Rodzina Matuszaków. Cztery pokolenia ogrodników [NAD KUBKIEM HERBATY]

Do Bytomia Odrzańskiego przyjechał w 1958 r. W latach 1990-1994 był tu radnym, a historia jego rodziny jest związana z ogrodnictwem. Ryszard Matuszak, bo o nim mowa, jest bohaterem kolejnego odcinka cyklu „Nad kubkiem herbaty”

Historię ogrodnictwa w mojej rodzinie otwierają czasy powstania wielkopolskiego, jedynego zwycięskiego dla Polaków. Mój dziadek brał w nim udział. Potem wrócił do Parska w Wielkopolsce. Pracował jako ogrodnik w gospodarstwie barona von Gersdorffa*. Baron prowadził uprawę nasienną buraka cukrowego, a mój dziadek tym zarządzał. Babcia opowiadała, że codziennie wkładał białą koszulę i muszkę. To był człowiek bardzo pedantyczny.

Baronowie

Zbliżała się wojna. Jeszcze przed ‘39 zaczynały się gry wojenne. Tworzyła się piąta kolumna. Dziadek był zaangażowany po stronie polskiej. Współpracował z polską policją. A w czasie wojny – tak się złożyło – aresztował barona von Gersdorffa, wcześniej swojego pracodawcę.

Von Gersdorff – prócz córki, która nie odegrała większej historycznej roli – miał dwóch synów. Jeden z nich był baronem na terenie Bydgoszczy** akurat w czasie wypadków bydgoskich, gdy w imię zemsty Niemcy wymordowali dużą część Polaków***.

Drugi syn barona był generałem w Wehrmachcie. To on m.in. odkrył groby katyńskie. Najdłużej siedział w amerykańskiej niewoli, bo miał dużą wiedzę na ten temat. Gdy w Polsce wiedza o Katyniu była żadna, on miał dowody, dokumenty. Nie był też zagorzałym faszystą****.

Mój dziadek zginął w Wielkopolsce na początku wojny. 7 września ‘39 aresztowano go, a później rozstrzelano na Kurzej Górze pod Kościanem z grupą innych Polaków. Po wojnie, kiedy dokonano ekshumacji, właściwie wszystkich dało się rozpoznać, ale mojego dziadka już nie. Był zmasakrowany, twarz była nie do poznania. Babcia zidentyfikowała go po ubraniach, jakichś charakterystycznych szczegółach. W Kościanie na cmentarzu jest taki wielki pomnik i tam są nazwiska rozstrzelanych powstańców, w tym mojego dziadka. Po nim mam tylko drugie imię. No i fach – ogrodnik.

„Nie taka powinna być Polska”

Mój tata na początku wojny był jeszcze w takim wieku, że nie mógł wstąpić do wojska. Jako syn mojego dziadka miał być też rozstrzelany. Traf chciał, że „nie zdążył” dotrzeć na egzekucję i został wysłany na roboty przymusowe do Niemiec. I tak przeżył wojnę.

Po niej chciał się przyjąć do milicji. Poszedł do szkoły w Legnicy. Kiedy zobaczył, jakie to jest towarzystwo i jakie tam panują nastroje, szybko z pomysłu zrezygnował. Zajął się wtedy ogrodnictwem. Za życia dziadek zdążył go jeszcze wykształcić w tym zawodzie. Miał więc praktyki w dwóch dużych gospodarstwach: Hozakowskiego w Toruniu i Freege’a w Krakowie. Po wojnie zyskał pracę jako ogrodnik w Głogowie. Tam też poznał moją mamę, repatriantkę z Wilna. No i w Głogowie ja się urodziłem.

Dziadka nie poznałem, ale biorąc pod uwagę, że ojciec mój był takim wyjątkowo porządnym człowiekiem, podejrzewam, że dziadek też taki był. Jakoś tak bywa, że porządni ludzie do niczego nie dochodzą. Mój tata zawsze powtarzał: „Gdybym miał dać komuś łapówkę, to tak, jakbym mu w twarz dał”. No nie potrafił, a w czasach mojej młodości bez tej umiejętności niczego się nie zyskiwało. Byłem wychowywany w takiej świadomości, że to tak nie powinno wyglądać, że nie taka powinna być Polska.

W technikum ogrodniczym o kierunku sadowniczo-szkółkarskim w Prószkowie na Opolszczyźnie, do którego chodziłem, wszyscy mieli obowiązek należeć do Związku Młodzieży Wiejskiej. Znałem tam tylko dwie osoby, które do ZMW nie należały. Byłem jedną z nich. Boże, jakie tam były naciski, walki, jak mnie tam wyzywano, że pożałuję, że…

A ja z premedytacją do związku nie przystępowałem, ale przychodziłem na zebrania i próbowałem się naśmiewać z tej ich fasadowości, fikcji. Wszystko było sztuczne, nieprawdziwe. Nie dało się tego nie widzieć.

Po szkole wzięli mnie do wojska. Z wojska trafiłem do Wojskowej Służby Wewnętrznej (dzisiejsza Żandarmeria Wojskowa) do Mińska Mazowieckiego. Przyjechał kiedyś gen. Janiszewski z gabinetu ministra obrony narodowej, od Jaruzelskiego. Potrzebował podoficera. Jedno, co przychodziło mi do głowy, to przedstawić mu się jak najgorzej, żeby tam nie trafić. Mówiłem więc o sobie, co najgorsze. Nie przypuszczałem, że właśnie z tego powodu mnie wybierze.

Trafiłem do gabinetu Janiszewskiego. Gdy mówiłem mu, że mi się tu nie podoba, odpowiedział: „Wiem. Ale wiem też, że ty po prostu mówisz prawdę”.

Ująłem go tym, że mówiłem coś, co było niepolityczne, niepasujące do ówczesnych standardów. W dodatku nie zwracałem się do nikogo per towarzyszu, a wtedy wszyscy tak do siebie mówili.

I choć nie chciałem się tam znaleźć, to dzięki temu, że się znalazłem, zrozumiałem, że cały ten nadęty balon komunistycznego światka to jakiś kolos na glinianych nogach. Gdy poznawałem tych „towarzyszy”, nikt z nich nie wierzył w to, co robi – ani w komunizm, ani w „słuszność sprawy”. Jakoś mnie podbudowało, że i tu są ludzie, którzy myślą.

„S”

Gdy powstała „Solidarność”, szukałem sposobu, by stać się jej częścią, zaangażować się w ten ruch. Odnalazł mnie Andrzej Perlak i do „S” zapisał. Młodszy ode mnie, po studiach historycznych, bardzo zaangażowany działacz. Później został internowany. Mnie się udało uniknąć więzienia, choć dobrze pamiętam tę grudniową noc, gdy zapukano do mojego domu. Wszedł wtedy komendant milicji. Patrzył na mnie dłuższą chwilę, w końcu mówi: „Gdyby nie ja, byłbyś dzisiaj internowany. Załatwiłem ci, że nie będziesz”.

A po chwili jeszcze dodał: „Przecież twoja żona sama w tym gospodarstwie zamęczyłaby się chyba na śmierć”.

Komendant spodziewał się oczywiście jakiejś konkretnej podzięki za ten swój gest.

Kiedy działałem jeszcze w „Solidarności”, to były czasy, gdy potrzeba było wielu zaangażowanych. Szukałem więc ludzi gotowych działać. Namawiałem rolników, żeby wstępowali w nasze szeregi. Pieniądze wtedy miałem, bo jako ogrodnik zarabiałem nieźle. Stawiało się im, jeździliśmy, zapraszaliśmy, namawialiśmy. Ale rolnik to rolnik. Twardo chodzi po ziemi i zawsze pyta: co z tego będę miał? Myślałem sobie wtedy: Boże, co oni z tego mogą mieć? Co mogę im obiecać? Tłumaczyłem, że pewnie coś to zmieni, że w końcu będzie lepiej.

Żeby było zabawnie, po zmianach ustrojowych ci rolnicy, którzy mieli fizyczne hektary, coś tam naprawdę zyskali: jakieś możliwości, wcześniejsze emerytury itd. Ja przeciwnie. Moja produkcja kwiaciarska upadła na twarz, bo okazało się, że na Zachodzie produkują lepiej i taniej. A u nas węgiel drożał z dnia na dzień o 200 proc. To zabijało naszą produkcję. Ciągnąłem ogrzewanie swoich szklarni przez jakiś czas. Dokładałem jednak do interesu, a rok ogrzewania generował długi na lata. Wszystko poszło w dziadostwo.

Z biegiem czasu w „S” pojawili się ludzie, którzy wcześniej się nie narażali, a teraz chcieliby żyć z bycia związkowcami. Historię próbują nawet przekręcać. I teraz, gdy jest już po walce, chcą stwarzać „Solidarność Walczącą”.

Odsunąłem się z nadzieją, że kiedyś tu jeszcze przyjdą normalni ludzie. Bo ci sfrustrowani, którzy nie spełnili swoich życiowych oczekiwań – chociaż może i by chcieli, ale już nie mają z kim walczyć – to jakieś nieporozumienie.

Nie potrzebuję się angażować w coś, co już nie jest moje.

Mam swój zawód – ogrodnictwo – i wciąż w nim widzę jakąś nadzieję.

***

Napisano książkę o Bytomiu Odrzańskim. Jej autor przyszedł do mnie jeszcze z wersją roboczą. Naopowiadano mu o mnie, że mnie tu nękano. Prostowałem te informacje. Rzeczywiście czasem przychodziła do mnie Służba Bezpieczeństwa, ale krzywdy mi nie zrobili. Ja podejrzewam nawet, że oni się głupio czuli, bo nie mieli żadnych argumentów. Każde pytanie odpierałem spokojnie. „A dlaczego wybiera się pan do Jugosławii?”, odpowiadałem: „A dlaczego nie?”; „A dlaczego Piłsudski jest na ścianie?” – to samo.

Ani nie miałem nic do ukrycia, ani nie dało się mnie szantażować. Wybrałem sobie niezależną drogę życiową, to i z pracy nikt nie mógł mnie zwolnić, gdybym był nieposłuszny. Nie bałem się ich.

Całe życie coś robiłem, budowałem. Uważałem, że skoro coś mi wychodzi, to trzeba to robić. Dziś po nowoczesnym niegdyś gospodarstwie pozostała namiastka. Produkujemy trochę róż. Tyle, żeby sprzedać, bo hurt już się nie opłaca.

Moje dzieci pokończyły studia. Córka dodatkowo skończyła szkołę florystyczną u pani Niskiej, mistrzyni florystyki. Przejęła po mnie ogrodnictwo, oprócz tego ma kwiaciarnię i z kwiaciarstwa żyje.

Syn związał swoje życie z muzyką. DJ. Matush, może pani słyszała? Odnosi nawet jakieś sukcesy i całkiem dobrze udaje mu się z tego żyć.

Przypisy redakcyjne

*Z kontekstu wypowiedzi Matuszaka wynika, że chodzi o barona Ernsta Huberta von Gersdorffa, ojca Gero i Rudolfa-Kristopha von Gersdorffów.

**Mowa o eksterminacji bydgoszczan: polskiej i żydowskiej ludności cywilnej, przeprowadzanej przez Niemców od września do grudnia ‘39 jako odwet za krwawą niedzielę zorganizowaną w pierwszych dniach września przez bydgoską straż obywatelską.

***Gero von Gersdorff – nazista, tzw. brunatny baron. Uczestniczył w przygotowaniu irredenty niemieckiej, która skończyła się bydgoską krwawą nocą, zwaną też krwawą niedzielą – 3-4 września ‘39.

****Chodzi o Rudolfa-Kristopha von Gersdorffa, choć bezpośredniego odkrycia grobów katyńskich w roku ‘42 dokonał członek polskiego ruchu oporu i robotnik przymusowy Teofil Rubasiński. O odkryciu poinformował Niemców i AK. Do R. K. von Gersdorffa informacja dotarła przez podległych mu żołnierzy. Bezpośrednio po wojnie von Gersdorff spędził dwa lata w niewoli amerykańskiej. Był świadkiem w sprawie zbrodni katyńskiej. W wieku 77 lat wydał autobiografię „Soldat im Untergang”.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content