Rewelacyjny Solanin Cup 2017
Nowa Sól już wie, że jak na ulicach pojawiają się nietypowi ludzie, o bardzo nietypowej u nas urodzie, znaczy to, że zbliża się turniej judo. W tym roku w zawodach Solanin Cup 2017 wzięło udział siedemnaście państw, wystartowało ponad 700 zawodników, a kiedy doliczyć jeszcze trenerów, rodziny, to pęka spokojnie 1000 osób.
|
Nie wiem, jak to Darek Giedziun robi. Ściąga do Nowej Soli ludzi z odległych krajów, zamontowuje ich na kilka dni w Nowej Soli. Przybysze przez kilka dni tu żyją, nie są skoszarowani, chodzą po mieście, robią zakupy, chodzą na Święto Solan. Są tutaj, mieszkają i – co podkreśla chyba każdy z nich – świetnie się tu czują.
To ciekawe, ale nowosolanie biorą na nich gościnną poprawkę. Że są bardzo uczynni i np.: zwrócą uwagę, że u nas nie można chodzić z otwartym piwem po mieście. Że jak jakaś załoga wparowała wcześnie rano pod halę przy ul. Botanicznej, to pracownik otworzył im Orlika, żeby mogli sobie pograć w piłkę, zanim hala zostanie otwarta. Że kierowca autobusu widząc lekko zgubionego faceta z Kazachstanu z rodziną wsiadającego do autobusu, już wie, że oni z turnieju i żeby wsiadali, a on ich zawiezie, gdzie trzeba. Że pan Sławek Filipiak goszczący u siebie obcokrajowców, jak jest potrzeba, to ich pakuje w auto i rozwozi tu i tam. Takich przykładów jest o wiele więcej. Nie dziwi zatem fakt, że ci przybysze są zachwyceni imprezą.
Grochy radości
Sobotni poranek. Na hali przy ul. Botanicznej mrowie ludzi. Rok temu było ich dużo, ale w tym roku można się było złapać za głowę. Zaczynają walczyć ci młodsi, temperatura idzie w górę, i fizycznie, i sportowo. Zapalczywi, przebojowi, z zaciśniętymi ustami, szarpią się, przewracają. I bywa, że płaczą, bo przegrali, bywa że się z tego powodu wściekają. Ale idą podziękować za walkę rywalowi. Potem do trenera, tu jest różnie, różne szkoły. Jeden pociesza, drugi ofukuje, trzeci przytula, czwarty demonstruje, co i jak robić. Kolejne roczniki, kolejne kategorie, ale wszystko idzie błyskawicznie, te osiem mat jednak robi różnicę, na sześciu szarpaliby się pół tygodnia.
Są momenty magiczne. Belgijski klub judo Izegem to taka ekipa, gdzie wszyscy mają na nazwisko Khatchatourian. Kiedy jeden z czwórki chłopców walczy, ojciec – trener gestykuluje, a bracia dopingują. Niby normalne, ale pierwszy raz w życiu widziałem, jak jeden z braci po emocjonującej walce swojego brata płacze ze szczęścia, że tamten wygrał. Ojciec całą czwórkę zagarnia jak kwoka pod skrzydła, całuje tych chłopaków, i tego z uśmiechem zwycięzcy, i tego ze łzami jak grochy. Grochy radości autentycznie mnie wzruszyły.
Syn szarpie matkę
Pierwsze dekoracje. Przepiękne medale, cacka, dyplomy, nagrody rzeczowe. Specjalne, turniejowe podium, ścianka za podium, wszystko w barwach turnieju – medale, smycze, dyplomy, dosłownie wszystko. Niektóre maluchy zginają się, kiedy medal zawiśnie im na szyi. Są naprawdę okazałe.
Pod ścianą jedni zawodnicy siedzą i grają na telefonach, inni znaleźli kawałek miejsca, żeby poleżeć. Jedni wracają z przydziałem żywnościowym i zajadają pieczyste, inni biegają wokół hali, grają w piłkę. Rodzice są rozmaici. Jedni przy zwycięstwach dzieci drą się, jakby sami wygrali, podskakują z radości. Tu obok matka szarpie chłopaka, że ma się nie mazać, „chłodny wychów” myślę sobie, ale słyszę język, którego nie potrafię zlokalizować. Uroda tej pani nie jest też klasyczną twarzą mieszkanki jednej z okolicznych wsi. Tuż obok też matka szarpie się z chłopakiem, ale w innych celach, oni wspólnie trenują przed nadchodzącą walką. Mały wije się jakby miał jakiś napad, matka ma bluzę porozciąganą jakby zawisła w niej na rynnie.
Światowo
Przed 14:00 przyjeżdża z Berlina gość specjalny, Yarden Gerbi, brązowa medalistka olimpijska z Rio de Janeiro. W niedziele poprowadzi camp, by przekazać trochę wiedzy. Stają obok siebie: prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz, starosta Waldemar Wrześniak, Yarden Gerbi, Darek Giedziun oraz Paweł Zagrodnik i Aneta Szczepańska, kolejni olimpijczycy i przyjaciele turnieju. Naprzeciwko nich stoi 700 – osobowa banda judoków. Za chwilę na matę wchodzą poczty sztandarowe, jest tych flag 18, choć nie ma nikogo z Japonii, jej flaga musi być. Myślisz sobie: to naprawdę jest ogromna impreza, o dużej randze, jest rozmach i klasa.
Potem na matę wchodzą starsi, będą się bić do późnego popołudnia. Ok. 18:00 będą lekko finiszować. Ale to nie koniec dnia.
Trenerzy zaproszeni są na klasyczne party. Koncert Ten Rupees i hałdy najznakomitszych smakołyków, co to je matki olimpowskie upitrasiły. Wieczorem rozchodzą się do domów.
Niedziela ostatnia
Niedziela to dwa campy, prowadzi je Yarden Gerbi wraz z Pawłem Zagrodnikiem. Dzieciaków jest mrowie, trudno ich pomieścić, trzeba dokładać kolejne maty. Pierwszy rzut campu, potem chwila przerwy, potem rzut drugi. I w sumie koniec. Miesiące pracy, ogarniania, a potem pstryk i po turnieju.
W Pensjonacie Korona rozmawiam z Yarden Gerbi, potem jadę do Modrzycy pogadać z Zagrodnikiem, stąd do Otynia na rozmowę o turnieju z Bułatem, który stwierdza, że chce zobaczyć Święto Solan z żoną i dziećmi. Jedziemy na raty, oprowadzam ich jak przewodnik, w międzyczasie spotkamy załogę z Estonii, zostajemy razem, rozmawiam o turnieju z Fiodorem.
Ale to nie koniec, jutro Darka ekipa musi jeszcze odwieźć Yarden na lotnisko do Berlina, innych zawodników w inne miejsca. Odpoczną, ale jeszcze nie teraz.
Zostają po tym turnieju świetne emocje i niezapomniane wrażenia. Mimo trudów człowiek jest jakiś po tych zawodach szczęśliwy, spełniony. Na pewno dumny.
To bez wątpienia jedna z najważniejszych imprez w Nowej Soli. Darek nie kryje, że sam niewiele by zdziałał.
Taki turniej to ogromne wyzwanie logistyczne. O całej ekipie Olimpu moi wszyscy rosyjskojęzyczni rozmówcy mówią „Darek i jewo kamanda”, to sztab ludzi, którzy mają coś do zrobienia, wiedzą co i kiedy mają zrobić, czego przypilnować i w jakim terminie, gdzie zadzwonić i co ustalić. Działają po tych kilku edycjach perfekcyjnie. Wkładają w ten turniej nie tylko ogrom czasu, ale kawał serca. Bez nich Darek w życiu by takiej imprezy nie zrobił.
I kazał im podziękować, co czynię. I chylę czoła przed „kamandą Darka”. Tych osób jest o wiele więcej, dzięki ich dobrej woli ten turniej tak świetnie się udaje. Mówię o prezydencie Tyszkiewiczu, staroście Wrześniaku, dyrektorze Roguli, pani dyrektor ZSP nr 2, która zgadza się, by tę bandę przenocować w szkolnym internacie. I mówię też o tych wszystkich ludziach dobrej woli, którzy ten turniej wspierają, w różny sposób, od dobrego słowa, przez podwózkę nietypowych ludzi spotkanych w mieście.
Strach pomyśleć, co wymyślą za rok – pisałem rok temu. Wymyślili. A co z następnym Solaninem? Zobaczymy za rok w czerwcu. Podejrzewam osiągnięcie kolejnego pułapu.
Brawo „Darek i jewo kamanda”. Brawo uczestnicy. Brawo dla tych, którzy te imprezę wspierają. To dzięki wam jest taka piękna.
Marek Grzelka
- Marek Grzelka: Póki my, żyjemy [REPORTAŻ Z GRANICY POLSKO-UKRAIŃSKIEJ] - 26 marca 2022
- Pamiętajmy o nich. Tyle wystarczy - 21 lutego 2021
- Spacerkiem po Czasie: „Nitki” [HISTORIA] - 12 lutego 2021