Ich lampę Kwaśniewski dał prezydent Łotwy. Firma Hesmo ma 50 lat [REPORTAŻ]

– Liczy się sezonowość i reagowanie na aktualną modę. Trzeba iść z duchem czasu, bo bez tego nie ma sprzedaży. Od początku robiliśmy oprawy mojego pomysłu. To, co trafiało do marketów, było mojego autorstwa, natomiast jeśli chodzi o zlecenia od hoteli, to odpowiadamy założeniom inwestorów i ich projektantów – mówi Henryk Smolicz, właściciel firmy Hesmo, producenta opraw oświetleniowych, który świętuje 50 lat działalności

Dokładnie 9 grudnia 1969 roku nowosolanin Henryk Smolicz założył własną działalność, która przerodziła się później w firmę Hesmo, znanego nie tylko w kraju producenta lamp i opraw oświetleniowych, który w poprzednim tygodniu świętował pół wieku istnienia. Jak mówi sam właściciel, wszystko to rozpoczęło się trochę przypadkowo…

Pierwsza produkcja w łazience

H. Smolicz miał fach w rękach. Był elektrykiem, ale też absolwentem studium nauczycielskiego na kierunku wychowanie plastyczne. To właśnie tam wpojono mu zasady estetyki i rysunku technicznego. – Cieszę się, że miałem świetnych nauczycieli, bo w dużej mierze to oni mieli wpływ na moją przyszłość – mówi.

Nowosolanin uczył w miejscowym technikum odlewniczym aż do momentu, kiedy kolega namówił go na przejście do kożuchowskiej fabryki sprzęgieł. – W szkolnictwie możliwości awansów i zwiększenia zarobków były bardzo ograniczone. Obowiązywał sztywny system oparty o lata stażu, którego nie można było przeskoczyć, dlatego chciałem zmienić miejsce pracy – wspomina pan Henryk.

Dzięki znajomości rysunku technicznego w Kożuchowie przyjęli go na stanowisko konstruktora. Awans otrzymał już po dwóch latach, zarobki miał dobre. Któregoś dnia idąc przez halę produkcyjną zwrócił uwagę na elementy odpadowe, tzw. ażury. – Właśnie wtedy po raz pierwszy zaświtała mi w głowie myśl, że mógłbym z nich stworzyć oprawę oświetleniową. Jakiś czas później miałem okazję oglądać wystawę przedmiotów wykonanych z odpadów, których autorem był Brykalski, były dyrektor technikum odlewniczego, co było kolejnym zastrzykiem inspiracji – opowiada H. Smolicz.

W domu pan Henryk chwycił za kombinerki i lutownicę. Po pierwszej kropli cyny, która spadła i wypaliła dziurę w dywanie, żona Teresa wygoniła go do łazienki, a sama w tym czasie w pokoju gięła oczka łańcucha. Tak powstawały przedmioty nie tylko z metalu, ale również galanteria ozdobna dla kobiet, która była umiejętnym połączeniem plastrów z rogów jelenia z metalem, co było w tamtych czasach bardzo modne.

– Miałem klientów i coraz częściej robiłem nie tylko przedmioty nie ozdobne, lecz do codziennego użytku, jak kinkiety, lustra i półki pod nie oraz oprawy oświetleniowe. Potrzebowałem kloszy, jednak nie było do tego dostępu, więc robiłem je z ciętej jarzeniówki nie zdając sobie sprawy, że to jest bardzo szkodliwe – przyznaje.

JEŚLI CHCESZ PRZECZYTAĆ WIĘCEJ, KUP E-WYDANIE „TYGODNIKA KRĄG”

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Artur Lawrenc

Aktualności, oświata

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content