Orkiestra paszportem do świata muzyki [REPORTAŻ]

– Mój cały pobyt w orkiestrze to liczne konkursy i festiwale. Dzięki temu jako dziecko w tamtych czasach mogłam zobaczyć, co działo się poza Polską. Granie w orkiestrze kształciło nas muzycznie, ale ona też była naszym oknem na świat – mówi Kornelia Nowak, jedna z być może nawet setek muzyków, dla których Młodzieżowa Orkiestra Dęta „Elektryk” stała się trampoliną do dalszej przygody z muzyką. Koncert byłych i obecnych członków MOD odbędzie się 22 kwietnia o godz. 18.00 w hali sportowo-widowiskowej. Wstęp wolny. Patronem medialnym wydarzenia jest „Tygodnik Krąg”

Lista nazwisk znanych i wziętych muzyków, którzy wyszli z orkiestry, jest bardzo długa: Janusz Brych, Witold Cisło, Łukasz Gothszalk, Paweł Szubert czy Tomasz Grzegorski. Wielu z nich zgodnie podkreśla, że Młodzieżowa Orkiestra Dęta „Elektryk” była dla nich ważnym początkiem dalszej drogi.

Józef Zatwarnicki dołączył do niej, kiedy był nastolatkiem. W swoim kształceniu muzycznym zamienił wtedy akordeon na puzon. Jego przygoda z orkiestrą trwała około czterech lat i była dla niego jednym z pierwszych doświadczeń grania zespołowego. – Szkoła muzyczna raczej bazuje na metodzie współpracy indywidualnej nauczyciela z uczniem, a w orkiestrze była inna forma, która uczy pracy z innymi. Dodatkowo łączyła się z poznawaniem szerszej bazy utworów muzyki rozrywkowej i klasycznej. To była fajna lekcja życia muzycznego – nie ma wątpliwości Zatwarnicki.

Eee, to niech będzie ta waltornia”

Dla Adama Gołemberskiego przygoda z MOD „Elektryk” zaczęła się w momencie, kiedy zakończył edukację gry na skrzypcach w szkole muzycznej w klasie śp. Ryszarda Golińskiego. Wtedy Janusz Gabryelski, założyciel i ówczesny kapelmistrz orkiestry „Elektryka”, namówił go do gry na waltorni. – Zanim nastąpiło wypożyczenie tego instrumentu, mama powiedziała mi, że on w futerale wygląda jak… toaleta. Powiedziałem sobie: „Kurcze, ja nie chcę na tym grać. Przecież nie będę na próby jeździć rowerem z – mówiąc kolokwialnie – kiblem na plecach” – wspomina z uśmiechem Gołemberski.

Wtedy jego mama zadzwoniła do Gabryelskiego i powiedziała, że syn jednak nie chce grać na waltorni. Stanęło na tym, że ma przymierzyć się do puzonu. Pojechał z mamą do magazynu, żeby wypożyczyć ten instrument. – Pan magazynier przyniósł puzon, otworzył futerał i wtedy się przeraziłem. Był dosłownie zielony, prawie gnijący. Futerał był zjedzony przez mole, nie mówiąc już, że nie było ustnika. Spojrzałem i powiedziałem: „Eee, to niech będzie ta waltornia” – uśmiecha się Gołemberski.

Z magazynu dostał waltornię, która była piękna, czysta, błyszcząca. No i miała ustnik. – Tylko przez to, że ten puzon miał odrzucający widok, gram do dziś na waltorni – mówi Gołemberski, który z orkiestrą związał się w latach 80. Po podstawówce trafił do „Elektryka”. – Tam dzięki tej waltorni przyjęto mnie z otwartymi ramionami – mówi mój rozmówca, którego stała współpraca z orkiestrą trwała do końca szkoły średniej, bo później poszedł na studia.

Trampolina i paszport

– Przerywana współpraca trwa do dziś, bo w orkiestrze gram cały czas, chodzę na próby. Grają w niej także moje dzieci. Ta orkiestra w moim życiu jest na okrągło – dodaje Gołemberski, obecnie muzyk Filharmonii Zielonogórskiej. – Gdyby nie ta orkiestra, pewnie bym tutaj nie wylądował. Ona była taką trampoliną i wielkim początkiem mojej przygody z muzyką.

Kiedy rozmawiałem z ludźmi związanymi z orkiestrą, m.in. z Januszem Gabryelskim, z którym wywiad opublikowaliśmy przed tygodniem, słyszałem anegdotę o paszporcie Gołemberskiego. Chodziło o jeden z wyjazdów orkiestry do Witebska. – Mama strasznie mnie przestrzegała przed wyjazdem, żebym jak oka w głowie pilnował paszportu. Jak tylko przyjechaliśmy na miejsce, dostaliśmy pokój i schowałem paszport pod materac, żeby nie zginął. Niestety, zapomniałem go wyciągnąć przed wyjazdem do domu…

Na szczęście dla niego paszport został znaleziony niemal od razu podczas sprzątania w pokojach. Na granicę przywiozła mu go Rosjanka zaprzyjaźniona z orkiestrą. – Wsiadła do pociągu i jechała niemal do samej granicy. Nas tak naprawdę wyrzucili z autobusu, bo bez paszportu nie było mowy o przekroczeniu granicy. Ja z dwójką opiekunów zmierzaliśmy na dworzec, żeby kupić bilet powrotny do Witebska i na dworcu spotkaliśmy się z tą dziewczyną. Przekazała nam paszport i zdążyliśmy z powrotem wsiąść do autobusu przed przekroczeniem granicy. To było coś niesamowitego – wspomina Gołemberski.

Ciężki poligon

Anegdotę o paszporcie opowiedział mi także Robert Chyła, który swoich początków w orkiestrze „Elektryka” nie pamięta aż tak dobrze jak Gołemberski. Od jego gry dla MOD upłynęło 35 lat.

– Ten moment, gdy wreszcie dyrygent Janusz Gabryelski pozwolił mi dołączyć do zespołu, był dla mnie chwilą bardzo radosną. Jednak ogrom tej masy instrumentów mnie przerażał, a ja na początku radziłem sobie słabo. Próby były dwa razy w tygodniu, poniedziałki i czwartki, a przed ważnymi dla orkiestry wydarzeniami dochodziła dodatkowa, sobotnia próba – mówi Chyła.

Czas upływał i zaczął się oswajać, dopasowywać do zespołu. – Czym innym było granie gam i etiud w klasie. W orkiestrze dostawałeś nuty i swoje trzeba było zagrać. To był ciężki poligon, na który bardzo chciałem się dostać i z którego za wszelką cenę pragnąłem się wydostać. Muszę jednak oddać sprawiedliwość i przyznać, że to było najważniejsze moje doświadczenie. Tam nauczyłem się grać w zespole, tam nauczyłem się, jak funkcjonować jako część zespołu. Z tego doświadczenia czerpię do dziś jako aktywny muzyk – podkreśla znany saksofonista.

Wspomina konkursy, festiwale i zwiedzanie świata. – Orkiestra jeździła do Achim, a to był wtedy RFN, byliśmy też w Witebsku i Katyniu – czyli w ZSRR. Pamiętam, jak wróciliśmy z koncertu, wysiadłem z autobusu i poszedłem prosto na egzamin wstępny do nowosolskiego „Ogólniaka”. Oczywiście nie zdałem, ale muzyka była dla mnie najważniejsza. Robiłem wymagane minimum, by jak najwięcej grać na saksofonie – zaznacza Chyła.

Wpatrzony jak w obrazek

Podkreśla znaczenie autorytetów, które odegrały dużą rolę w jego muzycznym kształceniu. Szczególnie rolę dyrygentów – Janusza Gabryelskiego i Jerzego Szyndera. Próby sekcji saksofonów i klarnetów prowadził z kolei Bogusław Skotarek.

– Najważniejsi byli starsi koledzy, w których byłem wpatrzony jak w obrazek. Marek Mikołajczak grał na saksofonie altowym i był wtedy dla mnie bogiem tego instrumentu. Chciałem grać ja on. Z czasów moich przygód z orkiestrą pamiętam Artura Niemca (klarnet), Krzyśka Piotrowiaka (puzon), Jurka Kiliana (tuba). Jacek Derda i Adam Gołemberski (waltornia), Szymon Krajewski (saksofon barytonowy). Bracia Piotr i Kuba Osypińscy (trębacze), Kielowie – trębacz i klarnecista. „Mali soliści”, małe i bardzo zdolne dzieci Tomek Kiel i Mateusz Mękarski. Mateusz i Kuba Osypiński do tej pory grają w Big Bandzie UZ – wylicza Chyła.

Szczególnie wspomina Tomasza Mazura (trąbka), Józefa Zatwarnickiego i Dariusza Wykę (puzoniści) oraz Tomasza Grzegorskiego (klarnet). – Graliśmy razem w big bandzie Jerzego Szymaniuka (obecnie Big Band UZ), oni zostali profesjonalnymi muzykami. Tomek gra dziś głównie na saksofonie tenorowym i od czasu do czasu grywamy razem. Mieliśmy też wspólny zaszczyt grać z nieodżałowanym Wojciechem Karolakiem – dodaje Chyła.

Cieszę się, że mogę robić to, co kocham. I że to zaczęło się w Nowej Soli”

Na ogromną wartość orkiestry i ludzi, którzy ją tworzyli, zwraca uwagę także flecistka Kornelia Nowak, która przygodę z muzyką zaczęła w wieku 7 lat. To była druga połowa lat 90. – Fantastyczny czas. Orkiestra zrzeszała wielką grupę fanatyczniej młodzieży, która miała te same zainteresowania i muzykę miała w sercu. Chciała grać. Ewidentnie ten czas przyczynił się do mojego rozwoju czy późniejszego wyboru kierunku szkoły muzycznej drugiego stopnia – opowiada Nowak.

Na dalszą naukę wyjechała do Poznania, ale dalej uczestniczyła w próbach orkiestry, z którą łącznie była związana mniej więcej dziewięć lat.

W tym okresie orkiestra wyjeżdżała na liczne konkursy i koncerty. – Nasza aktywność była bardzo duża – wspomina Nowak.

I dodaje: – Dzięki temu jako dziecko w tamtych czasach mogłam zobaczyć, co działo się poza Polską. Granie w orkiestrze kształciło nas muzycznie, ale ona też była naszym oknem na świat.

Dziś Kornelia Nowak mieszka w Katowicach. Jest wykładowczynią na Akademii Muzycznej i nauczycielką klasy fletu w Szkole Muzycznej I i II st. im Karłowicza.

Udziela się także kameralnie. Gra w dwóch zespołach: Flaubinette Trio, z którym koncertowała tydzień temu w Londynie, oraz w kwintecie drewnianym Silesian Woodwind Quintet.

– Cieszę się, że mogę robić to, co kocham. I że to wszystko zaczęło się w Nowej Soli w orkiestrze „Elektryka” – puentuje.

***

Nasi rozmówcy wystąpią podczas dużego koncertu orkiestry 22 kwietnia w hali sportowo-widowiskowej przy ul. Zjednoczenia. – Z wielką przyjemnością zagram na koncercie jubileuszowym i mam nadzieję, że to nie będzie mój ostatni koncert, bo historia dalej będzie się pisać – mówi Adam Gołemberski.

Patronem medialnym wydarzenia jest „Tygodnik Krąg”. Polecamy i zapraszamy.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content