Jadwiga Wołkowska: Bajeczki ze skrzyneczki [NAD KUBKIEM HERBATY]

– Pamiętam dzień, gdy do przedszkola przyjechał teatr kukiełkowy z Krakowa. Dzieci obok mnie gadały, a ja – wpatrzona w bajkę – nie mogłam zrozumieć, dlaczego inni nie oglądają tak jak ja. To był mój pierwszy zachwyt sztuką – Jadwiga Wołkowska, inicjatorka i realizatorka nowosolskiego teatru kukiełkowego, w kolejnym odcinku cyklu „Nad kubkiem herbaty”

Moja mama przyjechała do Nowej Soli z Krakowa ok. 1958 r. Przywiozła ze sobą teatrzyk kukiełkowy. Początkowo pracowała w bibliotecznym oddziale dla dzieci i tam zapoczątkowała teatr kukiełkowy. Jako pierwsze przywiozła ze sobą lalki. Niestety, nie przetrwały do dzisiaj ani lalki, ani teatrzyk. Później została kierowniczką działu gromadzenia, więc już się teatrzykiem nie zajmowała. Nie zdążyłam więc go zobaczyć, choć wiem, że był.

Teatr

W moim domu rozmawiało się o sztuce, teatrze, przedstawieniach i książkach. Mama bardzo dużo czytała. Ja mniej chętnie, pomimo przykładu w domu. Na pocieszenie powiem, że niektórzy, jak ja, do czytania dojrzewają. Jest więc nadzieja, że jeśli dziecko nie lubi czytać, a widuje rodzica z książką, to odkryje książki nieco później.

Gdy miałam kilkanaście lat, w okolicach ‘89, trafiłam do Terminusa A Quo. Po kilku latach drogi z tym teatrem mi się rozeszły. Założyłam własny Teatr Bez Cudów. Realizowane spektakle traktowały głównie o uczuciach, bo w tamtym okresie to one zajmowały w moim życiu najważniejsze miejsce. Tworzyłam więc spektakle o miłości, rozczarowaniach – emocjach, które są przypisane każdej młodej kobiecie i młodym ludziom w ogóle.

Moja mama bardzo chciała, żebym jak ona pracowała w bibliotece. I rzeczywiście pracowałam kilka lat, choć trafiłam tam dopiero po jej śmierci. Widać z innej rzeczywistości usiłowała utorować mi drogę do tego miejsca. Przez trzy lata pracowałam w oddziale dla dzieci i to była intensywna praca twórcza. W bibliotece wymyśliłam teatr lalek Za Złotą Kurtyną i realizowałam go z dziećmi. Przy tworzeniu lalek pomagała mi Małgorzata Tatuśko, a podkładem muzycznym zajął się Robert Kajdanowicz. Dwoje niesłychanie utalentowanych ludzi, więc i efekt, który udawało się dzięki nim w lalkowych spektaklach uzyskać, był świetny. Odbyło się wiele pięknych przedstawień.

Z powodów zdrowotnych nie pracuję już w bibliotece, ale teatr nadal za mną idzie. Właśnie wymyślam nazwę mojemu nowemu pomysłowi.

Bajki dla dzieci

Swego czasu zafascynowałam się kamishibai – japońskim papierowym teatrem. To drewniane pudełko grubości teczki na akta, w którym są papierowe obrazki. Obsługujący je bajarz czyta lub opowiada baśń i jako ilustrację do opowieści odsłania przed widownią kolejne karty z obrazami. Forma jest świetna, bo daje dużo wolności. Jeden człowiek realizuje spektakl. Jest jednocześnie narratorem, aktorem, wieloma postaciami baśniowego planu i operatorem obrazu. Nie trzeba się martwić, czy ktoś się nie rozchoruje przed występem albo czy na pewno przyjdzie na czas, czy nie zapomni tekstu itd. Kamishibai daje bezpieczną niezależność od wielu okoliczności, które mogą zawieść i położyć seans.

Gdy w bibliotece oswajałam dzieci z książką, uwielbiałam moment, gdy otwierałam przed nimi książeczkę z trójwymiarowymi obrazkami i nagle spomiędzy kart wyskakiwał motyl czy aeroplan. Kamishibai i trójwymiarowe książeczki zainspirowały mnie do podjęcia kolejnego projektu. Mój teatr będzie zbudowany z kilku scen zamieszczonych w skrzyniach. W każdej ze skrzynek umieścimy trójwymiarową scenerię. Całość będę ogrywać lalkami.

W tej chwili projektujemy „Bajkę o złotej kaczce”. Mam w szufladzie trochę bajek Magdy Iwaniak, pisarki z Wrocławia, które chcę wystawić, ale pomyślałam, że najpierw chciałabym, żeby dzieci poznały mnie w nowej odsłonie. I żeby miały okazję oswoić się z nową formą teatralną, która choć jest teatrem lalek, różni się organizacją przestrzeni i aranżacją teatralnego planu. Dlatego jako pierwszą chcę zrealizować znaną wszystkim legendę „O złotej kaczce”.

Teatr tworzę z myślą o dzieciach w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym.

Zamysł jest taki, by przedstawienie, podobnie jak jest w papierowym teatrze, rozpoczynało się otwieraniem drewnianych drzwiczek. Tyle że zamiast drewnianej ramki z wymiennymi obrazkami będzie skrzynia z wymienną trójwymiarową scenerią.

Pomysł narodził się przez pandemię. Dzieci tkwią przed komputerami. Najwyższą formą aktywności umysłowej wydają się komputerowe gry. Spada dziecięca koncentracja. Jeśli chce się im przekazać skutecznie nową treść, trzeba uatrakcyjnić przekaz, słowo przedstawić spektakularnie, zaskakująco, atrakcyjnie wizualnie i dźwiękowo. Potrzebny jest przepych koloru i ruchu, żeby zaczarować opowieścią. A finalnie chodzi mi o to, by zaciekawione historyjką dzieci zechciały zajrzeć do książki.

Na podstawie dotychczasowych doświadczeń i wnikliwej obserwacji dzieci, wymyśliłam sobie taki sposób. Samo czytanie w tej chwili może się dzieciom wydawać – cokolwiek o tym wszyscy myślimy – nudne i niekonkurencyjne dla łatwo dostępnego wirtualnego świata w komputerach.

Anioły są. Bo są!

Robię z upodobaniem różne plastyczne rzeczy: maluję, modeluję, sklejam anioły.

W najtrudniejszych momentach życia, kiedy bywało ciężko, a trzeba było sobie radzić – modliłam się do aniołów. I stąd pewnie sympatia do nich. Gdy zdarzyły mi się trudne chwile, zaczęłam robić anioły z ciasta solnego i rozprowadzałam wśród znajomych za kilka złotych. Tak sobie radziłam. A anioły czuwały.

I zdarzają mi się różne sytuacje w życiu, jakieś potknięcia, potyczki – jak wszystkim. Ale ta moja naiwna być może wiara w anioły pomaga mi przefrunąć nad tym, co trudne. Zrobić parę kroków naprzód, gdy po ludzku iść trudno.

Moja szafa nie jest nudna

Mam przyjemność, gdy kupuję jakieś stare przedmioty. Jednym z nich jest eklektyczne lustro z mojego przedpokoju. Oczywiście po swojemu pomalowałam ramkę. I zawsze jest tak, że jak zdobywam jakąś komodę, zegar czy ławę, to nawet jeśli same w sobie są ładne, nudzą mnie. Muszę nadać kolorytu. Wychodzę z założenia, że skoro świat nas nie oszczędza, musimy się ratować kolorami.

A już najbardziej lubię znaleźć jakiś materiał czy rzecz w secondhandzie. Do prezentacji tego mojego teatrzyku skrzynkowego będę chciała być przebrana za ciocię, taką ciocię Jagiełkę. Ciocia Jagiełka ma być ciepła, miła, żeby dzieciom chciało się słuchać opowiadań. Do tego wymyślny kostium jest nieodzowny. A gdzie można znaleźć lepszy niż w sklepie z używanymi rzeczami? Można te ubrania dowolnie i bez żalu przerabiać na fantazyjne stroje: suknie, kubraki, kapelusze – nie wiem jeszcze dokładnie co. Okaże się, jak zacznę je tworzyć.

***

Jestem z tych ludzi, których zachwyca sam akt twórczy. Zachwyca mnie każda, choćby najskromniejsza mandala, którą wymaluję.

I to nie musi być drogie hobby. Wystarczy wykorzystać dostępne, tanie materiały: mały zestaw farbek akrylowych i patyczki do czyszczenia uszu z nadzianą po jednej stronie kulistą główką szpilki. Narzędzia proste, a efekt piękny.

Najlepiej się czuję, gdy mam wokół siebie swoje prace. Chętnie aranżuję swoją przestrzeń. Szafkę miałam w domu, taką nudną, zwyczajną. Po swojemu umalowałam i od razu stała się taka bardziej moja. U mnie nawet zegarek nie może być tylko funkcjonalny. On przede wszystkim musi być mój – w każdym tego słowa znaczeniu. Jak ten niebieski, który sobie odnowiłam według własnego pomysłu.

Poza tym chętnie kopiuję obrazy ulubionych malarzy. Lubię się nimi otaczać. Co prawda na oryginały mnie nie stać, ale wystarczy kilka pociągnięć pędzlem i już „Dziewczyna z perłą” Vermeera cieszy na co dzień oko.

Świat, choćby był nie wiem jak szary, zawsze da się pokolorować.

***

Ha! Mam! Wymyśliłam właśnie nazwę dla mojego nowego teatru. Bajeczki ze Skrzyneczki. Prawda, że ładnie? Tak po prostu.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content