Boże Narodzenie. Wspólne święta Prestige Musique

Połączyła ich muzyka. Dziś rozpoznawani są przede wszystkim jako Prestige Musique i w tym roku po raz 18. będą wspólnie świętować Boże Narodzenie

Agnieszka i Krzysztof Pleszewscy poznali się w domu kultury Agora. Krzysiek miał wtedy 14 lat, Agnieszka – 10. Uczestniczyli w zajęciach wokalnych. Krzysztof u Stanisława Kowalskiego, a Agnieszka u Grzegorza Makowskiego. Na początku łączyła ich wspólna muzyczna pasja, aż w końcu coś „kliknęło”. Dziś tworzą zgrany zespół muzyczny i równie zgrany duet małżeński. Krzysztof: – Byliśmy młodziutcy, chodziliśmy na swoje zajęcia wokalne, braliśmy udział w różnych konkursach i projektach organizowanych choćby przez Renię Terlikowską czy Roberta Kajdanowicza. Mamy z Agnieszką nawet wspólne zdjęcie z tego okresu. Jesteśmy na nim objęci, choć wtedy nie przychodziło nam do głowy, że kiedyś będziemy razem. Zdjęcie sygnalizowało tylko to, że coś nam się kiedyś wydarzy, ale nikt nie myślał, że aż tak poważnie.

Agnieszka: – Później widywaliśmy się też w innych domach kultury, m.in. w Panopticum przy ul. Kościuszki. A potem w DK Dozamet. Przez sześć lat drogi Agnieszki i Krzysztofa się krzyżowały, przynajmniej do chwili, gdy Krzysztof postanowił wyjechać za granicę do pracy. – Miałem 20 lat, znałem niemiecki i wymyśliłem sobie, że wyjadę do Francji. Jak nietrudno się domyślić, poznany język obcy do niczego mi się tam nie przydał. Pod dwóch latach pojechałem do Niemiec, w których spędziłem pięć lat, a następnie do Danii na kolejne dwa – opowiada Krzysztof.

Zakochani we francuskich piosenkach

Podczas pobytu we Francji poza pracą zajmował się też muzykowaniem. Występował w klubach i kawiarniach, a nawet w paryskim metrze. – To takie pole walki o uwagę publiczności – wspomina. – Może dlatego, że mnóstwo ludzi z paryskiego metra stawało się później gwiazdami we Francji. Pewnie również dlatego artyści bardzo chętnie obierają sobie to miejsce do swoich występów. Ale metro jest też dla wszystkich wędrownych artystów polem walki o klienta, bo jak po wagonach przeszedł jeden z nich i zebrał już swoje pieniądze, to następny nie ma już po co wchodzić, bo pasażerowie zapłacili poprzednikowi. Jeździłem na trasie do Disneylandu – taką sobie wybrałem. Miałem ze sobą instrument zawieszony na pasku. Wchodziłem z nim do wagonów i śpiewałem. Jedną z wykonywanych przeze mnie piosenek była „Hello” Lionela Richiego. I akurat na tej trasie przez trzy tygodnie jeździła także pewna kobieta. To była taka prawdziwa Francuzka, chyba pracująca w biurze, bo zawsze starannie, klasycznie ubrana i zachowująca się powściągliwie. Za każdym razem, gdy wchodziłem do wagonu śpiewając „Hello”, dawała mi 20 franków. Takie wspomnienie mam z tego czasu.

Po dziewięciu latach mieszkania za granicą Krzysztof wrócił do Polski, odświeżył stare znajomości, znów zaczął przychodzić do domu kultury. Pojawiał się z występami w Kawiarni Teatralnej. Przywiózł ze sobą garść francuskich piosenek, które postanowił tu spopularyzować.

– Przyzwyczajeni jesteśmy do popularności piosenek anglojęzycznych. Niesłusznie. Francuskie są piękne i tak bardzo chciałem je przenieść na nasz grunt, że przez wiele lat później przyklejony byłem do piosenki Garou „Je n’attendais que vous” i z nią mnie tu kojarzono – wspomina Krzysztof.

Zauroczenie piosenką francuską nie ominęło także Agnieszki, która zachwycona jest podejściem Francuzów do rodzimych artystów, którzy w kraju Franków są hołubieni niemal na równi z głowami państwa. Jej ulubionym utworem francuskojęzycznym, w którym się zakochała od pierwszej nuty, był przebój Celine Dion „Pour que tu m’aimes encore”.

– Pamiętam, jak po raz pierwszy usłyszałam tę piosenkę. Nie mówiłam po francusku, ale postanowiłam, że nauczę się jej fonetycznie i będę ją śpiewać. Nawet założyłam się z koleżanką. I wygrałam zakład – dzieli się wspomnieniem Agnieszka. Śpiewanie Pleszewskich to nie tylko wspólna pasja czy pomysł na życie, ale i spoiwo, które łączy ich z innymi ludźmi. Oboje lubią występować na żywo, wchodzić w interakcję z publicznością, która nieraz śpiewa ulubione kawałki wraz z wokalistami. Specjalnie zresztą w tym celu powołali do życia cykl muzycznych spotkań w 7 Życzeniach, który uwieńczony został wspólnym kolędowaniem z publicznością i zaprzyjaźnionymi muzykami.

Według Krzysztofa warto takie spotkania prowadzić, bo: – Chcemy się spotykać z innymi muzykującymi. I niekoniecznie z powodu pogrzebu któregoś z nas, jak to ostatnio zbyt często się zdarza, bo coraz więcej muzycznych przyjaciół odchodzi. Jakoś tak się układa, że nigdy nie ma czasu się spotkać: bo praca, bo zajęcia jakieś i potem nagle dowiadujesz się, że ktoś z muzyków odszedł. Zdarzyło mi się zresztą śpiewać na pogrzebie mojego bliskiego kolegi. Gardło ściśnięte, łzy napływają. Dlatego spotykamy się z ludźmi. Choćby tylko po to, by razem pośpiewać, porozmawiać, pobyć ze sobą, dopóki tu wszyscy jeszcze jesteśmy.

Magia świąt

Ale to jest przecież opowieść wigilijna…

– Kiedy byłem jeszcze za granicą, to te pierwsze dwa lata nie przyjeżdżałem do Polski w ogóle. Najgorsze były święta z daleka od domu i rodziny. W tej chwili spotykamy się całą rodziną co najmniej w jeden ze świątecznych dni. To scala rodzinę – wspomina Krzysztof.

Święta Bożego Narodzenia wpisane są w polską mentalność jako święta rodzinne, jako pretekst do spotkań z bliższymi i dalszymi krewnymi. Wiele najmilszych wspomnień, choćby z dzieciństwa, odwołuje się właśnie do czasu świątecznego, gdy bliscy mogli w spokoju spędzać razem wolny czas w dobrej atmosferze, przy dobrym jedzeniu, obdarowując się prezentami. I większość z nas zapewne może wspomnieć choć jedną wyjątkową Wigilię, która jakoś szczególnie utkwiła w pamięci.

Krzysztof wspomina taką właśnie noc wigilijną, która zaskoczyła go zupełnie nieoczekiwanym prezentem: Mój dom rodzinny był przy ul. Dąbrowskiego. Z okna miałem widok na Parafialną i szkołę nr 1, do której chodziłem. Pod domem rosły krzaki, które bezpośrednio przed świętami ktoś doszczętnie wyskubał. Wspominam o nich, bo nieoczekiwanie odegrały rolę w tej historii. Jesteśmy w latach ‘80, w domu pachnie pomarańczą, która pojawiała się tylko na święta. Atmosfera nie do powtórzenia dzisiaj.

No święta tamtej epoki po prostu. A u nas święta były naprawdę dobre. Siostra pracowała za granicą, więc zawsze były piękne prezenty. Czekaliśmy na nie z niecierpliwością. I w tamtym okresie, wraz z córką mojej starszej siostry, która jest tylko cztery lata ode mnie młodsza, byliśmy wyjątkowo niegrzecznymi dziećmi. Dawaliśmy rodzinie tak popalić, że postanowili nas uhonorować w wyjątkowy sposób. I to jest to miejsce, w którym krzak spod domu wniósł swój wkład w tę niezapomnianą Wigilię, bowiem zamiast prezentów dostaliśmy wtedy rózgi z gałęzi tych nieszczęsnych chaszczy. Byliśmy oboje… mocno zdziwieni. Zwłaszcza że co roku na święta było pełno świetnych prezentów. A tu taki zawód. Nasz szok trwał dobre 20 minut, bo przez tyle czasu rodzice pozwolili nam wierzyć, że tylko rózgi będą dla nas tego roku pod choinką. Później jednak rodzina się nad nami ulitowała. Moja siostrzenica Ewelina dostała wtedy takie duże klocki lego. A ja, jej o cztery lata starszy wujek, dostałem kolejkę elektryczną. To była taka kolejka jeżdżąca po szynach. Dostałem komplet z drzewkami i innymi detalami krajobrazu. Całość po rozłożeniu zajmowała pół pokoju. Ileż było frajdy z rozkładaniem tego. Siedzieliśmy do północy, żeby połączyć tory, wszystko poustawiać, podłączyć. Przypominam, były lata ‘80 i nie dało się wejść do sklepu i po prostu kupić sobie lego czy takiego pociągu mknącego po szynach.

Wigilia z nieoczekiwaną niespodzianką przydarzyła się nie tylko Krzysztofowi. Agnieszka także doświadczyła takich wyjątkowych świąt w dzieciństwie, o których opowiada: – Święta mieliśmy raczej standardowe. Robiliśmy wigilie przeważnie u siostry mojej mamy. Tam spotykała się cała rodzina. Dużo nas zawsze było. Pełno dzieciaków, choinka. To były najlepsze wigilie właśnie dlatego, że było na nich tyle osób. I najlepiej się takie spotkania pamięta po latach. Większości prezentów za to za bardzo nie pamiętam. Poza jednym. Jako dziewczynka marzyłam o pluszowym misiu. Zobaczyłam go kiedyś w sklepie na wystawie i zwierzyłam się mamie, że strasznie chciałabym go mieć i koniecznie muszę o tym Mikołajowi napisać. I czekając na święta, tak sobie zaglądałam do tego sklepu, żeby na zabawkę popatrzeć, czy jeszcze jest, żeby Mikołaj zdążył. Aż któregoś dnia przychodzę, misia nie ma. Dramat przedświąteczny! Rozżalona wtedy pobiegłam do mamy: nie ma misia! Jakieś inne dzieci go dostaną! Nie ma misia! Inne czasy były. Dzisiaj pluszaki możesz kupić wszędzie. Wtedy było inaczej. A mój obiekt dziecięcych westchnień i pragnień zniknął bezpowrotnie. Rozpacz była prawdziwa. Tym większe było moje zaskoczenie i szczęście, gdy wyciągnęłam go później spod choinki. Okazało się, że to mama kupiła tę maskotkę i zbunkrowała ją gdzieś, żebym nie znalazła. No i pięknie udała jej się ta niespodzianka. Wciąż jeszcze mam tego miśka. W każdej rodzinie są jakieś świąteczne rytuały, tradycje, rzeczy, które robią wszyscy członkowie rodziny lub których robić im nie wolno. W rodzinnym domu Krzysztofa także takie obyczaje pielęgnowano: – W Wigilię nie jadło się cały dzień i oczekiwało na wspólną kolację. Do tej pory obyczaj obowiązuje. Inna tradycja: zawsze najmłodszy w rodzinie – umiejący już czytać oczywiście – odczytuje fragment Biblii przy rodzinnym stole. Któreś z dzieci lub wnucząt – nikt inny.

Wśród wigilijnych potraw u Pleszewskich podaje się barszcz z uszkami, różne gatunki ryb, ale wyjątkowym, wyczekiwanym przez całą rodzinę daniem jest zupa borowikowa Róży Pleszewskiej. Jak twierdzi Agnieszka: – To najważniejsza wigilijna potrawą w naszej rodzinie. Czekamy na nią cały rok. I choć zdarza mi się zrobić od czasu do czasu zupę ze zwykłych leśnych grzybów w ciągu roku, to ta z borowików zarezerwowana jest tylko na święta. Przygotowuje ją tradycyjnie już mama Krzysztofa.

Jedną z rzeczy, które także mają już w rodzinie swoją tradycyjną, a wręcz historyczną wartość, jest niezmiennie ta sama choinka, która towarzyszy rodzinie od lat.

– Moi rodzice przez lata ubierają tę samą choinkę, którą pamiętam z dzieciństwa – mówi Krzysztof. – Ciekawe czy i w tę Wigilię zawisną na niej cukierkowe sopelki, jak dawniej? Co więcej, co roku pod choinką jest ta sama dekoracja. Na podłodze rozkładana jest wata, która robi za śnieg, stawia się na niej taki mały drewniany domek i sanie z Mikołajem. I ta sceneria też ma tyle samo lat, co strojone drzewko. Niezmienny świąteczny element. Gdy byłem chłopcem, lubiłem zasypiać przy choince. Patrzyłem wtedy na błyszczące bombki, prawdziwe płonące świeczki przytwierdzone do specjalnych klipsów przypinanych do gałązek, a w późniejszych latach na lampki elektryczne o różnych kształtach i na ten domek, i na sanie umownie mknące po umownym śniegu z waty. Właściwie, tak sobie teraz pomyślałem, mam wyjątkowe szczęście, że po tylu latach życia, jako dorosły facet nadal mogę zasnąć u rodziców pod tą samą choinką i oglądać dokładne ten sam, zapamiętany z dzieciństwa widok. Jest w tym jakaś magia.

***

Pleszewscy wraz z rodziną z pewnością zaśpiewają w tym roku niejedną kolędę. Agnieszka: – Z występami na żywo mamy dobre doświadczenia i dostajemy dużo informacji zwrotnych, że ludzie lubią nas słuchać, bo jesteśmy prawdziwi, bo udaje nam się nawiązywać z publicznością fajny kontakt. I ludzie to czują. Choć zdarzało się, że ktoś zarzucał nam śpiewanie z playbacku. Jednak w związku z tym, że nigdy tego nie robiliśmy, przyjmujemy to jako bardzo miły komplement dotyczący jakości naszego wykonywania piosenek. Nigdy też nie mamy z góry ułożonego programu występu. Najpierw sprawdzamy, co się ludziom podoba, na co czekają i dopasowujemy repertuar do ich potrzeb.

Pleszewscy chętnie angażują się lokalnie, dają koncerty, śpiewają na imprezach sylwestrowych, weselach czy innych eventach. Bywa, że występują też charytatywnie

– Skoro w ten sposób można komuś pomóc, to tak trzeba – tłumaczy Krzysztof i dopowiada, że Prestige Musique wystawił ostatnio swój półgodzinny występ na bazarku charytatywnym [„Bazarek cudów dla Moniki” – dop. red.], na którym w trybie pilnym zbierane są pieniądze na leczenie Moniki Naumowicz-Pukienas. Można więc kupić półgodzinny występ zespołu i np. podarować go bliskiej osobie.

Agnieszka i Krzysztof zapowiadają też małą niespodziankę dla mieszkańców Nowej Soli i okolic, przygotowaną z przyjaciółmi: – Robimy swoje, bez presji, bez oczekiwań, z czystego zamiłowania. Bywa, że dla samej przyjemności, którą czerpiemy ze śpiewania, angażujemy się w różne projekty okazyjnie. Jak ostatni. Ktoś rzucił hasło, ktoś jakiś pomysł i skrzyknęliśmy się zupełnie niedawno w kilka osób, by nagrać kolędę, a przy okazji pokazać w klipie nasze świątecznie przystrojone, ładne miasto. I mamy nadzieję, że ta wersja znanej kolędy przypadnie odbiorcom do gustu.

***

Specjalnie dla Czytelników „Tygodnika Krąg” podajemy rodzinny przepis Pleszewskich na świąteczną borowikową zupę Róży Pleszewskiej.

Suszone borowiki płuczemy pod bieżącą wodą, następnie namaczamy je w wodzie przez całą noc. Na rozgrzanej patelni dusimy na maśle cebulę pokrojoną w kostkę, czosnek i namoczone prawdziwki. Przyprawiamy tymiankiem i trzymamy na wolnym ogniu około 10 minut, po czym ściągamy patelnię z ognia. Wykorzystujemy wodę, w której moczyły się borowiki. Wlewamy ją do osobnego garnka i dodajemy bulion warzywny, marchew, pietruszkę i podsmażone uprzednio prawdziwki. Całość gotujemy ok. 20 minut. Po tym czasie doprawiamy zupę solą, kolorowym pieprzem i zabielamy słodką śmietanką 30 proc. Zupę podajemy z osobno ugotowanym makaronem i posypujemy odrobiną posiekanej natki pietruszki.

Życzymy smacznego!

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content