Światłocień

– Nie daję aktorom scenariusza, ani tekstu. Dostają je dopiero wtedy, gdy część warsztatowa jest wypracowana. Gdybym odwróciła tę kolejność, cała energia poszłaby w naukę odtwarzania schematu, a nie tego szukam w teatrze – mówi Alicja Chyżak-Fitas, polonistka i reżyserka teatru Avis

Kiedyś myślałam, że będę pisać książki. Szkołę średnią kończyłam z myślą, by pójść do zakonu. Nie byłam rozbudzona duchowo. Chciałam wyjechać na misję, pomagać ludziom i zbawiać świat. Później rozważałam psychologię i aktorstwo. Ostatecznie nie wybrałam żadnej z tych dróg. Lubiłam literaturę, pochłaniałam tony książek i finalnie wybrałam filologię polską. Zostałam nauczycielką.

W 2000 roku rozpoczęłam pracę w „Ogólniaku”. Dyrektorem był wówczas Tadeusz Bartoszewski. Chciał w szkole rozwinąć życie artystyczne. Funkcjonował tam wówczas teatr. Zgodziłam się go prowadzić. I tak powstał teatr Avis.

Opowieść ma być uczciwa

Zrobiłam w szkole aktorskiej podyplomówkę na kierunku reżyseria teatru dzieci i młodzieży. Po spektaklu dyplomowym pogratulowano mi dobrej roboty i podpowiedziano, żebym aplikowała na wydział reżyserii do Krakowa. Miałam już wtedy rodzinę i nie było możliwości, bym mogła sobie pozwolić na pięcioletnie studia dzienne. Ale nie rozdzieram szat nad niespełnionymi marzeniami.

Avis przez 15 lat istniał przy ogólniaku. Obecnie jesteśmy teatrem miejskim. Naszą siedzibą i jednostką patronującą jest Nowosolski Dom Kultury.

Realizujemy głównie projekty autorskie w estetyce teatru plastyki i ruchu. W dużym stopniu posługuję się językiem obrazu. Jestem od tego, żeby zbudować dramaturgię, rozłożyć napięcia i skonstruować spójny spektakl posiadający zawiązanie i rozwiązanie akcji oraz puentę. Przeważnie mam zamysł, ale nie narzucam rozwiązań. Nie daję aktorom scenariusza, ani tekstu. Mówię „o czym” mają grać i oddaję im pole. Stoję z boku, koryguję, zmieniam, niepokoję, mieszam trochę, by to, co jest do przekazania, naturalnie z aktorów wypływało. Teksty aktorzy dostają dopiero wtedy, gdy część warsztatowa jest wypracowana.

Gdybym odwróciła tę kolejność, cała energia poszłaby w naukę odtwarzania schematu, a nie tego szukam w teatrze.

Inspiracje do powstawania sztuk bywają różne.
Czasami jest to odkrycie tego, co już znane. Tak było z poezją Leśmiana i przekuło się w spektakl „Polowanie na ćmę”.

„Dziewczyna z chmury” natomiast była historią osadzoną w rzeczywistości, o siostrach taterniczkach, które idą w góry i z góry spadają.
Kiedy indziej zachwyciło nas „Preludium słowiańskie” teatru tańca z Poznania i dzięki niemu powstały nasze przesycone motywami słowiańskimi „Parafanały”.

Najnowszą realizacją Avisu jest „Światłocień”. Niedawno miał swoją premierę w NDK. To opowieść ulepiona z historii trzech dziewcząt: Neny, Ruth i Gusi Ungluk – więźniarek neusalzkiej filii obozu Gross-Rosen. Trochę tę historię przekształciliśmy, budując relację między bohaterkami.

Po raz pierwszy sięgnęłam po temat historyczny. Posiłkowałam się materiałami zgromadzonymi przez Marka Grzelkę, z których pozwolił nam czerpać bez ograniczeń i warunków.

Powstał spektakl surowy: bez scenografii, kulis i świateł. Jest w nim dużo więcej słowa, niż w poprzednich. Nie jestem pewna, czy to jest mi bliskie. Chciałam jednak, by spoiwo historyczne było istotne.

To było spore wyzwanie, bo musiałam uwzględnić możliwości bardzo młodych aktorów, którzy są co prawda w wieku kilkunastoletnich bohaterek, ale generacyjnie i życiowo daleko im do ich przeżyć.

Odwodzę aktorów od odgrywania roli w sposób „będę krzyczeć, płakać i pokażę jaki jestem zdruzgotany”. Jeśli nie widzę mostu pomiędzy doświadczeniem młodego człowieka, a historią, którą ma opowiedzieć, to unikam krzyku i odgrywania grozy, bo nie będzie w tym prawdy.

A z tematem zmierzyłam się, bo miałam uczucie, że mieszkamy w tym mieście i kojarzymy je jedynie jako miasto robotnicze, z dwoma dużymi zakładami: Odrą i Dozametem, w których pracowali nasi rodzice. A ono ma też inną historię.

Czytałam gdzieś, że w Neusalz poparcie dla nazizmu było bardzo duże i że gdy dziewczęta z GR szły przez Lubieszów, rzucano w nie kamieniami.

Zło wcale nie jest tak odległe. Nie pojawiło się tylko w Auschwitz, Birkenau i literaturze.

W tej historii podjęłam dwa tropy: zła, które jest realne, oraz wierności jasności.

Tytuł „Swiatłocień” nie jest przypadkowy, bo demaskując zło będące ciemnością, włączamy światło – niezgodę na to zło.

Gdy rozmawiałam z Markiem utkwiło mi z tej rozmowy zdanie, że gdyby pobocza dróg mogły mówić, to bylibyśmy zdziwieni, ile dziewcząt na nich zostało: chorych, porzuconych, zabitych i pogrzebanych w ziemi.

Ziemia jest specyficzną przestrzenią. Kryje w sobie tajemnicę śmierci, choć jest życiodajna.
Wspominam o niej, bo moją największą pasją jest ogród – trzydziestoarowe pole. Dotykanie ziemi stało się dla mnie pracą na poziomie fizycznym, intelektualnym i metafizycznym. Boli mnie po niej kręgosłup i nogi, ledwie żyję, ale za każdym razem mam uczucie, że ogarnęłam kawałek świata.

Może za jakieś 15 lat skończę go aranżować. Będzie wtedy taki, jak ja: eklektyczny, złożony z różnych pierwiastków.

Ogród jest moim nauczycielem”

Od pewnego czasu literatura fascynuje mnie już mniej niż kiedyś. Zaczęłam za to odkrywać przyrodę i uważnie się jej przyglądam, bo w niej zapisane są odpowiedzi na najważniejsze pytania.

Tylko nie umiemy jej czytać.

Dla zobrazowania, o jakim rodzaju wiedzy mówię, podam ci przykład macierzyństwa.

Pierwsze dziecko rodziłam nieprzygotowana merytorycznie do roli matki. Byłam gotowa psychicznie, ale nie czytałam o rodzicielstwie, sposobach karmienia, pielęgnacji dziecka, jego wychowywaniu etc. Mimo to wiedziałam co robić, jak się moim dzieckiem zająć. Nie wiem skąd. Myślę, że natura dała nam instynkt, dzięki któremu kobiety po prostu wiedzą.

Gdy dziewięć lat później rodziłam syna, dużo rzetelniej podeszłam do zagadnienia. Chciałam się przygotować, stać się wykwalifikowanym rodzicem, przygotowanym w oparciu o literaturę. I wiesz co, miałam więcej wątpliwości, niż przy pierwszym dziecku.

Myślę, że w życiu wiele rzeczy jest prostych, nieskomplikowanych i rozumiemy je w sposób przyrodzony.

Ogród stał się moim nauczycielem. Jest czytelną metaforą życia: kiełkujące drzewo, wygięte drzewo, przewrócone drzewo. W nim zawiera się wszystko o radości i smutku, eksplozji szczęścia i dnach rozpaczy, nadziei i rozczarowaniu. Odpowiedzi na najważniejsze pytania są naprawdę blisko.

Na temat umierania też.

Rok temu zmarła niespodziewanie nasza koleżanka z pracy. Miałam wtedy takie silne poczucie, że Magda nie umarła, że nadal jest w swoim ogrodzie, szczęśliwa i wręcz żąda, żebyśmy przestali rozpaczać. Po raz pierwszy doświadczyłam czyjegoś odejścia bez uczucia lęku, rozpaczy, przygnębienia. To było tak mocne przekonanie, jakbym dotknęła zrozumienia, że nikt i nic nie zostało utracone.

Nie umiem ci tego wyjaśnić, bo uczucie było irracjonalne. Może pojawiło się z powodu obserwowania natury?

W ogrodzie przychodzenie i odchodzenie, rodzenie się i umieranie są cykliczne i widoczne. A jednak ogród żyje.

Nie boję się śmierci, choć w kontekście utraty bliskich wydaje się zjawiskiem tak brutalnie nieodwracalnym, że jest trudna do wyobrażenia.
Czasami przychodzi jedynie wątpliwość, czy to już jest ten etap, na którym można odejść, czy jeszcze jakieś rzeczy wymagają uporządkowania?

To moje podejście jest chyba wynikiem obserwacji natury, jej rytmów i wiecznego odradzania się.

Gdy byłam młodsza, babcia zauważała: „o, już jesień; o, już zima. Kiedy się skończy?” i jako młody człowiek myślałam sobie: w czym problem? Zima jak zima. Minie.
A teraz osiągnęłam ten moment w życiu, gdy rejestruję pory roku, czekam na wiosnę, na te cebule kwiatów, które powschodzą, na czas przycinania winogron, kwitnienia i owocowania drzew.

***

Wiesz, kiedyś, w moim dawnym życiu, mieliśmy staw i ogród – inny niż ten, który mam dzisiaj. Stałam tam z bliską mi starszą osobą. Powiedziała „wiesz, Alu, wydaje mi się, że żyłam jeden dzień. A tutaj jest tak pięknie”.

Teraz zaczynam ją rozumieć. Im dłużej żyjemy, tym bardziej życie wydaje się kruche i krótkie, czas zdaje się przyspieszać.

Byłyśmy razem w teatrze Terminus A Quo, prawda? I kiedy to było? Ćwierć wieku temu, czy wczoraj i tylko dziwimy się tym kilku zmarszczkom na swoich twarzach?

A przecież świat taki piękny…

Jak to Nałkowska powiedziała: „Wszystkiego się w życiu spodziewałam, ale tego, że będę stara, to nigdy”.

Taka oczywista rzecz – starość, której nie dane było doświadczyć większości dziewcząt z G-R.

A my żyjemy. Widzimy, że istnieją ludzie starzy, że czas mija. Tylko zdaje nam się, że to nas nie dotyczy. A przecież i na nas czeka ziemia. Ta sama, na której rozkwita ogród.

W świecie będącym w wiecznym światłocieniu wybieram drogę światła: z nadzieją ogrodu – życia wyrastającego ze śmierci, wbrew śmierci i na przekór złu.

Wysłuchała

Marata Joanna Brych

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content