Wyzwiska, groźby, nękanie i nieustanny lęk. Czy sąd rozwiąże sąsiedzki konflikt?

W ubiegłym tygodniu zostaliśmy poproszeni o spotkanie z mieszkańcami Kiełcza. Wzięło w nim udział kilkanaście osób, również przedstawiciele rady sołeckiej oraz pan Henryk  – sąsiad pana Grzegorza. O konflikcie obu mężczyzn pisaliśmy w 11 numerze TK, w artykule pt. „Kto tu jest ofiarą?”.

Przypomnijmy tylko, że sprawa dotyczyła m.in. podłączenia do kanalizacji, której pan Henryk nie wykonał i rozgoryczonego tym faktem jego sąsiada – pana Grzegorza. Po zebraniu informacji i odwiedzeniu każdego z mężczyzn okazało się, że cała sprawa ma głębsze dno, że w sądzie wobec pana Grzegorza toczy się postępowanie o naruszenie nietykalności cielesnej, że pan Henryk czuje się nękany i ma nadzieję, że sąd wyda jego sąsiadowi zakaz zbliżania się do niego. Pan Grzegorz z kolei tłumaczył nam, że ponosi konsekwencje tego, że sąsiad nie jest podłączony do sieci kanalizacyjnej i do jego studni miałyby przez to trafiać nieczystości z posesji pana Henryka.

Mieszkańcy, którzy w ubiegłym tygodniu wezwali nas do Kiełcza, chcieli opowiedzieć o jeszcze kilku innych niuansach dotyczących sąsiedzkich waśni. Opowiedzieli, że przez to, że zeznawali w sądzie na korzyść pana Henryka, są teraz nękani przez pana Grzegorza i jego matkę. – Pani Danuta (mama pana Grzegorza – dop. red.) wyzywała mnie od jakich tylko. Wezwała później policję na mnie, że to niby ja ją wyzywałem – mówi jeden z sąsiadów. Ich zdaniem wszystko nasiliło się po piątkowej rozprawie (17 marca). – 16 napuścił na mnie (pan Grzegorz) znowu straż leśną, że kradnę drzewo. Zrobili mi rewizję, nie stwierdzono żadnej kradzieży – mówi pan Henryk.

W spotkaniu z nami wzięło udział w sumie kilkanaście osób. Według nich osób nękanych przez pana Grzegorza i panią Danutę jest jeszcze więcej. – Niejednokrotnie było tak, że w trakcie imprezy przyszła na salę i zarzucała nam, że przychodzimy tu kraść, że pijemy – mówią kobiety.

Przełomowy tydzień

Grupa nigdy nie składała donosów na policję na sąsiada i jego mamę. Przełomowy moment nastąpił w zeszłym tygodniu, właśnie na dzień po wspomnianej wyżej rozprawie, kiedy doszło do poważnej awantury. – Wezwaliśmy dzielnicowego, żeby powiedział nam, co mamy zrobić. Oni rozkręcają wojny i sami wzywają policję. Nie dają nam przejść spokojnie drogą. Celowo prowokują, mówią: uderz, no uderz. Nagrywanie filmików i zdjęcia są na porządku dziennym. Słyszeliśmy: ja was załatwię. On wie, co powiedzieć, żeby nie było to karalne. To aktorzy i najgorsze, że zawsze, jak trzeba, mają świadka, który poświadcza nieprawdę przed policją – mówią.

Mieszkańcy Kiełcza twierdzą, że rozumieją, że można się pokłócić z jednym sąsiadem, ale nie z wszystkimi. – Boimy się wyjść na ulicę po zmroku, staramy się nie chodzić w pojedynkę. Mamy małe dzieci, one też słyszą obelgi. Nie sądziliśmy, że może dochodzić do takich rzeczy. My się już nie zlitujemy, bo tyle nerwów, ile nam napsuto, to nic tego nie zrekompensuje. Ile można znosić wyzwiska, plucie, szarpanie, wulgaryzmy i prowokacje? – pytają. Żałują też, że nie odpowiedzieli na zaczepki pana Grzegorza i jego mamy już wcześniej, że nie wzywali policji do każdego zajścia, ale – jak twierdzą – nie chcieli pogłębiać konfliktu.

Pan Grzegorz odpowiada

Poprosiliśmy pana Grzegorza o ustosunkowanie się do zarzutów sąsiadów. Mężczyzna twierdzi, że to on i jego mama są nękani. – Już wiele lat temu tworzono na mój temat historie wyssane z palca. Ostatnio jeden z sąsiadów ubliżał mojej mamie. Kiedy przestraszona zmierzała już w stronę domu, dołączył do niego jego brat. Kierowali też wyzwiska pod moim adresem. A jeden z nich złapał moją mamę za ubranie i popchnął – opowiada o zajściu pan Grzegorz. Dodaje, że jego mama jest starszą osobą, do tego mocno schorowaną, że kilka razy do roku przebywa w szpitalu po silnych atakach astmy, na którą cierpi.

– Po incydencie mama zadzwoniła do mnie i z płaczem powiedziała, co zaszło. Przyjechałem natychmiast z Nowej Soli i po drodze zadzwoniłem już po policję. Czekając na ich przyjazd udałem się w kierunku osób, które widziały zajście. Jestem osobą przestrzegającą prawa. Dla osób, które wszczęły całą sprawę, jestem niewygodny ponieważ za dużo wiem i za dużo widzę, np. wylewanie nieczystości do gminnego rowu, który sam czyszczę. Gdyby nie to, zarósłby i przy większej ulewie zalewałoby pobliskie nieruchomości – mówi pan Grzegorz.

W odniesieniu do pana Henryka twierdzi, że ten wielokrotnie zaczepiał go przez płot. – Pan Henryk też atakował moją mamę, szarpał ją i popychał. Całą sytuację widzieli jedni z sąsiadów, ale oczywiście nie zeznawali. Mało tego, wyśmiewali się z mamy, że dobrze jej tak. Sprawę z uwagi na brak świadków umorzono – twierdzi pan Grzegorz.

Policja: mieliśmy tu kilka interwencji

O sąsiedzki konflikt w Kiełczu zapytaliśmy nowosolską policję. Okazuje się, że mundurowi mają grubą teczkę dokumentów związanych z interwencjami we wsi.

– Mieliśmy kilka interwencji, które  są zazwyczaj zakończone pouczeniem, że jedna lub droga strona ma prawo złożyć zawiadomienie w komendzie o popełnieniu przestępstwa, czy wykroczeniu. Aktualnie mamy przyjęte zawiadomienie o groźbach karalnych i o pobiciu. Policjanci pouczają też za każdym razem o możliwości złożenia zawiadomienia na drodze cywilno-prawnej, jeśli dochodzi do przestępstwa, gróźb, znęcania się, czy pobicia – mówi Justyna Sęczkowska, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Nowej Soli. – Jeśli w Kiełczu dochodzi do wykroczenia czy przestępstwa, to mieszkańcy za każdym razem powinni wzywać policję lub jechać na komendę. Jeśli są składane zawiadomienia o groźbach, nękaniu czy pobiciach, sąd będzie mógł orzec karę grzywny lub pozbawienia wolności. Nie można być obojętnym, trzeba zgłaszać każdorazowy przypadek łamania prawa – apeluje J. Sęczkowska.
Anna Karasiewicz

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content