Zdzisław Zarówny i 50 lat w kniei

– Myśliwym nie jest się po to, żeby zabijać zwierzynę, ale żeby jak najwięcej przebywać w przyrodzie. Jeśli się chce nim być, takim prawdziwym, przyrodę trzeba po prostu kochać – mówi Zdzisław Zarówny, który niedawno obchodził jubileusz

Z tej okazji w Kole Łowieckim Orzeł, którego jest członkiem, odbyło się polowanie połączone z otwarciem nowego sezonu łowieckiego. Jubilat został w odpowiedni sposób uhonorowany. Nie zabrakło życzeń, kwiatów i poczęstunku.

Tym samym Zdzisław Zarówny stał się jednym z kilku myśliwych w powiecie, którzy mają za sobą 50-letni staż.

Zaczęło się w Hutniku

Egzamin w Polskim Kole Łowieckim zdał we wrześniu 1973 r. jako 19-letni chłopak. – Od najmłodszych lat lubiłem przyrodę, wychowałem się jako najmłodszy syn rolnika. Przebywałem w środowisku naturalnym, więc mogę o sobie powiedzieć, że w zasadzie to natura mnie stworzyła – uśmiecha się Zarówny, z którym spotkałem się w jego chatce myśliwskiej.

W 1972 poszedł do pracy w hucie w Głogowie, gdzie wtedy raczkowało Koło Łowieckie Hutnik. Trafił tam na staż myśliwski, a stamtąd na egzamin, który dla niego był w zasadzie formalnością.

Niedługo później zaczęto mówić coraz głośniej o zawiązaniu koła w Bytomiu Odrzańskim. – Ale nas, myśliwych z tego terenu, było tylko trzech, a potrzebowaliśmy – zdaje się – ośmiu. Zrezygnowałem z członkostwa w Hutniku, tak też zrobiło kilku moich kolegów i po dość długim okresie starań w końcu założyliśmy Koło Łowieckie Lis w Bytomiu Odrzańskim. Prezesem został śp. już Michał Winogrodzki – wspomina Zarówny.

Niestety, koło przez dobrych kilka lat – dodaje mój rozmówca – było bez obwodu łowieckiego, czyli jego członkowie nie mogli polować.

Być, dokarmiać, obserwować

Jeszcze w latach 90. Zarówny przeniósł się do Koła Łowieckiego w Nowym Miasteczku. – Łatwo tam nie było się dostać, bo kiedyś były różne animozje bytomsko-nowomiasteczkowe i przyjęcie do grona myśliwych w Orle dla bytomianina graniczyło z cudem. Mnie się udało – uśmiecha się myśliwy z 50-letnim stażem.

Przed laty, dokładnie w 2010 r., towarzyszyliśmy myśliwym z Orła w polowaniu bożonarodzeniowym. Zarówny zwierzał nam się wtedy, że myślistwo to jego „hobby, w którym samo strzelanie wcale nie jest najważniejsze”. – To kontakt z naturą, spotkania ze znajomymi, a podczas samotnych polowań chwile zadumy i refleksji – mówił wtedy na łamach „TK”.

Dziś to podtrzymuje: – Myśliwym nie jest się po to, żeby zabijać zwierzynę, ale żeby jak najwięcej przebywać w przyrodzie. Jeśli się chce nim być, takim prawdziwym, przyrodę trzeba po prostu kochać.

– W dużej mierze w myślistwie chodzi właśnie o przebywanie w środowisku, dokarmianie, obserwację, selekcję. Jak zdawałem egzamin, wilk nie był pod ochroną, można było dokonywać jego odstrzału. Nad tym ubolewam, że twórcy prawa dotyczącego ochrony środowiska czekają do momentu, aż zwierzyny łownej już nie będzie, bo jest taka tendencja, że z roku na rok jest jej coraz mniej – mówi Zarówny i wylicza: – Saren w naszym łowisku jest bardzo mało, koźlaków także. Na Dolnym Śląsku, w okolicach Przemkowa, gdzie byłem wielokrotnie zapraszany na polowania, jest pusto – nie ma praktycznie żadnej zwierzyny. Wszystko jest spałaszowane przez wilki. W naszym łowisku może być ich nawet około pięciu. I my nic nie możemy zrobić.

Zachwiana równowaga

Myśliwy wskazuje, że w łowisku jest także „od groma drapieżnika, którego dawniej nie było”. – Mamy w tej chwili więcej gatunków drapieżników niż gatunków zwierzyny łownej. Począwszy od wspomnianego wilka przez lisa, jenota, tchórza, kunę, borsuka po obecnie najgorszego szkodnika, czyli szopa pracza, który jest gorszy od lisów ze względu na to, że chodzi po drzewach i pływa. Według mnie można mówić o inwazji tego gatunku, który przemieścił się do nas z Niemiec i kieruje się w głąb kraju – zauważa Zarówny.

I wskazuje na niebezpieczną rzecz: – W przyrodzie jest strasznie zachwiana równowaga. Do tego stopnia, że zwierzyna łowna czy ptactwo śpiewające nie mają szans na przeżycie. Kiedyś gołębi grzywaczy nie było w mieście, co obserwujemy dziś. Dziś zwierzyna pcha się do miasta, bo szuka ostoi i ma względny spokój, do tego jest dokarmiana przez ludzi. Ale to właśnie my zaingerowaliśmy w naturę, wchodząc czasem niemalże w las z zabudową mieszkaniową. Jeśli ten trend się nie odwróci, będzie źle.

I żeby nie było tak pesymistycznie, Zdzisławowi Zarównemu życzymy kolejnych lat w kniei. Darzbór!

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content