Dziadek i babcia to najlepsza para [REPORTAŻ]

– Urodziła nam się nowa miłość – mówią o wnuczku Franku, marzeniach i czarowaniu świata młodzi dziadkowie, Edyta i Sławomir Dąbrowscy. Pretekstem do rozmowy z nimi są Dni Babci i Dziadka. Wszystkim babciom i dziadkom składamy najserdeczniejsze życzenia!

Gdy odwiedzam Dąbrowskich w ich domu, Edyta stawia na stole trzy beczułkowe ozdobne kubki z wrzątkiem i miotełki miętowych gałązek, którymi gmeramy w ukropie. Z namaszczeniem sączę intensywny napar, który nasyca dom zapachem. W tej aurze nawet niespiesznie wymieniane słowa zdają się być tą miętą przesiąknięte.

– Całkiem jak u babci na zapiecku – stwierdzam i proszę, by opowiedzieli mi o swoich dziadkach.

– Bardziej zżyty czułem się z babcią. Pochodziła z Hancewicz i mieszkała z nami. Babcia zawsze mi robiła jajeczniczki. A podstawą był gulasz wołowy. Do sosu dodawała masło. Do gulaszu smażyła bliny, takie duże placki z kwaśnego mleka, mąki, jajka i sody, które jadali na Polesiu – opowiada Sławek.

Edyta nie znała swoich dziadków. Wie jednak, że dziadkowie ze strony mamy mieszkali w Piotrkowie Trybunalskim. Dziadek Józef Stępień był jednym z założycieli łódzkiej PPS. O dziadku ze strony taty Edyta zdobyła jakieś szczątkowe informacje z pozostawionych listów i podobnych pamiątek

Edyta: – Dziadek był socjalistą we Francji, więc kiedy przyjechał do Polski, tutaj też stał się działaczem. Został pierwszym burmistrzem Nowej Soli, choć nigdzie nie jest wzmiankowany. Odkrył w czasie referendum „Trzy razy tak” jakieś przekręty komunistów i chciał je wyjawić. Został zamordowany i pochowany poza cmentarzem, jako samobójca. Później nekropolia się rozrosła i w ten sposób grób dziadka w końcu znalazł się w jej granicach.

Nowa miłość nam się urodziła

Słucham Edyty i Sławka, jak wspominają swoich dziadków i podpytuję, jak sami odnajdują się w rolach babci i dziadka. I jak pamiętają dzień narodzin wnuka.
Opowiadają, że gdy na świat przychodził wnuczek, pojawiły się jakieś komplikacje i niezbędne było cesarskie cięcie.

Edyta: – Czekałam z moją koleżanką Anią na korytarzu. Siedziałam, płakałam i martwiłam się, czy wszystko jest w porządku. Ania biegała w tę i z powrotem. Powtarzała, że będzie dobrze. W końcu położna wyniosła Frania i mówi do mnie: „No i czemu pani płacze? Chłopczyk zdrowy”.

Sławek: – Ja to nawet byłem przekonany, że byłem u Franka w dniu narodzin [śmiech]. A prawda jest taka, że do szpitala pojechała Edyta z Anią. Ja poszedłem odwiedzić córkę i wnuczka dzień później. Ale po paru miesiącach, chyba z powodu tamtych ogromnych emocji, mógłbym przysiąc, że ja też tam z nimi byłem pierwszego dnia.

– Pamiętacie taką swoją pierwszą myśl: „Jestem dziadkiem”, „jestem babcią? – pytam.

Sławek: – Wiesz co, jakoś tak tego nie odczułem, że jestem już dziadkiem ani nie poczułem jakiejś wielkiej zmiany. Za to uczucia do wnuka są olbrzymie. Córkę bardzo kochamy. A kiedy urodził się Franek, to przyszło takie zachwycenie się nim. I w miarę rozwoju Franka ten nasz zachwyt rośnie.

– My chyba nie rozpatrywaliśmy relacji z Franiem w kategoriach: wnuk i ja – dziadek, ja – babcia. Po prostu powiększyła się nasza rodzina. Nowa miłość w domu się pojawiła – tłumaczy Edyta, po czym przyznaje: – Inna rzecz, że bardzo lubię być poukładana. I jakoś wszystko w moim życiu było już na swoim miejscu: my, nasza córka Monika, ukochane psy, dom. Na początku miałam pewne obawy, że pojawienie się Franka całkowicie to zmieni i zburzy ustalony porządek. Ale gdy tylko się urodził, już było oczywiste, że ani jednego dnia bez Franka nie może być.

– Ten dom za płotem to córce postawiliśmy, więc w ogóle jesteśmy szczęściarzami, bo mamy i ją, i Franka na co dzień – wtrąca Sławek.

Edyta: – Jesteśmy z nimi tak naprawdę cały czas. Mieszkają kilka metrów od nas. Przychodzić mogą, kiedy zechcą, w każdej chwili. Ale nawet, gdy są u siebie, to są też z nami. Monika idzie np. z Frankiem po kąpieli po schodach. Zatrzymują się przy oknie: „Chodź, Franiu, babci i dziadkowi pomachamy”. Monika do nas dzwoni, że machają. My podchodzimy do okna, żeby też im pomachać. Szczęściarze z nas.

Szef dziadek i babcia prezeska

Sławek jest przedsiębiorcą. Prowadzi z córką Moniką kilka firm. M.in. Ekolbud, która obok Gedii jest jednym z głównych sponsorów UKS Trójka, klubu szczypiornistów. – Produkujemy budynki przemysłowe, hale sportowe, magazyny. Oprócz tego pompy ciepła. Zajmujemy się fotowoltaiką. Teraz zaczynamy deweloperkę – wylicza Sławek.

Edyta wybrała inną drogę zawodową, o której opowiada: – W korporacji doszłam własnymi siłami, bez tzw. pleców i znajomości, od zwykłego agenta ubezpieczeniowego do stanowiska dyrektora. W którymś momencie uznałam, że to wszystko, co mogłam tu osiągnąć. Chciałam spróbować czegoś nowego. Zatrudniłam się w kancelarii brokerskiej w Warszawie. Najpierw byłam dyrektorem od zdrowia, a po roku zostałam wiceprezesem udziałowcem. Zarządzam więc firmą w Warszawie. Mamy 30 dyrektorów, obsługujemy bardzo dużych klientów. I tak tu sobie siedzę na Zakęciu [uśmiech].

Edyta przez całą nasza rozmowę podkreśla, że każde marzenie się spełni, jeśli się tego chce. Jeśli się wierzy. Poświadcza zresztą o tym jej własna historia.

Edyta: – Gdy Monika była malutka, mieszkaliśmy u teściowej w małym pokoiku. Wzięliśmy wtedy olbrzymi kredyt, bo chcieliśmy zacząć swój biznes. Nie wyszło nam. Pozostaliśmy z olbrzymim zadłużeniem. Sławek wyjechał wtedy zarabiać do Hiszpanii. Ja chodziłam do pracy w „krasnalach” i brałam nadgodziny, jeśli chciałam dziecku kupić jakieś jajko niespodziankę. Później lata pracowałam na nowosolskim Manhattanie. Mieliśmy naprawdę trudną sytuację. Postanowiłam sobie jednak, że pokażę tym wszystkim, którzy postawili na mnie krzyżyk, że sobie poradzę w życiu i już nigdy od nikogo nie będę zależna. Poza tym chciałam pomagać innym. Ale żeby dać, trzeba najpierw mieć.

Sławek: – Tak czy owak zawsze pomagaliśmy, jak to było możliwe. W jednym schronisku utrzymywaliśmy pięć psów. Działamy w stowarzyszeniu. Tyle, co my wydajemy na różne rzeczy charytatywne…

Wspomniana wcześniej piłka ręczna stała się ich pasją. Po śmierci trenera Trójki Bronisława Małego Edyta została prezeską klubu.

Edyta: – Nasza drużyna gra w drugiej lidze. Piłkarze nie zarabiają, bo nie są drużyną zawodową. Wiesz, tak obserwuję tych naszych chłopaków: pracują na dwie-trzy zmiany, a później jeszcze na treningi przychodzą, mecze grają. To wartościowi, zdolni piłkarze ręczni. Zespół jest ceniony za osiągnięcia. Sam prezydent Nowej Soli chwali klub i czujemy jego przychylność.
Sławek: – Chcieliśmy sprawić kiedyś tym chłopakom jakąś drobną radość. Kupiliśmy im koszulki z ich nazwiskami. Słuchaj, jak oni dostali nowe stroje ze swoimi nazwiskami na plecach, to płakali. Niby drobiazg, a dla nich spełnienie jakiegoś marzenia. Bo identyfikacja jest przecież ważna dla zawodnika.

Edyta: – Bo marzenia trzeba spełniać. Nawet te najmniejsze. I one się spełniają, jeśli się w nie wierzy.

Dziadkowie tworzą bajeczny świat

Obdarowywanie innych jest dla Dąbrowskich tak samo ważne, jak obdarowywanie siebie nawzajem.

Edyta: – Franek urodził się 24 maja, a ja dwa dni później stałam w kolejce po kwiaty dla Moniki. Od Franka na Dzień Mamy.

Osobiste prezenty i celebrowanie ważnych dla bliskich okoliczności jest w tej rodzinie przyjętą i bardzo ważną normą. Specjalny okolicznościowy filmik z życzeniami od Koterskiego czy Chajzera? W tej rodzinie absolutnie do zrealizowania.

Edyta i Sławek najbardziej cenią prezenty osobiste, pomysłowe, własnoręcznie robione. Takim prezentem są dwa piękne albumy z ich zdjęciami z wnuczkiem i mnóstwem życzeń i sentencji wypisanych ręcznie przez ich córkę Monikę w imieniu Franka. Albo 51 kartonowych serduszek zawieszonych przez Monikę dla mamy na brzoskwini pod jej domem, w dniu urodzin. W każdym sercu odręcznie pisane życzenia.

Edyta: – Kiedyś usłyszałam, że tworzymy Franiowi taki bajeczny świat, którego nie ma. I faktem jest, że stać nas na to. Ale kiedy jeszcze nie mieliśmy pieniędzy, to naszej Monice też stwarzaliśmy taki bajeczny świat. Gdy była jesień, cały pokój był w liściach i ludzikach z kasztanów. Na Boże Narodzenie wszystkie ozdoby robiłyśmy same. Kiedyś udało mi się uciułać na takiego małego pluszaczka dla córki. I żeby ten Pikuś wydał jej się piękny, to wymyśliłam o nim bajkę. Słuchaj, to była ukochana zabawka. Świat może być piękny zawsze. Wszystko zależy od nas.

W co się bawić

Edyta uwielbia z wnuczkiem oglądać bajki. Podobnie jak robiła to z córką.

Pokój Franka wypełniony jest wizerunkami lisków, zajączków i sówek. I trudno się tej miłości do zwierzątek dziwić, skoro wieczorem pod dom podchodzą sarny z pobliskiego lasu. A i zaprzyjaźniony lis bez ogona lubi zajrzeć na podwórko.
Franek chętnie wybiera się z dziadkami w plener. Był już nawet na swoim pierwszym grzybobraniu.
Sławek: – Znajdował nam podgrzybki. Pokazywał je, ale nie zbierał. Trochę go obrzydzały śliskie od deszczu kapelusze.

***

Gdy ostatni łyk mojej herbaty w gościnnym kubku Dąbrowskich wystyga do cna, pytam gospodarzy, czy jest prawdą, co usłyszałam kiedyś, że własne wnuki kocha się jeszcze bardziej niż dzieci.

Edyta: – Wiesz, nie myślałam, że będę miała z wnuczkiem taką fajną relację. Chichramy się, majstrujemy, bawimy. Czasami to w ogóle nie jestem nawet babcią. Sławek jest Frania dziadkiem, Monika jego taką prawdziwą mamą, a ja… ja to jestem takim Frania koleżką [śmiech]. Ale za nic nie umiałabym zrobić listy, kto z bliskich jest na pierwszym miejscu. Ze Sławkiem łączy mnie inna miłość, inne rozmowy, z Moniką inną miłość, inne rozmowy, z Franiem też. Nie da się powiedzieć, które z tej mojej trójki kocham najbardziej.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content