Wróć, tatusiu. Marek Kowalski i jego 25 lat w trzeźwości [ROZMOWA]

Marek „Koval” Kowalski, ikona ruchu trzeźwościowego w Nowej Soli: – Alkohol jest wielkim wrogiem, rzadko spotkasz większego. Jest podstępny. Dziś wiem, że zrobiłem dobry ruch, odstawiając wódkę. Inaczej moglibyśmy już nie rozmawiać

Mateusz Pojnar: Gratuluję, minęło panu 25 lat w trzeźwości.

Marek Kowalski: Tak, wtedy wstąpiłem do grupy anonimowych alkoholików w parku Odry. Dwa tygodnie chodziłem w pobliżu tego miejsca, zastanawiając się, czy mogę tam wejść.

Dlaczego?

To nie był wielki strach, ale towarzyszył temu jakiś rodzaj lęku. Zawsze twierdziłem, że piję za swoje, nikt mi nie daje pieniędzy, więc pytałem sam siebie: czy naprawdę muszę do nich pójść?

Na trzeci tydzień się zdecydowałem. Otworzyłem drzwi, a tam 40 ludzi. Mówię do siebie: o, tego znam, tego, z tym piłem, z tamtym. Chyba chcą mnie nauczyć pić wódkę – gorzko zażartowałem w duszy. Zaczęli opowiadać o swoim życiu, ale miałem wrażenie, że te opowieści są o mnie. Piciorysy są bardzo powtarzalne.

Na gitarze nieżyjący już kolega zaśpiewał piosenkę „Ach wróć, tatusiu”. Też pomyślałem: on śpiewa o mnie. O nas, o ludziach chodzących po knajpach, na których czekają najbliżsi, dzieci.

Pamięta pan słowa tej piosenki?

Musiałbym je sobie przypomnieć, ale chodziło w skrócie o to, że dziecko mówi do ojca coś na zasadzie „wróć do domu, tatusiu, nie pij wódki, mama na ciebie czeka”.

To był przełomowy moment?

Taki potężny bodziec, kop. Momentem przełomowym była rozmowa z synem. Wrócił z wakacji, ja byłem po mocnym zapiciu. Wcześniej obiecałem mu komputer, ale nie dotrzymałem słowa. Popłakał się, a ja poczułem się potwornie. Przeżyłem to.

Stwierdziłem, że coś jest nie tak. W poniedziałek pojechaliśmy do sklepu komputerowego: kupiłem komputer, drukarkę, skaner. I po tych dwóch tygodniach wstąpiłem do klubu. Na spotkaniu przyznałem się: tak, jestem alkoholikiem.

Po jakimś czasie zapisałem się do Ogniwa jako członek stowarzyszenia, był 1998 r. Po trzech latach zostałem prezesem. I jestem nim do tej pory z małą, czteroletnią przerwą. Niektórzy mówią: prezes? To ty masz pewnie mnóstwo kasy. Nie rozumieją, że to wszystko jest przecież społecznie.

Te 25 lat nie były pewnie usłane różami.

Nie były. Po latach mówię o tym spokojnie, ale trochę lat wstecz dużo trudniej było powiedzieć sobie: nie, już nie piję. Walka jest straszna, w zasadzie trwa do dziś.

Alkohol jest tak wielkim wrogiem, jakiego rzadko spotkasz. Jest podstępny. Dziś wiem, że zrobiłem dobry ruch, odstawiając wódkę. Inaczej moglibyśmy już nie rozmawiać.

Jestem z tego dumny, że przez tyle lat staram się wyciągać pomocną dłoń, nawet obie dłonie, do innych alkoholików. Bo ktoś kiedyś wyciągnął dłoń do mnie.

Kiedyś wchodziłem do każdego domu, nawet z najtrudniejszymi przypadkami.

Któreś momenty zapadły panu szczególnie w pamięci?

No wchodziło się do każdej jednej meliny. Na kanapie pijani, wódka na stole. Bili się, wyzywali. Niektórzy wyskakiwali do mnie z nożami, ale nie bałem się. Umiałem znaleźć w sobie siłę, charyzmę.

Ten, kto chce dostać od nas pomoc, potężną moc, jaką daje trzeźwość, to ją dostanie.

Raz wszedłem do domu, gdzie mieszkała wielodzietna rodzina. Pili i mąż, i żona. Nikt inny nie pójdzie, tylko „Koval” – mówili. Poszedłem. Narobiłem tam szumu. Wylałem tę wódkę, dzieci płakały, więc wziąłem je ze sobą. Koleżanki z klubu je przejęły, nakarmiły. Matkę wysłałem do jednego pokoju, ojca wziąłem do drugiego. Uczciwie z nimi porozmawiałem. Chłop, były bokser, do pewnego momentu chciał się ze mną bić.

Myślałem, że nic z tego nie będzie. Po niespełna tygodniu przyszli do klubu. Zaczęli trzeźwieć. Wydali za mąż córkę, młodsze dzieciaki posłali do komunii, znaleźli pracę, wyremontowali mieszkanie, kupili samochód. Byłem dumny.

To trwało sześć, może osiem lat. Potem usłyszałem, że znowu zapili. Poleciałem do nich, nie chcieli mnie wpuścić. Później wiele razy widziałem ich pijanych. Zostali wyrzuceni z mieszkania. Nie udało im się wytrwać w trzeźwości.

Ale na pewno są też szczęśliwe zakończenia.

Poszedłem kiedyś do domu, w którego przedsionku leżał pijany facet. Z siekierą. Pogadaliśmy. Przyjechałem po jakimś czasie. Po trzech miesiącach podjął decyzję, że nie będzie już pił. Marek, chcę być trzeźwy – mówi mi. Do dziś jest w naszym stowarzyszeniu, współpracujemy.

Własna, suwerenna decyzja o niepiciu jest najważniejsza?

Tak, bo jak ktoś sam nie podejmie takiej decyzji, to nikt za niego tego nie zrobi. Wszyscy wokół mogą wspierać, sugerować, podpowiadać, ale jej nie podejmą. Samemu trzeba chcieć. Jeśli się nie chce, żadne odwyki nic nie dadzą. Ktoś pojedzie do Ciborza, naprawi się i wróci do picia.

Ważna jest też rozmowa między dwojgiem ludzi, którzy chcą się zrozumieć. Szczera, otwarta. Bo w drodze do trzeźwości kłamstwa trzeba odrzucić.

Jaki powinien być społecznik, który działa na tym polu?

Musi chcieć pokazać drugiemu drogę do trzeźwości. Trzeba mieć serce do człowieka, siłę przebicia, ale nie można też pobłażać. Musimy stanowczo stawiać sprawę. Mówiłem już, że alkohol jest podstępny. Ludzie mogą mieć po 20, 30 lat trzeźwości, ale wracają do picia. Chwila wystarczy, by zniszczyć swój wysiłek.

Teraz częściej spokojnie rozmawiam, niż krzyczę czy coś takiego. Chociaż czasem mam momenty, w których powiem do innego alkoholika: słuchaj, jak ja cię zobaczę pijanego, to ciężka twoja droga!

A ilu członków ma teraz Ogniwo?

10. Jak zaczynałem, było 40.

Z czego to wynika, że jest ich mniej?

Anonimowych alkoholików jest dużo, mniej działaczy, którzy chcą pomagać w klubie.

Alkoholizm w latach 90. był m.in. spadkiem po komunizmie. Ale teraz ten problem w Polsce wcale nie jest mniejszy.

Od lat wzrasta spożycie alkoholu, to pokazują statystyki. Pokazywała mi je Gabrysia Juncewicz, pełnomocniczka prezydenta Nowej Soli ds. rozwiązywania problemów alkoholowych i narkomanii.

Ludzie po prostu lepiej się kamuflują. Tu bombka, tam małpeczka – wypije i wyrzuci. Wtedy, za komuny, bardziej się siedziało po knajpach, w parkach. Częściej widziało się pijanych.

Czego panu życzyć z okazji okrągłej rocznicy trzeźwości?

Nie życz mi zdrowego życia, nie potrzebuję też życzeń trzeźwego życia. Przede wszystkim chcę życia spokojnego, bez nerwów. Dobrych relacji z każdym człowiekiem. Bo mam zaległości z młodych lat, w których piłem: jestem nerwowy, wybuchowy.

A tak generalnie to po prostu chcę jeszcze żyć. Mam dla kogo, choćby dla wnuków Tymka i Julki. Są dla mnie światełkami, podobnie jak żona, syn i synowa.

I może szacunku mi życz. Nawet tyle, co brudu za paznokciem, bo kiedyś byłem wytykany palcem: idzie pijak, degenerat. Dziś to ja chodzę z podniesioną głową, mam poczucie własnej wartości.

Czasem mi mówią: Marek, ty już nawet nie mógłbyś pić, bo masz jedną, drugą chorobę. Odpowiadam: ja mogę zawsze, ale nie rozumiecie jednego: po prostu nie chcę.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

Mateusz Pojnar
Latest posts by Mateusz Pojnar (see all)
FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mateusz Pojnar

Aktualności, sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content