„Ranczo”, na którym wychodzą z nałogu

Od ponad 20 lat podopieczni Towarzystwa im. św. Brata Alberta uprawiają jedną z działek w Rudnie. – W pracy ucieka się przed alkoholem. Gdybym nie był tu na „Ranczu”, to za chwilę by jakieś głupie pomysły przychodziły do głowy, żeby się napić. A tak mam spokój i mogę zrobić coś pożytecznego – mówi Piotr, jeden z „ogrodników” Brata Alberta

Na „Ranczu” w Rudnie spotykamy się z Aleksandrem Tomaszewskim, prezesem Towarzystwa im. św. Brata Alberta w Nowej Soli. Zaczynamy od obejrzenia ogrodu. A. Tomaszewski najpierw pokazuje nam dorodne pomidory pod folią. Jest tu kilka gatunków. Widać, że napawają go dumą. Wszystkie krzaczki wspinają się po sznurkach do góry. Widok jest imponujący. W środku znajduje się też piec, którym pomieszczenie jest ogrzewane w chłodniejsze dni, na przykład wiosną, przy wcześniejszych wysiewach. Na ziemi ustawione są rozsady, które również są produkowane przez podopiecznych Towarzystwa. – Tutaj potrzebna jest praktyka. Poza tym trzeba to lubić. Panowie, którzy tu pracują, kiedyś mieli swoje działki. To są ludzie z noclegowni – tłumaczy A. Tomaszewski.

Jedną z takich osób jest pan Piotr, mieszkaniec noclegowni. – Moja mama i siostra miały kiedyś działkę i tam nauczyłem się tej pracy. Zawsze chodziłem do nich i pomagałem. Dziś zostałem sam jak palec na świecie, ale praca w ogrodzie nadal sprawia mi wielką przyjemność. W Rudnie jestem codziennie i nawet, jak jestem sam, to lubię tak pracować. Przynajmniej człowiek czas zabija, bo jak ma go za dużo, to zaraz jakieś głupoty przychodzą do głowy. Stoi się pali papierosy i myśli, jakby się tu z kolegami napić. Praca tutaj pozwala mi uciec przed alkoholem – mówi pan Piotr.

Prowadzony przez Towarzystwo im. św. Brata Alberta ogród jest elementem składowym dwóch programów, które realizowane są wspólnie z urzędem miasta. Pierwszy dotyczy pomocy osobom społecznie wykluczonym, a drugi to utrzymanie porządku i pielęgnacja zieleni miejskiej w dwóch parkach i na ulicach, m.in. Zamenhofa. Część podopiecznych pracuje w parkach, inni w ogrodzie, w zależności od tego, co kto lubi.

Jak przekonuje A. Tomaszewski, praca pozwala jego podopiecznym wyjść z nałogu. – Jest swoistą terapią. Oni nawet po południu pomagają sobie wzajemnie. Są tutaj osoby, które nie posiadają rodziny. Dzięki temu, że mają się czym zająć, nie myślą o piciu – dodaje.

Na „Ranczu” nieopodal folii z pomidorami znajduje się drewutnia, gdzie produkowane jest drewno na opał. Podopieczni Towarzystwa sami je rąbią i zimą zabierają do domu. Dalej znajduje się ławka i stolik, na którym stoi termos z kawą. Tu w dowolnej chwili odpoczywają ogrodnicy. To dla nich ważne, bo w większości są to osoby, które mają problemy ze zdrowiem. W normalnej pracy niekoniecznie daliby sobie radę.
– Z wykształcenia jestem budowlańcem. Kiedyś pracowałem pod Warszawą w zakładzie kamieniarskim. Było ciężko.

Później, już w Nowej Soli, na budowie. W końcu uszkodziłem sobie kręgosłup, miałem operację. Mam jeszcze częściowo martwe płuca, problem ze stopami. Lekarz zabronił mi ciężko pracować. Tutaj, w ogrodzie u kierownika, w każdej chwili jak się zmęczę, to mogę odpocząć – mówi pan Piotr.
Ogrodnicy z „Rancza” przyznają, że uwielbiają pracę w ogrodzie.

– Jest co prawda dużo roboty, prawie jak w polu, ale tutaj jestem zawsze, jak kierownik potrzebuje rąk do pracy. Czasami przychodzimy po cztery osoby, innym razem – tak jak dziś – jesteśmy we dwóch – opowiada pan Zbyszek, kolejny podopieczny Towarzystwa.

Praca na „Ranczu” to coś, co bardzo lubi. – Przychodzę tutaj, ponieważ pracy w ogrodzie nauczyłem się od mojego ojca. To on zaraził mnie takim sercem do ziemi. Pochodzimy z kieleckiego. Tam była gospodarka i zawsze się pomagało. Dzisiaj, jak jestem na „Ranczu” to wracam za każdym razem wspomnieniami do wcześniejszych, szczęśliwych lat i to dobrze na mnie działa. A poza tym ta praca, a już najbardziej zbiory, dają mi ogromną satysfakcję – mówi pan Zbyszek i spogląda na zegarek. – O której kończycie? – pytamy. – Jeszcze godzina, bo idziemy na obiad – odpowiada pan Zbyszek.

Obiady wydawane są w stołówce Brata Alberta przy ul. Topolowej. Właśnie tam trafiają dorodne plony z działki w Rudnie – wspomniane już pomidory, ogórki, włoszczyzna, kabaczki, cukinie, dynie.
W sumie uprawiane są trzy ary. Jest też druga działka, którą opiekują się podopieczni Towarzystwa przy ul. Południowej, jednak znacznie mniejsza.

Całe uprawy są produkowane na potrzeby kuchni Brata Alberta, z której korzystają bezdomni, alkoholicy, ludzie wykluczeni społecznie.

Warzywa, szczególnie włoszczyzna, są w sklepach drogie. Wszystko, co jest wytwarzane w ogrodach wystarcza na cały rok. Są to produkty bez nawozu. W kuchni przy ul. Topolowej serwowane są codziennie obiady dla osób skierowanych tu przez pomoc społeczną. Znajduje się tam nowa stołówka i kuchnia.
– Zapraszamy wszystkich mieszkańców do korzystania z tego. Taki obfity jednodaniowy posiłek w formie drugiego dania lub zupy z wkładką kosztuje tylko 7 zł. Mogą z niego skorzystać osoby, które mają niskie dochody, emeryci, renciści, ludzie samotni. Wystarczy na miejscu zapłacić pani kucharce. Taki obiad można też wziąć na wynos – zachęca A. Tomaszewski.
Anna Karasiwicz

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content