Ze squasha wychodzi się mokrym jak szczur

– Po pierwszym 40-minutowym treningu byłem bordowy, zgrzany, spocony, bo jest to sport, który wymaga dużo ruchu, zwinności, no i wielkiego wysiłku fizycznego. Po dwóch godzinach, jak już doszedłem do siebie, dotarło do mnie, że to naprawdę fajna forma aktywności ruchowej – mówi Artur Mielczarek, który uprawia squasha

Wspomniany Artur Mielczarek, dyrektor Publicznej Szkoły Podstawowej nr 6, zapytał mnie któregoś razu, czy nie chciałbym napisać o „sporcie panów w wieku średnim”.
– A konkretnie?
– Chodzi o squasha…

Niedługo po tej wymianie zdań, a dokładnie w dniu, kiedy nasz powiat „odwiedził” orkan Ksawery, trafiłem tam, gdzie w Nowej Soli można zagrać w squasha. Tam spotkałem się z instruktorem tej dyscypliny Piotrem Czarnowskim. – O wprowadzeniu tej dyscypliny do siebie myślałem już jakieś osiem lat temu. Wówczas nie mogłem z tym planem wystartować ze względów finansowych, bo wiązało się to z rozbudową siłowni. Ale temat co jakiś czas wracał mi w głowie. Moi klienci z siłowni jeździli na lekcje do Zielonej Góry i też troszkę mnie nagabywali, żebym otworzył taki kort u siebie – wspomina P. Czarnowski. Pierwszy raz grających w squasha zobaczył na filmiku w internecie. – Zawsze mi się to podobało, trochę kojarzyło się z tenisem, ale od razu powiem, że tej dyscypliny nigdy nie uprawiałem. Squash mi się spodobał i stał się także pewnego rodzaju zajawką na rozbudowę klubu. Zaparliśmy się, żeby to zrobić. W lutym będzie czwarty rok, kiedy ruszyliśmy z kopyta… – opowiada o początkach tej formy rekreacji w prowadzonym przez siebie klubie Czarnowski.

Czym ta dyscyplina różni się od innych?
– Łączy w sobie elementy z wielu dyscyplin, więc jest sportem, który w miarę kompleksowo zaspokaja pracę wszystkich partii mięśniowych – podkreśla Czarnowski.
– Zawiera w sobie mocny trening interwałowy, bo tu biegamy na troszkę wyższym poziomie, niż gdzieś tam truchtając sobie w lesie. Musimy przyspieszyć, zwolnić, dobiec do ściany, żeby odbić piłeczkę. Potem przesunąć się na środek, skąd wszędzie mamy blisko do piłki. W ciągu godziny gry, co piszą choćby na stronach promujących squasha, można zgubić nawet do 1000 kalorii. Zależy to oczywiście od poziomu naszego biegania podczas gry. Ale najczęściej jest tak, że wchodzi się suchym, a wychodzi stąd mokrym jak szczur – uśmiecha się P. Czarnowski.
Warunek, który stawiał przed spotkaniem, był taki, że skoro chcę o tym napisać, to żeby zrozumieć, o co chodzi w squashu, koniecznie muszę z nim zagrać. Za pierwszym razem przeszkodził nam orkan Ksawery, który zabrał prąd. Za drugim razem doszło do pojedynku, który przegrałem w cuglach. Ale, co mogę potwierdzić, z sali wyszedłem mokry jak szczur. Jedno dodam, tylko dwa pierwsze sety przegrałem do zera.

Czarnowski: To sport, który cały czas raczkuje

Przejdźmy do zasad gry w squasha, w którego gra się na korcie zamkniętym ze wszystkich czterech stron. Ściana tylna w większości przypadków jest szklana. Wszystkie ściany biorą udział w grze. Podłoga to parkiet, na którym liniami jest wyznaczone pole gry.

Na dziś w Europie gra się do 11 punktów i to daje zwycięskiego seta. Serwujemy z pola serwowego i musimy odbić piłkę między górną a środkową linią. Po odbiciu piłka musi spaść na tę połowę kortu, na której jest przeciwnik.
– Linia, w odróżnieniu od tenisa, jest tutaj autem – wtrąca mój rozmówca. Serwujący, który zdobył punkt, musi zmienić pole, czyli przejść na zagrywkę na drugą stronę kortu. Po serwisie zaczyna się już granie na całego. Wtedy środkowa linia przestaje istnieć, czyli gra się między górną a dolną linią w kolorach czerwonych. – Twierdzę, że każdy sport, który chcemy uprawiać, powinien zaczynać się od przyjemności. Dlatego jak przychodzi do mnie klient na naukę gry, to zawsze daję mu pograć, żeby miał jak najczęstszy kontakt z odbijaną piłką. Głupotą byłoby ganiać takiego kogoś pod ścianami, bo oczywistym jest, że wtedy taka osoba mogłaby się zniechęcić – mówi Czarnowski.
Na dziś w jego klubie trenuje pokaźna grupa squashowców. – Nie spodziewałem się, że to zadziała jako sport dla całej rodziny. Przychodzą tutaj ojcowie z dziećmi, ale także np. dziewczyny, które chcą poodbijać czysto rekreacyjnie. Żeby mieć trochę zabawy i trochę ruchu. Mamy u siebie także zawodników, którzy np. startują lub startowali w zielonogórskich zawodach. My żadnych oficjalnych turniejów u siebie nie robimy, bo ciężko byłoby to zrobić na jednym korcie, aczkolwiek organizujemy sobie takie wewnętrzne, spokojne granie z udziałem czterech, czasem sześciu osób. Więc jest to też jakaś tam rywalizacja. Na dziś na stałe gra ok. 20 osób, oczywiście są to zawodnicy o różnym stopniu zaawansowania. Są też o wiele mocniejsi ode mnie, z którymi przegrywam, niestety, ale to tylko dwie, trzy osoby (śmiech) – przyznaje pan Piotr.

– Czy jest to sport idealny dla ludzi w średnim wieku, bo tak go zareklamował A. Mielczarek? – zapytałem P. Czarnowskiego.
– Faktycznie jest tak, że jest u nas sporo osób w średnim wieku, ale powiem to jako ciekawostkę – najmłodsza uczestniczka tych zajęć u nas ma… 13 lat – odpowiada właściciel kortu. Przyznaje w rozmowie, że coby nie mówić o squashu, jest to cały czas sport niszowy. – Boom na squasha w Niemczech zaczął się w latach 80. Po zmianach ustrojowych u nas kilka dużych kortów zaczęło się otwierać w większych miastach, ale generalnie w całym kraju jest to dyscyplina, która cały czas raczkuje – podkreśla mój rozmówca. I dodaje: – Być może jest tak, że na squasha w Polsce jeszcze nie przyszła moda. Proszę zauważyć, że dziś wszyscy biegają. Kiedyś, 10-15 lat temu, jak ktoś wyszedł pobiegać, patrzono na niego jak na jakiegoś odmieńca. Teraz jak nie biegasz, jesteś jakiś „inny”. Squash to naprawdę fajna forma rekreacji, także dla panów w średnim wieku, która pozwala utrzymywać się w dobrej formie i jednocześnie nie pozwala rosnąć brzuchowi – śmieje się Czarnowski. Jego zdaniem moda na squasha na pewno przyjdzie, ale to być może kwestia kilku lat.

„Za tą ścianą ze szkła zostawia się wszystko, co złe”

A. Mielczarek, człowiek, który zainspirował mnie do wizyty u squashowców, tę dyscyplinę zaczął uprawiać trochę z przypadku. – Bywałem tu wcześniej w siłowni na treningach ogólnorozwojowych. W momencie, kiedy została oddana sala do tej formy rekreacji, dostałem zaproszenie, żeby zagrać. I z niego skorzystałem – mówi A. Mielczarek, który podchodził do tego zaproszenia dość sceptycznie. – Ten sport wydawał mi się dość dziwny, bo patrząc na to myślałem że to takie trochę bezsensowne odbijanie piłki od ściany. Niemniej jednak skorzystałem z zaproszenia. Zapoznałem się z zasadami i wzbudziło to we mnie zainteresowanie. Fakt jest też taki, że po pierwszym 40-minutowym treningu byłem bordowy, zgrzany, spocony, bo jest to taki sport, który wymaga dużo ruchu, zwinności, no i wielkiego wysiłku fizycznego. Okazało się, że po tych dwóch godzinach, jak już doszedłem do siebie, dotarło do mnie, że to naprawdę fajna forma aktywności ruchowej – mówi mój rozmówca, który squasha uprawia dwa razy w tygodniu.

– Częściej się nie da, bo jest to jednak absorbujące. Dla mnie jest to optymalne i wystarczające obciążenie. Każdy gra na swoje konto, ale jesteśmy w duecie. Dajemy sobie pograć, to taka miła, towarzyska gra, chociaż niektóre porażki mogą spędzać sen z powiek – uśmiecha się A. Mielczarek.

Jego zdaniem to forma aktywności, która idealnie pozwala utrzymać kondycję w wieku średnim.
– Godzinna zabawa powoduje, że siły witalne wracają. Człowiek staje się zadowolony, świeższy w środku – w sensie samopoczucia. Nie ma dolegliwości takich jak ból rąk, stawów czy łokci. Tu kontuzje to rzadkość, oczywiście o ile się odpowiednio rozgrzejemy. No i rzecz najważniejsza: pozwala utrzymywać wagę na odpowiednim poziomie, bo intensywność treningu jest duża. A nawet można jakiś kilogram zrzucić. Jak każdy sport wpływa na to, że człowiek się spina w sensie utrzymania dobrej gospodarki mineralnej organizmu, żywienia, zdrowego stylu życia. Bieganie jest fajne, ale troszkę monotonne, a tu cały czas coś się dzieje – ocenia Mielczarek.

– Dostał pan kiedyś tą małą, gumową piłką?
– Raz, zdarzyło się, że mocno dostałem w nogę, ale to rzadkość, którą można znieść. Jak się wejdzie na linię strzału, to ból jest, bo z kuli gumowej się dostaje. Podajemy sobie rękę i gramy dalej.

Najczęściej jego partnerem do gry jest Maciej Mikołajczak. – Jest w tym sporcie taka oto zaleta, że jak partner z kortu lub poza nim cię denerwuje, to zawsze można go trafić… – śmieje się M. Mikołajczak, który już zupełnie poważnie dodaje: – Namówił mnie przedmówca jakoś półtora roku temu i szczególnie w okresie jesienno-zimowym często korzystam z tej formy aktywności. Nie pracuję tylko głową, ale też mięśniami, więc jeśli chodzi o mnie, to wysiłek mam na co dzień, dlatego dla mnie bardziej chodzi o zrzucenie złych emocji. O takie uspokojenie się w sferze mentalnej. Wszystko, co złe, odkłada się w ciągu tygodnia w głowie, można zniwelować biorąc rakietę i biegając za tą małą gumową czarną piłką. Za tą ścianą ze szkła zostawia się wszystko, co nieprzyjemne – mówi M. Mikołajczak, w przeszłości piłkarz Dozametu i człowiek, którego losy ze sportem splatają się przez całe życie.

– Sport jest dla mnie ważny. Tu, na squashu, odnajduję wszystko, czego potrzebuję. Jest to szybka gra, w której trzeba przewidywać ruchy przeciwnika, ale też szybko reagować, być bardzo sprawnym w podejmowani decyzji, bo tu liczą się ułamki sekund. To gra kombinacyjna, szybka, wymagająca. Gorąco polecam. Nie każdemu to musi się spodobać. Ja też szedłem z nastawieniem raczej sceptycznym: „jakaś „klatka”, odbijanie o ścianę itd. Ale z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc się wkręciłem i dziś mogę tylko gorąco polecić – mówi M. Mikołajczak.

Dwa lata do pięćdziesiątki…

Jednym z najlepszych zawodników, którzy pojawiają się u P. Czarnowskiego, jest kolejny nowosolanin, Tomasz Dydak, który squasha uczył się w stolicy. – Zaczęło się tak, że po raz pierwszy pojechałem zagrać do Zielonej Góry, z czystej ciekawości, bo gdzieś tę dyscyplinę podpatrzyłem. Z kolegą zapoznaliśmy się z zasadami w internecie i pojechaliśmy to testować. Spodobało mi się. Pierwsze dwie, trzy gry były metodą prób i błędów. A że przez jakiś czas pracowałem w Warszawie i wracałem do Nowej Soli tylko na weekendy, w stolicy znalazłem trenera, który mnie poprowadził. Z nim stawiałem pierwsze kroki – mówi T. Dydak. Potwierdza, że w tym sporcie bardzo ważna jest kondycja. – Patrząc z boku ktoś powie, że coś tam panowie sobie biegają. Ale wystarczy wejść na dwie, trzy minuty na kort, żeby zmienić zdanie. Mam kolegę, dla którego przebiegnięcie 10-15 kilometrów ciągiem to żaden problem. Ale przebiec 700 metrów na korcie może być dużo trudniejsze, bo to znacznie intensywniejszy wysiłek – mówi T. Dydak, który gra od czterech lat. Grał w amatorskich ligach w Warszawie i Zielonej Górze.

– Jakieś wskazówki dla rozpoczynających squashowców ? – poprosiłem T. Dydaka.
– Najważniejsze to opanować środek kortu. Stojąc na środku dajemy sobie szansę na dojście do piłki zagranej w sam narożnik. No i najlepiej grać piłki przy samej ścianie, żeby przeciwnik miał jak największą trudność, żeby ją odbić. No i trening, trening, trening. Żeby być lepszym, trzeba pracować – uśmiechnął się T. Dydak.

Jego partnerem na korcie najczęściej jest Jarosław Wojtaszak, człowiek, który, jak sam o sobie mówi, wywodzi się z tenisa ziemnego. – W przeszłości sporo grałem, ale w którymś momencie ta dyscyplina przestała mi się podobać przez to, że u nas cały czas zmieniają się warunki atmosferyczne i trudno z dostępnością do kortów przez cały rok. A że squasha można uprawiać bez względu na porę roku, chętnie tu przyszedłem – opowiada J. Wojtaszak.

– W czym squash jest lepszy od tenisa? – zapytałem.
– Jest szybszy, bardziej dynamiczny. Jest mniej chodzenia, więcej gry. Piłka jest zawsze koło ciebie, nie musisz jej szukać, podawać, tak to wygląda. Tenis też dawał mi radość, którą po latach przerwy odnalazłem w squashu – odpowiedział mój rozmówca, który tę formę aktywności uprawia od siedmiu lat. – Gram, bo lubię, bo jest to moja pasja. Dla ludzi, którzy cały czas pracują, dużo wyjeżdżają i nie ma ich całymi dniami, to atrakcyjna forma, bo można pograć późnym wieczorem. Na pewno jest to bardzo wymagająca forma aktywności, bo rywala można tu zabiegać w dziesięć minut. U mnie dwa lata do pięćdziesiątki, ale, jak widać, jakoś się trzymam… – uśmiecha się J. Wojtaszak.

Mariusz Pojnar

 

Ruszać się można także po czterdziestce

„Sport w wieku średnim” – te słowa Artura Mielczarka były początkiem zainteresowania się tematem nowosolskich sqashowców. Ale jednocześnie stały się małą inspiracją, a może inaczej – przyspieszyły zrealizowanie pomysłu, o którym myśleliśmy w redakcji od jakiegoś czasu.
Mianowicie, żeby ruszyć z cyklem o rekreacji ruchowej i  sporcie ludzi, którzy urodzili się przed rokiem 1975. Osobiście znam ich wielu. Biegają, chodzą o kijkach, ćwiczą na siłowni, grają w siatkówkę, w piłkę nożną itd. Z kilkoma z nich sam amatorsko haratam w gałę w Pogoni Przyborów.
Oni sami zwracają się do siebie per „dziadek”. Po A-klasowych boiskach biega Was całkiem sporo.
Dla mnie jesteście młodzi duchem. Panowie, mam nadzieję, że zechcecie zostać bohaterami jednego z odcinków naszego cyklu.
Od tego numeru, rozpoczynając od squashowców, co tydzień będziemy publikowali teksty o ludziach, którzy nie odeszli od sportu mimo odpływającego wieku albo o takich, którzy zdecydowali się na rekreację w każdym możliwym wydaniu dopiero po ukończeniu 40 lat.
Mamy pomysły na przynajmniej kilka odcinków, ale też propozycję dla Was, naszych Czytelników. Jeśli chcecie, żeby o Was napisać, skontaktujcie się z redakcją „Tygodnika Krąg” lub bezpośrednio ze mną pod numerem telefonu: 502-433-019.
Chcemy pokazywać, że wiosen może przybywać, ale to nie oznacza, że trzeba rezygnować z aktywności fizycznej. Może to zachęci innych? Może zmobilizuje do tego, żeby zejść z kanapy? Bo przecież nigdy nie jest za późno na to, żeby zacząć się ruszać.
Mariusz Pojnar

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content