Zmęczona, ale zawsze szczęśliwa

Monika Owczarek: Patrzę na panią i nie mogę się nadziwić tej energii i witalności. Przyjaciele z dumą opowiadają o pani sportowych osiągnięciach. Będąc u progu emerytury zadaje pani kłam stereotypom, że teraz to już tylko kanapa, szydełko i bawienie wnuków. Kiedy zaczęła się pani przygoda ze sportem?

Grażyna Zawierucha: (śmiech) Całe życie jestem sportowcem. W dzieciństwie przez dziewięć lat uprawiałam akrobatykę sportową i balet. Zajęcia były w Parku Odry w zakładowym domu kultury. Z czasem przeszłam na kajakarstwo. Dobrze mi szło, lubiłam to. Intensywne treningi zorganizowane przerwała mi praca zawodowa. Ćwiczyłam jednak w domu. Zaczęłam trochę biegać i jeździć na rowerze. Kiedy urodziłam córkę, przytyłam chyba 30 kilogramów. Szybko je zgubiłam, chyba w ciągu roku. Bardzo lubię intensywny wypoczynek, źle mi jest, kiedy siedzę. Kiedy córeczka podrosła i miała pięć lat, razem jeździłyśmy na rowerach, czasami ona jechała, a ja biegłam obok. Chodziłam na aerobik i malutką córkę zabierałam ze sobą.

Jest pani przykładem na to, że dziecko w niczym nie przeszkadza, że można je ze sobą zabierać i zawsze znaleźć czas na ruch.

Oczywiście, że małe dziecko w niczym nie przeszkadza. Wciągnęłam córkę w sport, bieganie, pływanie, jazdę na rowerze. Uważam, że każdy młody człowiek musi być wysportowany. Tak rozwinęłam w niej pasję do ćwiczeń, że dzisiaj jest dorosłą kobietę
z dwójką dzieci i tak jak mama kocha sport. Można chyba powiedzieć, że po dzieciach jest jeszcze bardziej sprawna. Mieszka w Londynie i biega tam, co drugi dzień. Zakłada nawet na siebie taką specjalną pięciokilogramową kamizelkę. Ma świetną figurę. Dlatego jeżeli ktoś opowiada, że nie może uprawiać sportu, bo ma dzieci i nie ma czasu, to nie jest prawda. Córka ma dwójkę dzieci, pracuje, uczy się, sama gotuje a jednak daje radę ogarnąć dom i uprawiać sport.

Wspominała pani, że nie zawsze było kolorowo i przez pewien czas musiała pani zrezygnować z ruchu. Co się stało?

Wszystko zahamowały moje choroby. Byłam w poważnym stanie. Miałam kłopoty z uszami, operacja goniła operację. Długo leżałam w szpitalu. Cierpiałam podwójnie z powodu choroby i braku ruchu. Niestety jeden pobyt w szpitalu skończył się czterema operacjami. Było ze mną źle, lekarze mówili rodzinie, żeby przygotowali się na najgorsze. Wyszłam z tego. Po tym wszystkim trudno mi było wrócić do sportu. Miałam silne bóle głowy. Uparłam się, że muszę wrócić do sprawności. Zaczęłam chodzić, najpierw wolno, później marszobieg. Znowu wsiadłam na rower. Rozciągałam się różnymi ćwiczeniami. Pojechałam do córki do Londynu i ona zaczęła mnie namawiać na krótki bieg. Przebiegłyśmy krótki kawałek. Tak się znowu zaczęło.

Co daje pani bieganie, jazda na rowerze i cała reszta ćwiczeń. Co jest największą motywacją?

Relaksuję się wtedy, nie jest mi smutno. Jeżeli mam chandrę, coś się stało, ktoś mi coś przykrego powiedział, to idę biegać. Podnosi mi się poziom endorfin i już mi lepiej. Fizycznie jestem zmęczona, ale szczęśliwa. Czarne myśli mnie opuszczają. Przemyślałam, co miałam przemyśleć. A że z natury jestem cholerykiem, to też i szybko zapominam.

Co pani myśli o osobach, które nie chcą się ruszać? Spotyka pani osoby w swoim wieku, czy dają się zachęcić do ruchu?

(śmiech) Najczęściej słyszę, że nie mogą się ruszać, bo stawy im wysiadają, kolana ich bolą. Przekonują wszystkich, że sport wcale nie jest zdrowy. Nie słucham tego, bo tak tylko mówią kanapowcy. Nie przekonuję nikogo na siłę. Oczywiście, sport jest intensywny, ale ja nie o takim mówię. Nie powinno się nawet codziennie biegać. Ja biegam dla siebie, nie na czas, z nikim się też nie ścigam. Robię po około dziesięć kilometrów. Zawsze sama, bo w ten sposób nikt mi nie narzuca rytmu. W tym roku pierwszy raz wystartowałam w grupie w Biegu do Pustego Grobu. Bardzo się denerwowałam. Satysfakcję miałam niesamowitą. Biegłam dla Boga, w końcu mam mu za co dziękować. Dał mi nowe życie po ciężkiej chorobie. W trakcie tego biegu zauważyłam mężczyznę, dużo starszego ode mnie, biegł jak szalony, wynik miał super. Wiem, że to niemal zawodowy biegacz i robi to od 30 lat. Patrząc jednak na niego stwierdziłam, że mam jeszcze dużo czasu.

Może w takim razie w przyszłym roku zmierzy się pani z Półmaratonem Solan?

Nie mogę, to już dla mnie zdecydowanie za długi dystans. Po operacjach mam kłopoty z błędnikiem, a ponad dwadzieścia kilometrów to kawał dystansu. Dlatego najbezpieczniejsze są takie dziesiątki i rozciąganie w domu. Jeżeli pogoda mi nie pozwala długo biegać, to wyciągam w domu steper.

Z kim dzieli się pani sportowymi osiągnięciami i tą pasją? Rówieśnicy, czyli osoby tuż przed emeryturą, to chyba nie najlepsi słuchacze.

Coś tam im opowiadam, ale jak widzę, że nikogo to nie interesuje, to przestaję. Najwięcej rozmawiam z córką. Wzajemnie się mobilizujemy. Dzwoni do mnie i pytać, co robiłam, ile przebiegłam. Stale też pyta, co jadłam. Od pewnego czasu jestem wegetarianką. Zresztą moja 88-letnia mama też. Powiedziała, że skoro ja nie jem mięsa, to ona też nie będzie. W ten sposób trzy pokolenia kobiet w rodzinie to wegetarianki. Początkowo nie wiedziałam jak się do tego zabrać. Zaczęłam dużo czytać o zdrowej żywności i poszło. Poznałam wiele produktów zastępczych. Lubię zwierzęta i tak jakoś stwierdziłam, że nie mogę jeść mięsa. Kilka lat temu zachciało mi się wędliny. Kupiłam sobie kilka plasterków szynki i bardzo mi nie smakowała, jakaś taka słona i śliska. Odstawiłam definitywnie i koniec.

Sama sobie piekę chleb, robię słodycze, batoniki marchewkowe. Jest bardzo wiele możliwości wegetariańskich dań. Dzisiaj na kolację mam sałatkę typu greckiego, rano na śniadanie ser biały i banan z miodem. Świetnie się czuję, mam cały czas dużo energii. Kiedy rozmawiam z młodymi ludźmi, takimi zmęczonymi życiem i narzekającymi na brak siły, to tylko się uśmiecham, bo ja nie jestem zmęczona. Mogę być czasami fizycznie, ale psychicznie nigdy.

Jak ktoś tak stale mówi o zmęczeniu, stęka i kwęka, to właśnie to mnie męczy. No chyba, że jest chory, to, co innego. Jeszcze gorzej, kiedy słyszę o braku czasu. Pytam wtedy, czy brakuje mu dwudziestu minut, nie ma ani chwili? Są takie zawody, że faktycznie trudno wygospodarować czas, ale większość ludzi go ma. Siedzą na kanapie i nie chce im się podnieść. Nie potrafią się zmobilizować, czasami raz spróbują
i rezygnują, bo było za ciężko. Zaczęłam od trzech kilometrów, zanim doszłam do dziesięciu dużo czasu minęło. Musimy dążyć do sprawności, wszystko od nas zależy. Chcąc być zdrowym i dobrze się czuć trzeba się ruszać, przynajmniej te pół godziny dziennie. Nawet na oddziale chorym starszym pacjentom „przepisuje” się chodzenie, czy też maszerowanie. Pracuję w szpitalu na oddziale chirurgii naczyniowej, to też jest mój motor do działania, bo bardzo lubię to, co robię. Nie ma mowy, żebym siedziała w domu. Dlatego na emeryturę się nie wybieram. Mam super szefa, świetnie koleżanki. Czasami ktoś im zadaje pytanie, czy ja wybieram się na emeryturę. Odpowiadają ze śmiechem, że przy takim trybie życia nie ma co marzyć.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content