Psycholożka: Dobrze, gdy pacjenci płaczą [ROZMOWA]

– „Weź się w garść” to najgorsze słowa dla człowieka w depresji, bo on sobie nie radzi sam ze sobą. Nie jest tak, że leży całymi dniami w łóżku, bo tak mu wygodnie – psycholożka Urszula Łaba o depresji, która nie wybiera. I o tym, jak szukać światła w tunelu

Mateusz Pojnar: Prawie 38 proc. młodzieży z nowosolskich szkół średnich ma za sobą samookaleczanie i inne próby autoagresji – wynika z badań. Jeśli chodzi o klasy szóste i ósme, takie próby podjął co piąty uczeń. Te wyniki są przerażające.

Urszuła Łaba: Przyczyny są różne. Przede wszystkim problem tkwi w relacjach rodziców z dziećmi. Ostatnio bardzo często zauważam, że dzieci czują się pomijane. Autoagresja jest takim drastycznym sposobem zwrócenia na siebie uwagi, wołania o pomoc. Dopiero wtedy rodzic zauważa, że coś jest nie tak. Często rodzice nie zauważają depresyjnych symptomów dziecka, że wykazuje lęk, niepokój, że mu po prostu w życiu źle. I wtedy młody człowiek ucieka aż do takiej formy wołania o pomoc.

To jest często młodzież z niezdiagnozowaną depresją. Samookaleczenie daje im złudne poczucie ulgi: człowiek, który czuje fizyczny ból, przez chwilę nie czuje tych wszystkich negatywnych, destrukcyjnych emocji.

Agresja może być zewnętrzna i przejawiać się przemocą wobec kogoś, ale i wewnętrzna – wtedy nie ma ujścia. Ona wzbiera w człowieku i ktoś dochodzi do wniosku, że jedynym wyjściem jest samookaleczanie się.

Coraz częściej przychodzą do ciebie dzieci?

Tak, ostatnio mam więcej pacjentów nastolatków. Jeśli chodzi o samookaleczenia, najczęściej mają od 12 do 17 lat.

Dojrzewanie ma wpływ na tę autoagresję?

Wtedy jest u nich burza hormonów, kształtują się biologicznie i to jest nasilony okres występowania i nasilenia pewnych zaburzeń psychicznych.

Badania pokazują też, że coraz więcej młodych osób podejmuje próby samobójcze. Polska niechlubnie się tym wyróżnia na mapie świata?

Na pewno wyróżnia się, mówiąc w cudzysłowie, brakiem pomocy takim osobom. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo mało mówimy o depresji. W kręgu moich znajomych był taki chłopak, 40-latek, miał żonę, czworo dzieci, był zawsze uśmiechnięty i bardzo dobrze – tak się wydawało – funkcjonował.

Pewnego dnia odebrał sobie życie.

depresja-1-300x171.jpg" alt="" width="637" height="363" />

Nagle wszyscy zaczęli pytać: jak to się stało, przecież on był szczęśliwy? Ludzie nie zauważają symptomów depresji. Nie jesteśmy na nie wyczuleni. Mówimy, że depresja to lenistwo, bo komuś nie chce się wstać z łóżka. A ona oznacza też brak sił. To jest taka sama choroba jak każda inna. Trzeba ją leczyć.

To jakie symptomy powinny wzbudzić naszą czujność?

Żeby stwierdzić depresję, objawy muszą występować co najmniej dwa tygodnie. To przygnębienie, potworny smutek, poczucie pustki, beznadziei, której nie da się opisać. Do tego płaczliwość albo – z drugiej strony – anhedonia, czyli nieodczuwanie przyjemności, obojętność na każdy bodziec. To mogą być też problemy poznawcze, z koncentracją i uwagą.

Ale i nietypowe objawy, bo często mówimy o depresji maskowanej. Np. ktoś nagle, w ciągu miesiąca, traci 10 kg. Albo odwrotnie – przybiera tych kilogramów. Do tego oczywiście bezsenność jest klasycznym objawem.

Każdy przypadek na pewno jest inny, ale jakie są najczęstsze przyczyny depresji, co mówią ci pacjenci?

Nieraz jest tak, że na początku poruszamy się po bardzo płytkich tematach i to tak może trwać miesiąc, dwa. I najlepsze jest w mojej pracy to, jak po jakimś czasie – bywa, że po pół roku – nagle znajdujemy tę przyczynę.

Depresję mogą wywołać wewnętrzne czynniki, czyli ktoś jest nadwrażliwy, ma wysoką neurotyczność – wtedy zwiększa się ryzyko zachorowania. Ale są też czynniki zewnętrzne – choćby rozstanie, po którym przychodzi żałoba. Bo to jest strata, którą trzeba przepracować. Rozstania są bardzo częstą przyczyną depresji. Zwłaszcza dziś, w czasach, gdy związki są płytkie, relacje szybkie i bardzo łatwo wymieniamy partnera na kogoś innego, bo łatwiej budować coś nowego, niż odbudować to, co zaczęło źle funkcjonować.

depresja-300x171.jpg" alt="" width="646" height="368" />

Z mojego doświadczenia wynika, że najczęściej przyczyną depresji są problemy rodzinne. Rodzina jest systemem, który czasem choruje. Na pozór wszystko jest okej, ale objawy pojawiają się u – nazwijmy to – najsłabszego członka rodziny. U osoby nadwrażliwej, ze słabą odpornością psychiczną.

Pamiętasz szczególnie jakieś historie, które usłyszałaś od pacjentów?

Tego się nagromadziło. Wcześniej pracowałam w szpitalu i w poradni, w punkcie jestem od tego miesiąca, a w Nowej Soli pracuję od czerwca. W poradni zdarzało się, że przyjmowaliśmy po 18 pacjentów dziennie.

Jeśli można tak powiedzieć, jest też drugi, może trochę bardziej zabawny aspekt mojej pracy. W poradni leczenia uzależnień robiłam źle, bo podawałam pacjentom numer telefonu – chciałam mieć z nimi kontakt. No i pewnej nocy, jakoś o 3.00, zadzwonił do mnie pijany pan. Na drugi dzień to ja do niego zadzwoniłam, ale on twierdził, że zgubił telefon i tak naprawdę w nocy dzwonił ktoś inny.

Wiesz, ostatnio bardzo się ucieszyłam. Od czerwca pracuję z jedną z pacjentek z klasyczną depresją, trochę oporną na leczenie farmakologiczne. Przepracowałyśmy dzieciństwo, okres szkolny, teraźniejszość i dopiero po pół roku okazało się, że problemem jest dawna przemoc fizyczna ze strony matki – ona była głównym źródłem depresji.

Mnie cieszy, jak pacjent przychodzi i płacze.

Jak to?

Bo to jest lepsze niż tłumienie w sobie emocji. Są tacy pacjenci, którzy nie potrafią ich wyrazić. I gdy przychodzi moment, że ktoś w końcu zapłacze, jestem szczęśliwa, bo razem udało nam się przez coś przebrnąć, przebić jakąś ścianę. To bardzo duża radość.

A największa jest wtedy, kiedy razem z pacjentem milczymy, bo w zasadzie nie mamy już o czym rozmawiać. To moment, w którym mówię, że musimy się pożegnać. Chociaż na jakiś czas. „Musi pan spróbować pożyć beze mnie. Ja jestem, odbiorę telefon, ale to już ten moment”. Pacjenci się z tego cieszą, choć czasem nie do końca dowierzają, że to już, że są zdrowi.

Tęsknisz potem za rozmowami z tymi ludźmi?

Tak, nieraz napiszę do nich, co słychać, jak się czują. Czasami piszą sami. Innym razem spotkamy się na ulicy i wymienimy parę zdań. Oni uczą się tego, że jak mają jakiś problem – nawet niekoniecznie związany z depresją – to mogą przyjść na jedną wizytę i się wygadać.

Bo nie mają komu?

Czasami tak jest. Z drugiej strony zaczynamy dostrzegać, że terapia, rozmowa z kimś przynosi zupełnie inną perspektywę.

Każdy psycholog chociaż raz w życiu powinien przejść przez swoją terapię. To jest niesamowite doświadczenie dla mnie jako człowieka, ale i psychologa. Rzeczy, na które patrzę jednowymiarowo od wielu lat, nagle stają się inne.

Na czym polega terapia?

To na pozór nie jest coś szczególnego. Nie widać od razu, że coś się dzieje. Dużo dzieje się potem – w głowie.

Terapia polega na tym, żeby poukładać sobie to, co nie jest uświadomione. Często lęk, agresja, próby samobójcze wynikają z tego, co jest w naszej podświadomości. Coś gromadzi się i przelewa. To teoria Freuda – porównał psychikę do naczynia, do którego wlewamy wodę. Jak nie ma ujścia, w pewnym momencie się przeleje. A jak już się przeleje, czasem jest za późno. Terapia ma sprawić, że te treści wyjdą na jaw. Będą dalej w świadomości, ale nie muszą nas ranić.

To trudny proces, czasem długotrwały. Ale przynosi efekty.

Gdy ktoś widzi objawy depresji u innej osoby, to jak może pomóc? Jak powinniśmy się zachowywać w stosunku do chorego?

W naszym społeczeństwie, jak ktoś powie „co się z tobą dzieje” albo „pójdź do psychologa”, to ludzie odbierają to jako afront. Trzeba być delikatnym. Lepsze będzie pytanie „czy mogę ci jakoś pomóc”. I gdy taka osoba się otworzy, wtedy możemy polecić wizytę u specjalisty.

Proste „weź się w garść” też nie pomaga…

Absolutnie! To najgorsze słowa dla człowieka w depresji, bo on sobie nie radzi sam ze sobą. Nie jest tak, że leży całymi dniami w łóżku, bo tak mu wygodnie. Ostatnio usłyszałam takie zdanie od matki, która powiedziała o córce: „Jej z tą depresją dobrze. Leży i nic nie musi robić”. Pomyślałam: „Gdyby pani chociaż na jeden dzień zamieniła się z dzieckiem, inaczej by pani mówiła”.

Trzeba mówić do osoby w depresji motywująco. „Dasz sobie radę”.

Niektórzy jeszcze nie rozumieją, że depresja to jest choroba. Nawet zdarzają się chorzy, którzy myślą, że objawy są czymś złym. Trzeba depresję zaakceptować. „Mam teraz zły czas, ale to się skończy. Nie będzie trwało wiecznie”.

Pandemia wpłynęła na zdrowie psychiczne Polaków?

Izolacja wpływa bardzo negatywnie. Szczególnie u dzieci i seniorów. U dzieci jest więcej samookaleczania i prób samobójczych. Ten cały e-learning… W okresie dorastania to nie rodzina jest naszym głównym punktem odniesienia, tylko rówieśnicy. Źle, gdy ktoś nam odbiera możliwość bezpośredniego kontaktu. A seniorzy sobie nie radzą, bo czują się samotni. Do tego bardziej narażeni na trudny przebieg choroby, dlatego się boją.

Pandemia negatywnie wpływa też na osoby z nerwicą. To nie jest hipochondria, bo ci ludzie naprawdę odczuwają jakieś dolegliwości – ból serca, głowy, napad paniki – ale one nie mają źródła fizjologicznego. Zamartwiają się o swoje zdrowie, że zaraz coś może się stać i umrą.

Kto może szukać u ciebie pomocy w punkcie konsultacyjnym?

Wszyscy: dzieci, dorośli, seniorzy, rodzice dzieci, którzy się o nie niepokoją. Reagujmy, by zaraz nie okazało się, że jest za późno, bo ktoś powiesił się albo najadł tabletek.

Z psycholożką Urszulą Łabą można spotkać się w punkcie konsultacyjnym urzędu miasta przy Jaracza 1 w każdy piątek marca w godz. 15.00-17.00.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mateusz Pojnar

Aktualności, sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content