Andrzej Lawrenc. Haloimpresjonizm w 13 odsłonach [NAD KUBKIEM HERBATY]

W Cafe Wanilia siadamy pod oknem z widokiem na Plac Wyzwolenia i 13 obrazów Malera, które tu wystawiono. Maler podaje mi niewielkie zawiniątko. Odwijam podarunek, odłamuję okruch i próbuję: faktura łamanego ziarna, gęsta konsystencja, wyraźnie kwaśny smak. Od tej chwili nasza rozmowa pachnie chlebem. I o tym chlebie i malowaniu, krytych strzechą ulach i zdefiniowanym przez siebie haloimpresjonizmie opowiada mi malarz i kompozytor, człowiek doświadczający swojego życia i artysta stąd – Andrzej Lawrenc vel Eryk Maler

Mam w zwyczaju przynosić na pierwsze spotkanie chleb. Jest żytni, własnej produkcji, z pełnego, zgniecionego ziarna. Ma mnóstwo błonnika i bakterie mlekowe, które nas leczą. Mam kawałek ogrodu, w nim kilka grządek z ziołami. Uczę się dobierać zioła i pokarmy. Korzystam z wiedzy innych, ale sprawdzam na własnym życiu. Dopóki nie sprawdzę – nie wiem, jak działa. To samo z chlebem – dopiero, gdy się go zje, okazuje się, czy służy.

Dobrego dla mnie chleba szukałem kilka lat. Znajdowałem substytuty. Ostatecznie zacząłem wypiekać sam. Moim marzeniem było odkryć prawdziwy chleb, zbadać go po swojemu: po reakcjach organizmu, nie w laboratorium. I to jest dokładnie to, czego szukałem.

Doświadczanie wydaje mi się jedyną słuszną metodą poznawania. Napisałem kiedyś do kolegi, Jerry’ego, Jerzego Lisaka, „wszystkie te książki grube, które masz: »Historię koloru« Rzepińskiej, »Techniki malarskie« Doernera oraz wszystkie inne, które nie są aż tak wprowadzające w pokrzywy, zapakuj w reklamówkę i zanieś do kosza”. A on się śmieje, że są drogie, poza tym znamy każdą stronę, cytujemy je sobie codziennie. Chyba tylko po to, żeby udowodnić, że jest inaczej, niż w nich piszą.

Kilka lat temu trzy półki książek, łącznie z Tatarkiewiczem, zapakowaliśmy z żoną do pudła i poszły do kosza. Patrzyłem na nie trochę ze łzami, a potem niemal biłem się po ręce: przestań, pozbądź się wreszcie tego, zacznij myśleć sam, wszystko sprawdź sam i rób wszystko od nowa! I to moje podejście do malarstwa przełożyło mi się na zdrowie: zrób wszystko sam, od nowa. Książki, filmy zawierają ziarno prawdy, ale zbyt często wprowadzają w błąd.

Kolor powietrza

Żaden inny malarz przed van Goghiem nie malował otoczek warstw wokół przedmiotów – tzw. halo, jakie jest widoczne niekiedy wokół księżyca. Jak w obrazie „Nocna kawiarnia”. Tam to halo jest powtarzane przez wielokrotne obramowania latarni: jasne – ciemne, ciepłe – chłodne. Taki efekt można zaobserwować samemu. Widzi to choćby aparat. Mój olimpus widzi powietrze tak, jak ja – jego lekko herbaciany, czasem niebieski kolor. Co dziwne, wielokrotnie droższy od niego canon już tego nie potrafi.

Tu, gdzie siedzimy, powietrze jest beżowo-brązowe. Kolor przechodzi z tej ściany. Mamy też trochę wpływu szarości ze ściany przeciwnej. Dzięki temu błękity są tu wyraźnie eksponowane.

Żeby obraz uzyskał najlepszą plastykę, można go oglądać oświetlonego dwoma kolorami: niebieskim i lekko pomarańczowym. Wyeksponują się wtedy błękity, a nie zgasną kolory ciepłe. Z kolei, jak uważa Renata Brzozowska, najlepsze zdjęcia obrazów uzyskuje się, gdy robi się je na dworze, a aura jest nieco pochmurna, z prześwitami słońca i czystego nieba. W pełnym słońcu lub przy pełnym zachmurzeniu część kolorów się zniweluje i obraz straci na sile ekspresji.

Mój ojciec kiedyś powiedział, że koloru bez światła nie ma, że kolor w ciemności nie istnieje. Powiedziałem, że nie wierzę. We mnie przecież kolor istnieje pomimo ciemności. I choć zamykam oczy, wiem nadal, jak się odbiera niebieski czy czerwony i że one znaczą: ciepło, zimno, a potem jeszcze zło i dobro.

Haloimpresjonizm

Przy haloimpresjonizmie wyrosła od razu idea poszukiwania wartości, tworzenia własnej akademii, bo dotychczasowa idea – współczesna i ta za czasów Vincenta – trąciły akademizmem. Ten akademizm wciąż pokutuje. W ostatnich dwóch latach galerie, które zatrudniały artystów po szkołach i samouków, wysyłają im wiadomości o treści: proszę podać numer świadectwa ukończonej uczelni, inaczej państwa konta zostaną usunięte. Nagle się okazuje, że bez certyfikatu akademickiego nie jesteś uznawany za malarza.

To ten sam akademizm, który zniszczył Vincenta i mimo że tak się go teraz nobilituje, robi o nim filmy, to według mnie nic się nie zmieniło. Akademicy wciąż go opluwają. Nie stosują jego zasad. A przecież pokazał, jak trzeba żyć, kiedy był księdzem w kopalni; pokazał, jakie trzeba mieć wielkie serce. Jego obrazy złamały zasady klasycyzmu, bo były czymś nowym.

W Vincencie odkryłem wielkie pokłady haloimpresjonizmu. I to on był jego prekursorem. Ja niczego nowego nie wymyśliłem. Nie było jedynie nazwy haloimpresjonizm i teorii haloimpresjonizmu napisanej przez Eryka Malera, która mówi, że malarz w najlepszym okresie swojego życia musi być wrażliwy malarsko i chętny do obserwacji. W najlepszych warunkach, zaobserwuje warstwy kontrastowe walorowo, czyli ciemne, jasne, i temperaturowo: ciepłe, zimne. Mogą to być kolory komplementarne, mogą być przeciwne temperaturowo i walorowo. Te warstwy będą się powtarzać. Dla wrażliwego oka widzialnych jest kilka. Dla mniej wrażliwego – jedna. Niektórzy otoczkę wokół detalu czy przedmiotu nazywają gradientem marginalnym. A ja wychodzę z założenia, że malarz ma prawo ją namalować.

Warstwy

Tadeusz Szechowski zwrócił uwagę, że już Monet coś takiego dostrzegał. Zapewne. Niech pani spojrzy przez szybę na tamten pień drzewa. Widziany stąd, wydaje się zielono-niebieski, ale tuż przed nim widzę nieznaczną mgiełkę w kolorze powietrza. Mgła, dym, refleks chmur tworzą kolor. I już zza tej mgiełki pień robi się nieco bardziej szarawy. Lub szarawo-brązowy, gdy akurat wyjdzie słońce, albo szaro-niebieski przy zachmurzeniu. Pierwsza warstwa, którą widzimy przed drzewem, to powietrze. Dalej od pnia, bliżej nas, widać kolejną warstwę – nieznaczną mgiełkę, jaśniejszą od tamtej, bo niezawierającą w sobie cienia, który jest pod drzewem. Trzeba jeszcze uwzględnić kolor szyby, przez którą patrzymy. Jej barwa też może być zimna lub ciepła. Kolejną warstwą jest kolor pomieszczenia, w którym jesteśmy.

Gdybym był Claudem Monetem i malował pień za oknem, to nie namaluję go tak, jakbym go miał przed sobą na stole, tylko tak, jak wygląda tam, obserwowany stąd. I jako Monet zaznaczyłbym pień na niebiesko. Ciach! Szybko się jednak zorientuję, że to nie jest jedyny jego kolor, że jest w nim trochę czerwieni. Albo jednak nie – jest bardziej granatowy, a w sumie widzę tu fiolet. I poszukując koloru, dodawałbym kolejne warstwy. Gdybym był Monetem oczywiście.

Czy Monet je widział w naturze? Tak. Też widzę. Inni też mogą je widzieć. I to w całym otoczeniu malowanego detalu, z boku od niego, przed nim. To wynika z kontrastów i budowy oka.

Oko reaguje – tak jak powiedział Tadeusz Szechowski – powidokami, czyli kolorem przeciwnym do obserwowanego, który dostrzegamy pod zamkniętymi powiekami chwilę po tym, gdy popatrzyliśmy na mocno oświetlony przedmiot. To naturalne zjawisko utrudnia malowanie. Malując, jestem cały czas atakowany powidokami, kontrastami symultanicznymi, gradientem marginalnym i w którymś momencie nie widzę już, co namalowałem. Dlatego impresjoniści malowali szybko. Nie z powodu niedbalstwa, tylko żeby oko mogło zareagować na to, co pojawia się pierwsze, zanim wszystko się pomiesza i zacznie się malować z pamięci.

Skąd wzięła się taka miłość do stogów u Moneta czy do uli u Stanisławskiego? Przecież nie widuje się ich już nigdzie. Gdzie stoją ule kryte słomą? Gdzie stoją stogi oświetlone słońcem? Bale już tylko, poowijane w folię. Z kilku pieńków zwieńczonych wiechciem ze słomy, trzciny, gałązek i kukurydzy ściętej po wegetacji zrobiłem sobie w ogrodzie imitację uli Stanisławskiego. Zastanawiałem się, dlaczego są dla mnie tak magiczne i doszedłem do wniosku, że chodzi o symbol. Wysnuła mi się z tego teoria dla akademii haloimpresjonizmu, że idea jest ważniejsza niż przedmiot.

Wolność twórcza

Krew we mnie wrze, gdy ktoś mówi, że mam czegoś nie malować. Jeśli ktoś myśli o zabijaniu, jak Caravaggio, i maluje zabijanie, to przecież ma prawo to zrobić. Obraz nie jest zabijaniem. Jest myślą, ideą.

Haloimpresjonizm jest ideowy. Szuka wartości, choć ich nie określa. Malarz jest jedynie lustrem świata. Pokazuje go – i to ma działać na ludzką myśl.

Choć na ogół myśleć akurat nie lubimy.

***

W szkole zaproponowano mi liceum plastyczne. Profesor tłumaczył, że najpierw liceum, później akademia. Trzy dni nie mogłem spać. W końcu powiedziałem: „Nie mogę, panie profesorze. Obawiam się, że nie będę później mógł malować tego, co będę chciał”.

Moja akademia jest tutaj. Tu są moje wierzby, Odra, las, obserwacja, porównywanie. Twórca powinien być absolutnie wolny. Pokazywać, że istnieje alternatywny sposób myślenia, inny sposób widzenia rzeczywistości.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content