Patologiczna potrzeba posiadania wroga [FELIETON]

Życie nasze toczy się w dwóch wymiarach, tym dobrym i złym. Jesteśmy szczęśliwi, spełnieni i usatysfakcjonowani, gdy nasze życie toczy się bezpiecznie do przodu. Kiedy przychodzą trudności, zakasujemy rękawy do pracy i staramy się wziąć odpowiedzialność. Takie zachowanie jest normalne u człowieka zdrowego i stabilnego emocjonalnie. Nie wszyscy tak postępują. Jest typ człowieka, który wszystko, co dobre zawdzięcza sobie, a to, co złe, nie jest jego winą

Najczęściej sprzysięgło się wszystko przeciwko niemu. Dobre rzeczy osiąga sam, bo jest pracowity, mądry, odpowiedzialny i generalnie wyjątkowy. Jeśli coś się nie udaje, czuje, że to nie może być jego wina. Nigdy nie popełnia błędu, to ktoś inny za ten błąd odpowiada. Wtedy pojawia się znienawidzona grupa ludzi, ktoś o odmiennych upodobaniach lub człowiek, którego może sobie utożsamić ze swoim niepowodzeniem.

Trochę jak w sporcie. To nie moja drużyna piłkarska odpowiada za przegrany mecz, tylko przeciwnicy zawinili. Trzeba im dać nauczkę, okładać wrogich kibiców i wyżyć się w rozpaczy. Pseudokibice robią więc ustawkę, przyczajają się w ciemnym zaułku i nawalają bejsbolem. To przykład dobrze nam znanego zbiorowego obłędu, ale mamy wiele przypadków indywidualnych.

U niektórych ludzi występuje nieustanne obnoszenie się z jakąś osobistą krzywdą, którą przypisują konkretnej osobie lub grupie ludzi. Już samo istnienie tego winnego człowieka sprawia temu komuś fizyczny ból. Taki nieszczęśnik trzęsie się z nienawiści na sam widok wymyślonego wroga, reaguje na każde wypowiedziane zdanie, zdjęcie, komentarz. Staje się to manią i obłędem. Psychologia już dawno to odkryła i zdiagnozowała. Ustalono, że w hierarchii potrzeb psychicznych niektórych ludzi dominująca jest konieczność posiadania wroga. Osoby, które są pod wpływem tej patologicznej cechy, bardzo szybko wszystko, co złe, przypisują komuś innemu, szukają winnych swojej niedoli. Dowodząc swoich racji i udowadniając krzywdę, osoby takie robią to przekonująco. Potrafią długo wzbudzać w rozmówcy przekonanie, że spotkała je krzywda z rąk tego winnego. Najczęściej to, co opowiadają, ma cechę wspólną, czyli: ktoś zachował się wobec biedaka lekceważąco, krzywdząco, nie uszanował, za mało docenił, zrobił coś przeciwko.

Takie podejście najczęściej dotyczy osób pozbawionych samokrytycyzmu. Jeśli nie potrafią przyznać się do klęski, to podejmowane decyzje muszą być czyjąś winą. Kiedy już znajdą wymyślonego winnego i mają upragnionego wroga, kierują na niego całą energię. Wymyślony, Bogu ducha winny w kontekście tej krzywdy człowiek zbiera za wszystko. Jeśli nie reaguje i stara się trzymać dystans, to patologiczny obłęd narasta. Wtedy rozpoczyna się szukanie dodatkowych winnych i zachodzi potrzeba poszerzenia liczby wrogów. Niestety, ten apetyt na wroga nigdy nie jest zaspokojony.

W zależności od potrzeb: na kogo wypadnie, na tego bęc. Dzisiejszy przyjaciel może być jutro znienawidzony. Jeśli bowiem ktoś był przy podejmowaniu ważnych decyzji, były z nim konsultowane, uczestniczył w spotkaniu, to jest potencjalnym idealnym winnym tego, że na końcu nie wyszło. Winni są też wszyscy pozostali, którzy o tym choćby wiedzieli.

Za nieszczęście odpowiada też każdy, kto odważy się na krytyczny komentarz, uwagę lub zarzuci takiemu człowiekowi choćby najmniejszy błąd. Nie wierzycie Państwo? Chciałoby się odpowiedzieć, że wystarczy sprawdzić. Nikomu jednak nie życzę stania się czyimś wymyślonym wrogiem.

Nie trzeba daleko szukać ludzi mających szczególne upodobanie do posiadania wroga. Sięgnijmy wówczas do historii, a przekonamy się, jak często wróg się zmieniał, jak przybywało winnych i przybywa nieustająco.

Zofia Borecka

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

(red)
Latest posts by (red) (see all)
FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content