Płonął, a oni płakali. Historia bytomskich wiatraków

Pożar sprawił, że po ostatnim drewnianym wiatraku zostały tylko wspomnienia. – To był kawał historii miasta – mówi regionalista Ryszard Szczygieł. – Gdy spłonął, chciało mi się płakać

Gdy radny Bytomia Odrzańskiego Adrian Hołobowicz usłyszał, że pali się wiatrak przy Młyńskiej, wsiadł z córką do samochodu i pojechał na miejsce.

Ogień był już wielki. Trawił zabytek.

– Byliśmy naocznymi świadkami, jak kawałek naszej historii dopala się – mówi Hołobowicz.

O pożarze w zabytkowym drewnianym młynie strażacy zostali zaalarmowani w piątek 25 marca tuż po godz. 11.30. Stał na prywatnej posesji. Był pod nadzorem konserwatora zabytków. Nie udało się go uratować.

fot. Sławomir Wasilewski

– Spłonął doszczętnie, konstrukcja została powalona na ziemię ze względu na niebezpieczeństwo samoczynnego zawalenia, bo został sam szkielet – mówił „Tygodnikowi Krąg” Jarosław Intek z Ochotniczej Straży Pożarnej w Bytomiu Odrzańskim.

W akcji gaśniczej brało udział sześć zastępów strażaków z Bytomia, Przyborowa, Nowego Miasteczka i trzy jednostki ratowniczo-gaśnicze z Nowej Soli.

– Ogień i dym na 30-40 metrów było widać już na wyjeździe z Bodzowa w stronę Bytomia – wspominał nasz Czytelnik Sławomir Wasilewski.

Pewien etap historii się zakończył”

Wracam do Hołobowicza. – Ten wiatrak rzucał się w oczy, gdy jechało się w kierunku Wierzbnicy i przekraczało przejazd kolejowy – podkreśla. – To była jedna z bardziej charakterystycznych budowli w Bytomiu Odrzańskim. W dodatku drewniana. Na dziś jedyną drewnianą wieżą zostaje ta pożarnicza, którą aktualnie remontuje właściciel. Jako mieszkańcowi i pasjonatowi lokalnej historii jest mi przykro, bo to był bardzo dobrze zachowany wiatrak. Właściciele dbali o niego, konserwowali. Na bieżąco uzupełniali ubytki, jak choćby przy okazji ostatnich wichur, kiedy poleciały dwie-trzy deski. Był bardzo dobrze zachowany jako jeden z nielicznych w powiecie nowosolskim. Szkoda, że przejeżdżając przez tory nie będziemy już mieli tego charakterystycznego widoku. Innym mieszkańcom też jest przykro.

Joanna Dębicka, właścicielka terenu, na którym stał wiatrak, napisała w internecie: „Tak bardzo współczuję wszystkim ludziom głupio komentującym dzisiejszy pożar ostatniego zabytkowego wiatraka w naszym mieście. Stał na prywatnej działce, a my od wielu lat dbaliśmy o niego. Żeby stał!!! Straciliśmy historię swojego życia. Po każdej wichurze dobijaliśmy brakujące deski. Straciliśmy sprzęty, ale to nic. Kupimy kosiarki raz jeszcze. Wiele osób pamięta jeszcze moich wspaniałych dziadków, którzy resztką sił dbali o mienie zapisane w rejestrze zabytków. Stała się tragedia. Ogromny żal dla całego miasta. Nie da się tego odbudować. Dziękuję wszystkim wspaniałym ludziom za pomoc. Pewien etap historii… po prostu się skończył”.

Ostatni Mohikanin

Wiatrak, który spłonął, był zaznaczony już na planie Bytomia Odrzańskiego z 1896 r. Widać go też na zdjęciu z lat 30. w miejskiej kronice.

– Był używany długo. Jeśli dobrze pamiętam, pracował jeszcze w latach 70. XX wieku – powiedział „Gazecie Wyborczej” w Zielonej Górze dyrektor nowosolskiego muzeum Tomasz Andrzejewski. Nazwał wiatrak „ostatnim Mohikaninem”.

Ryszard Szczygieł, bytomianin, regionalista i chodzące kompendium wiedzy o Bytomiu Odrzańskim: – To był kawał historii miasta. Gdy spłonął, chciało mi się płakać. Ostatni młyn wiatrowy. Na długo przed wojną właściciel, młynarz Seidel, zlikwidował wiatrak i urządził tam warsztat do tzw. regeneracji młyńskich kół metodą francuską, nawet od młynów wodnych.

Fryderyk Wielki

Szczygieł opowiada mi o innych młynach.

Przedostatnim młynem wiatrowym w miasteczku był ten Kretschmera, już przed wojną przerobiony na młyn elektryczny. Pracował jeszcze kilka lat po wojnie, powojennym właścicielem był Stefan Zabawski. Kiedy komuniści znacjonalizowali przemysł, przyjechała ekipa i zabrała mu wszystkie pasy transmisyjne. Później stał się magazynem gospodarczym. Stał długo, mniej więcej do połowy lat 70. Kiedy budowali obwodnicę Bytomia, którą się jeździ na Głogów, wiatrak stał dosłownie na osi tej obwodnicy. I dlatego go zburzono – wspomina Szczygieł.

Trzeci młyn – Henschel Mühle – stał przy ul. Polnej, na górce. Też został przerobiony na elektryczny i również pracował kilka lat po wojnie. – W końcu, kilkanaście lat temu, zawalił się z powodu wichury – opowiada Ryszard Szczygieł. – Ale do dzisiaj pozostały po nim koła młyńskie.

Henschel Mühle stał przy ul. Polnej, na górce (fot. zbiory Ryszarda Szczygła)

Były radny Bytomia Odrzańskiego wymienia też inne młyny-wiatraki z dawnej historii miasteczka. Zwykle brały nazwy od nazwiska właściciela, choćby Werner Mühle.

Był też „młyn szpitalny”, który również stał przy Młyńskiej, na wyjeździe do Wierzbnicy, czy „górny młyn”. Również wiatrak przy ul. Kożuchowskiej.

– A na Zatorzu, jak się jedzie na Bonów, pozostała po młynie studnia – mówi mi Ryszard Szczygieł. – Kilkaset metrów dalej, może kilometr, był jeszcze jeden młyn wiatrowy, który spalił się w latach 50. XIX wieku. Co ciekawe, być może po tym spaleniu ten sam właściciel sto metrów dalej wybudował młyn wodny. On pracował praktycznie do wojny.

Werner Mühle. Na początku XX wieku w tym miejscu wybudowano duży młyn elektryczny. Budynek stoi do dzisiaj (fot. zbiory Ryszarda Szczygła)

Regionalista opowiada mi arcyciekawą historię związaną z jednym z młynów na rzeczce-strumyku. Prawdopodobnie, jak mówi legenda, wizytę złożył w nim Fryderyk Wielki, gdy był tutaj ze swoimi wojskami w czasie wojny siedmioletniej. Ten młyn nazywał się Henne Mühle – od kury. Młynarz miał zaprosić nieznanego mu człowieka, właśnie króla Fryderyka Wielkiego, który akurat przejeżdżał ze swoim giermkiem do obozu wojskowego w okolicach Bonowa i Bodzowa. Fryderyk zjadł pieczonego kurczaka i spytał, jak nazywa się ten młyn. Właściciel odparł, że nie ma specjalnej nazwy. Na co król: od tego momentu, na cześć twojego pieczonego kurczaka, który mi zasmakował, niech nazywa się właśnie Henne Mühle.

Stary młyn Henne Mühle (ze zbiorów Ryszarda Szczygła)

Nie wymieniliśmy wszystkich tego rodzaju budowli w dawnym Bytomiu Odrzańskim. W miasteczku było ich kilkanaście. Płonęły, a potem były odbudowywane. Niekiedy w innym miejscu. W niektórych z nich robiono restauracje.

*dziękuję Ryszardowi Szczygłowi za pomoc w napisaniu tego tekstu

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

Mateusz Pojnar
Latest posts by Mateusz Pojnar (see all)
FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mateusz Pojnar

Aktualności, sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content