Koszmary Koziołka: Naziści śnią mi się po nocach

Dwa tygodnie temu ukazała się najnowsza książka pisarza od lat związanego z Nową Solą. „Góra Synaj” to kryminał retro, który łączy przejmującą fabułę z nieoczywistymi realiami ziemi lubuskiej sprzed drugiej wojny światowej. – Krzysztof Koziołek z kronikarską dokładnością odtwarza układ miast, ulic, ale i relacji międzyludzkich w świecie, któremu nie będzie dane przetrwać. Przy pracy nad powieścią autor przestudiował tysiące stron książek, dokumentów, zdjęć i pocztówek, które umożliwiły sugestywne, na wskroś realistyczne przedstawienie Nowej Soli i Głogowa, gdy nazywały się jeszcze Neusalz oraz Glogau – mówi Wojciech Wołk-Łaniewski z agencji Business & Culture, która zajmuje się promocją książki. Tyle promotorzy. A co o książce mówi sam K. Koziołek?

***

Mariusz Pojnar: Mam wrażenie, że nowosolski fan twojego talentu może być niepocieszony, bo od książki „Furia rodzi się w Sławie”, trochę słuch o tobie zaginął. Gdzie przez ostatnie dwa lata podziewał się Krzysztof Koziołek?

Krzysztof Koziołek: U pisarza są dwie opcje: albo możesz pisać, albo jeździć po świecie. Tak na marginesie powiem, że po „Furii…” wydałem jeszcze dwie książki. A wracając do pytania: praca pisarza to praca „na etat”, a jak się jeszcze prowadzi działalność gospodarczą i ma rodzinę, to można powiedzieć, że w zasadzie życie zamyka się w trzech etatach (śmiech). I to już jest logistycznie trudne do ogarnięcia, żeby jeszcze często pojawiać się w przestrzeni publicznej. Trzeba to sobie dobrze poukładać, żeby z tym wszystkim się wyrobić. Ale myślę, że radzę sobie z tym nie najgorzej.

Pretekstem do naszego spotkania jest niedawna premiera „Góry Synaj”. Czy to jest książka, która leżała napisana w szufladzie, a może powstała stosunkowo niedawno?

To bardzo świeża rzecz. Po premierze w 2015 roku wspomnianej już „Furii…” zostałem za nią nominowany do nagrody „Ale sztuka!”, „Lubuskiego Wawrzynu Literackiego” oraz „Kryminalnej piły”. Szczególnie ta ostatnia nominacja przełożyła się na mocne zainteresowanie moją twórczością. To była nominacja dla najlepszej powieści miejskiej, kryminału miejskiego mocno osadzonego regionalnie, a taka właśnie była książka o Sławie. Skończyło się tylko i aż na nominacji, ale to też pokazuje siłę tej nagrody, bo to otworzyło mi nową drogę. Pojawiło się wydawnictwo, które zaproponowało, żeby „Furię” rozwinąć do całej serii. Teraz ukazała się „Góra Synaj”, jesienią wychodzi kolejna część, która będzie się dziać w Grünbergu, czyli przedwojennej Zielonej Górze. Wiosną przyszłego roku ukaże się jeszcze jedna książka. Na razie nie zdradzę, gdzie będzie dziać się jej akcja. Razem stworzą całość, w której znajdą się cztery powieści, przy czym „Furia…” będzie chronologicznie ostatnia. Wszystkie książki są z tymi sami głównymi bohaterami, czyli policjantem Antonem Habichtem i hrabiną Franciszką von Häften. Ich znajomość jest dość specyficzna, za dużo nie będę mówił, żeby nie zdradzać za wiele tym, co będą czytać „Górę Synaj” i kolejne części, mogę za to ujawnić, że ich losy są bardzo zawiłe i pokręcone. Co ciekawe, oboje zostali polubieni przez pierwszych czytelników, łącznie z Habichtem, mimo że jest zadeklarowanym esesmanem, nazistą i koniunkturalistą. To, nie ukrywam, trochę mnie zaskoczyło.

Skąd taki tytuł: „Góra Synaj”? O czym, w kilku zdaniach, jest ta książka?

Nie zdradzę, dlaczego nadałem jej taki tytuł, bo to ma wpływ na fabułę powieści. Akcja dzieje się w przedwojennym Neusalz i Glogau, czyli Nowej Soli i Głogowie. Niezależnie od siebie toczą się tam dwa śledztwa związane z zagadkowymi zgonami dzieci, które później się ze sobą łączą. Więcej nie zdradzę, żeby nie „spalić” lektury. Dodam tylko, że kryminał retro to jest taki kryminał, w którym intryga jest oczywiście ważna, natomiast równie istotne, jeśli nie ważniejsze, jest – jak ja to nazywam – budowanie scenografii, czyli odwzorowanie tego, jak te miasta wyglądały w tamtych czasach. Przy czym – i to też jest istotna rzecz – nie zawsze uda się do wszystkich materiałów dotrzeć. Czasami więc, nie mając stuprocentowej pewności, trzeba popuścić wodze fantazji.

Gdzie szukałeś materiałów? W muzeach i bibliotekach?

Muzea i biblioteki przy takiej powieści, to, parafrazując słowa pewnego polityka: podstawowa podstawa. Od tego się zaczyna. Do tego oczywiście internet, przy czym jest to takie narzędzie, które łatwo się obsługuje, ale trzeba je traktować z nieufnością, bo łatwo można się „poślizgnąć”.
Nie liczyłem, ile przeczytałem materiałów do „Góry Synaj”, natomiast przy kolejnej części wyszło mi sześć tysięcy stron różnych książek. Czasami tak zwany research to tak niewdzięczne zadanie, że czyta się książkę, która ma 200 stron, a wyciąga się z niej informację ważną, kluczową, która zamyka się w powieści w… jednym zdaniu! Naprawdę! Ale te 200 stron trzeba przeczytać, żeby to jedno zdanie wiernie oddawało czy to topografię, czy nastroje społeczne, czy kwestie kulturowe niezbędne do zbudowania tła powieści.
Tak na marginesie: w moim przypadku pisanie kryminału retro to pięć procent tak zwanej roboty, zaś 95 procent to katorżnicza praca w terenie. To nie jest tak, że kończę na muzeach, bibliotekach, internecie. W miejsca opisane w książkach trzeba pojechać. Włazić do schronów, do piwnic, szukać detali, być tam, gdzie wysyłam moich bohaterów.
Co istotne, powieść beletrystyczna to nie jest książka naukowa. Mogę więc gdzieś niechcący skłamać, mogę się pomylić, nie jestem od tego, żeby weryfikować pewne informacje. A bywa też tak, że są błędy powielane przez dekady, a dopiero potem się okazuje, że jednak było inaczej. Że np. dany most wybudował nie ten ktoś, o którym wszyscy myśleli, itd. Jeśli uda mi się dotrzeć do porcji nowej wiedzy, to napiszę prawdę. Jeżeli nie, przytrafia się błąd.

Dość mocno wszedłeś w kryminał retro. Czy to jest droga, z którą wiążesz swoje pisanie, czy to jest ten skrawek, w którym się odnajdujesz najlepiej?

Fakt jest taki, że napisałem już trzy kryminały retro, a dwa kolejne są w toku. Akurat wszystkie są osadzone w latach przedwojennych i latach II wojny światowej. A że wiąże się to z czasami nazistowskich Niemiec, to mogę zdradzić, że ci naziści i esesmani już mi się śnią po nocach. Mam z nimi koszmary! Tak to głęboko wchodzi w głowę… Człowiek się przestawia na takie tory, że niedługo stanę się chyba specjalistą od czasów przedwojennych (śmiech).

Już pojawiły się komentarze, że chcesz zostać drugim Krajewskim. Jak odeprzesz ten zarzut?

Broń Boże, nie zamierzam się na nikim wzorować! Czytam książki Krajewskiego, które lubię, ale które są bardzo „ciężkie”, zresztą on sam powtarza, że nie pisze literatury kominkowej. Jeżeli więc czytam jego kryminały, to jeden na dwa lata. Mam też taki dar, że jak przeczytam jakąś książkę, to po miesiącu zapominam, co w niej było, włącznie ze swoją, więc nie ma niebezpieczeństwa, że będę kogoś plagiatował (śmiech). Od dawna powtarzam, że najlepszym sposobem na sprzedaż jest skandal, tylko że mnie coś takiego nie interesuje. Żeby porównać obraną przez siebie drogę z drogą z takim przysłowiowym skandalem pod rękę, powiem tak: skandal prowadzi idealnie równą autostradą i to jeszcze bez żadnych płatnych bramek, na których tworzą się korki. Ja kroczę taką drogą, którą można by nazwać trudnym górskim szlakiem i do tego jeszcze z kiepską pogodą. Nie jest więc łatwo, ale… Po pierwsze, od kilku lat jestem pisarzem zawodowym, więc nie jest to już moje hobby, ale sposób na życie. Po drugie, wiem od czytelników, że to, co robię, im się podoba. Po trzecie, pisanie sprawia mi wielką przyjemność. Dopóki te warunki będą zachowane, dopóty będę się tym zajmował, bo nie ukrywam, że praca pisarza sprawia mi frajdę i to ogromną.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content