed 75 lat i uczcić pamięć pomordowanych kobiet

W piątek sześcioro nowosolan wzięło udział w uroczystościach upamiętniających 75. rocznicę mordu 41 kobiet pochodzenia żydowskiego, pędzonych w marszu śmierci do Dachau. Wcześniej przeszli ponad 30-kilometrowy etap marszu, rozpoczynając go w Sławie, a kończąc w piątek rano pod obeliskiem w Starym Jaromierzu. Obeliskiem, który powstał ku pamięci zamordowanych więźniarek.

– Chciałbym serdecznie przywitać piechurów, którzy uczcili pamięć pomordowanych idąc częścią trasy marszu. Zrobił to pan Marek Grzelka ze swoją ekipą, w szeregach której były dwie nastoletnie dziewczyny. Są mniej więcej w wieku pań, które tutaj, na naszej ziemi, zginęły – mówił na wstępie uroczystości Jerzy Fabiś, burmistrz Kargowej.

Dwie-trzy pyrki

Potem opowiedział o tym, co wydarzyło się w Starym Jaromierzu pod koniec stycznia 1945 r. Wtedy do tej miejscowości dotarła 800-osobowa kolumna pędzonych kobiet. Postój wyznaczono im przy szkole. Niemieckiemu sołtysowi nakazano przygotowanie parownika, takiego, w którym paruje się ziemniaki dla zwierząt. Warzywa ugotowano dla uczestniczek marszu.

– I odseparowano od tej kolumny 38 kobiet, które nie mogły dalej iść, bo miały odmrożone nogi. Usadzono je pod płotem. Jak opowiadał później gwarą poznańską Florian Drzymała, w tamtym okresie 20-letni chłopak, który służył jako pracownik przymusowy w jednym z gospodarstw, dostały tylko po dwie-trzy pyrki – mówił przy obelisku Fabiś.

Dla tamtych dziewczyn te dwie-trzy pyrki były ostatnią wieczerzą. Za chwilę miały zostać zgładzone. Do lasu zawieziono je trzema wozami, jednym z woźniców był wspomniany Drzymała. I to on po latach wskazał miejsce i ze szczegółami opowiadał o rozstrzelaniu kobiet. Jak ujawniono podczas ekshumacji, ofiar było 41. Los wspomnianych przez burmistrza 38 kobiet podzieliły także uciekinierki z marszu, który zostały złapane.

Dziewczyny były zabijane strzałem w tył głowy. Zostały wrzucone do rowu, po dwa-trzy ciała obok siebie. Przykryte śniegiem i szmatami, którymi były okryte podczas podróży.

– Kiedy amerykańska armia 6 maja 1945 oswobodziła resztę spośród tych kobiet, to zważyła je, zapytała o wiek. Okazało się, że ta waga wynosiła… nieco ponad 30 kg. A to były dziewczyny w wieku 17 lat – mówił pod obeliskiem burmistrz Fabiś.

800-kilometrowy marsz przeżyło niecałe 140 kobiet, z czego 40 zmarło w ciągu kilku najbliższych dni.

Ala i Ola

Od tamtych wydarzeń minęło 75 lat. W Starym Jaromierzu nad obeliskiem, z zapalonym zniczem w rękach, głowy pochyliły Alicja i Aleksandra Brych-Jackiewiczowe. Pierwsza ma 17 lat, druga zaledwie 14.

– Najważniejszym momentem, który zakończył falę moich myśli, była chwila, w której nasza wędrówka dobiegła końca, a więc przy kamieniu pamięci w miejscu, gdzie zginęło 41 kobiet. To było niesprawiedliwe. Zginęły, bo były już słabe. Bo nie miały sił pomimo ich starań, instynktu przetrwania. Jest mi przykro, że niewiele ludzi ma pojęcie o tym wydarzeniu, że na lekcji historii nigdy bym się o tym nie dowiedziała. Ani ja, ani ktokolwiek. Nikt by się nie dowiedział – podkreślała Ala po przejściu ponad 30-kilometrowego marszu, który rozpoczęliśmy w czwartkowy wieczór.

Wyszliśmy ze Sławy, wcześniej dojeżdżając tam busem. Wtedy, w styczniu 1945, więźniarki w swój marsz wyszły chore, część była wieziona przez współtowarzyszki na taczkach. My szliśmy w ciepłych butach, grubych skarpetach, kominiarkach. One na boso, ewentualnie nogi miały owinięte szmatami. My mieliśmy nieprzemakalne kurtki, one cienkie, podziurawione pasiaki.

– Idąc w pewnym momencie poczułam ból, strach i smutek tych kobiet. Nie mogę się do nich porównać, bo to byłoby nieludzkie, gdybym próbowała. Ja, mając tyle warstw na sobie, mając coś do picia czy jakąś przekąskę, miałabym prawo choć przez chwilę porównać się do tych wychudzonych, prawie nagich kobiet? I do tego maszerujących w minusowej temperaturze? – pyta retorycznie po marszu Ala.

Jej młodszą siostrę, Olę, trasa w ciemnościach gminy Sława nauczyła większej wrażliwości. – W czasie naszej wędrówki myślałam o tym, jak bardzo zagubione były tamte cierpiące dziewczyny, jak bardzo musiały czuć strach. W każdym momencie mogły zostać zgwałcone, zabite. Były traktowane jak bydło na przeróbkę mięsa… Większość dziewczyn, które tam trafiły, były mniej więcej w moim wieku, no może trochę starsze i ogromnie podziwiam te, które przeżyły. Pan Marek Grzelka mówił podczas drogi, że przy każdym kilometrze umierały dwie dziewczyny. My drugiego dnia marszu zrobiliśmy bodajże 17 km, a to aż 34 ofiary – mówi po marszu jego najmłodsza uczestniczka.

– Dziewczyny, dałyście radę – chwalił je na ostatnich metrach naszego marszu Paweł Brych-Jackiewicz, ich tata.

Nie sposób uniknąć chodzenia po kościach

W szóstce piechurów, poza Grzelką, mną, wspomnianymi już Alą, Olą i ich tatą Pawłem, była również Marta Brych-Jackiewicz, mama dziewczyn.

Jej relacja z tej drogi jest poruszająca.

– Szliśmy przez teren, w którym drzewa pobliskich lasów oklejone są ostrzeżeniami przed chorobą ASF i zakazami wstępu do lasu. Staraliśmy się więc obierać drogi dozwolone. Słyszałam własne buty szurające o ziemię. Rozmowy towarzyszy głuchnęły w odległości, którą wybrałam. Jakoś tak sama wolałam iść. Przyglądałam się mijanym domom, zakazanym lasom i własnym uczuciom. Tak, uczuciom, bo myślom – nieobecnym w tym kroczeniu – nie bardzo można było – podkreśla mama Ali i Oli.
W podróży czasami przed oczami ktoś się za nią oglądnął, mignął latarką, by sprawdzić, jak jest daleko. Żeby wiedziała, którędy iść. I że jesteśmy obok. – Moi towarzysze czuwali i troszczyli się o mnie. A jak było z nimi? Z dziewczynkami w wieku moich córek? Gdyby któraś z nich ociągała się w drodze jak ja, gdyby jedynie zasłabła… Marek mówił, że właściwie nie sposób uniknąć chodzenia po kościach, bo tyle z tego rozpoczętego i ukradzionego im życia pozostało na drodze. Idziemy więc, depcząc kości. Nie z braku szacunku. Nie z braku tego łamiącego porażenia krzywdą jakąś nieludzką. Tylko z braku miejsca, które byłoby od tych kości wolne… – emocjonalnie opowiada M. Brych-Jackiewicz.

W swojej opowieści wraca do czwartkowego wieczora. Tam doszło do pierwszych egzekucji pod Sławą. Przed wsią Spokojna, po zapadnięciu zmroku, prawdopodobnie 22 stycznia 1945 zostało zamordowanych ok. 20 kobiet strzałem z mausera.

Tam też odpaliliśmy pierwszy znicz. – Zapadłam się w sobie. Echa tamtych wystrzałów było pewnie wtedy słychać w oddalonym o kilka kilometrów Bagnie. To taka wieś. Wieś, w której mieliśmy nocować –wspomina czwartkowy wieczór Marta.

W Bagnie, dzięki pośrednictwu naszego dobrego znajomego Pawła Żygadły, który zresztą odwiedził nas przy tablicy pamiątkowej w Spokojnej, spędziliśmy noc u rodziny Elwiry Zimnej. Gospodarze rozpalili nam ognisko w swoim ogrodzie i poczęstowali gorącą herbatą.

– Zaprosili nas na noc pod dach ciepłego, murowanego domu. Ale przecież wiemy, że tak nie było w przypadku tych dziewczyn. Nasza podróż byłaby całkowitym, unieważniającym kłamstwem. Nie mogliśmy, nie chcieliśmy tak. Paweł z Olą rozbili namiot. Alicja chyba pokroiła cebulę. Marek ugotował nam jedzenie. Dobre jedzenie. Do syta. To była nasza nieadekwatność w tej podróży. Ale z serca i z troski o nas samych, wszystkich nawzajem. Bo troszczyliśmy się tu o siebie. Bo nam zależało. Bo siebie mieliśmy. I choć zimno nocy kłuło nas podle i przewlekle, to byliśmy tam bezpieczni. Bez lęku patrzyliśmy w ogień i w gwiazdy, których krocie było nad nami tamtej nocy. Całkiem jakby tysiąc par oczu patrzyło na nas z góry, a może i dwa tysiące. Część z nas bardziej podsypiała, niż spała. Część czuwała, by dodający otuchy ogień z ogniska nie umarł przed porankiem – wspomina tamtą noc, pełną przemyśleń, Marta Brych-Jackiewicz.

Grzebyki, guziki i pierścionki

Wcześnie rano w piątek ruszyliśmy w dalszą podróż.
Marta: – Na ostatnich kilometrach nasze nastolatki, które są tu jak symbole, jak pamięć o tamtych dziewczynach, nieco nam osłabły. Wojskowe buty zdemolowały Ali nogi. Ola mówi, że brakuje jej sił. „Tylko idź. Nic więcej” – wyrwało mi się, nie wiedzieć czemu. Dwa dni później przeczytałam w liście od Judy Patterson słowa, które wypowiedziała do niej mama, ocalała z tego koszmarnego marszu. Dwa zdania, które kiedykolwiek komukolwiek odważyła się o marszu śmierci powiedzieć: „Po prostu żyj dalej”. Niby co innego, ale wciąż mam wrażenie jakbym w tamtej chwili, chcąc wzmocnić córkę, powiedziała jej zdanie, które być może któraś z nich do którejś innej powiedziała. Tak żeby przetrwać i przeżyć. „Tylko idź. Nic więcej”. „Po prostu żyj dalej”. Nic więcej chyba powiedzieć się nie da, gdy ktoś słabnie. I nie ma znaczenia, czy słabnący idzie obok ciebie, czy to ty słabniesz.

Po uroczystościach w Starym Jaromierzu wzięliśmy udział w miejskiej uroczystości w Kargowej upamiętniającej rozstrzelanie więźniarek. Wykłady na ten temat połączono z wystawą zdjęć uratowanych i nieuratowanych kobiet oraz ekspozycją pamiątek po rozstrzelaniu w Karszynie niedaleko Kargowy ludności niemieckiej. Były to grzebyki, guziki i pierścionki.

Marta: – Zapadły mi w pamięć małe brązowe grzebyki do upinania włosów. W eleganckie koczki, zalotne fryzurki. Takie, jakie nastolatki w każdych czasach lubią sobie trefić najbardziej. By być piękne, podziwiane i kraść zamglone chłopięce spojrzenia, gdy z wdziękiem odchylają główki. Grzebienie, które pogubiły im się, gdy głowy opadały. Od salwy, od głodu, przemęczenia lub niezaoszczędzonej kuli z karabinu, z powodu przemarzniętych na wskroś stóp. Lub od bycia Niemką. Albo od bycia Żydówką.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content