Najgorzej, gdy już nie ma kto powiedzieć „nie przesadzaj” [FELIETON]

O konfliktach napisano chyba już wszystko. Od strony teoretycznej mamy więc podział na konflikty ze względu na ich przyczynę, przebieg, długość itd. Jak już wcześniej wspomniałam, uważam się za socjologa amatora, więc przyglądam się konfliktom od strony socjologicznej, trochę na zimno

Zazwyczaj źródłem konfliktu jest rozbieżność między subiektywnie uzasadnionymi roszczeniami a tym, co ludzie uzyskują. To moim zdaniem jedna z lepszych definicji konfliktu. Pasuje tutaj zarówno spór o łopatkę w piaskownicy, jak i konflikt pracowników z pracodawcą o wysokość wynagrodzenia. Tak już bowiem jest, że w każdej sytuacji społecznej – w stosunkach innymi – tworzymy własne wyobrażenia tego, co się nam słusznie od innych należy, do czego mamy prawo. Problem w tym tylko, że to prawo przyznajemy sobie sami. Mam tak i pewnie wielu z nas tak ma, że najłatwiej mi przekonać do czegoś samą siebie, po prostu wierzę sobie na słowo, w ciemno. Gdybym miała gotówkę w barku, to sama siebie oszukałabym na wnuczka.

Wiem – trąci lekko schizofrenią, ale to po prostu jeden z mechanizmów wypracowanych przez nasz umysł – w końcu komuś na tym świecie trzeba wierzyć. Jeśli jednak wierzymy sobie zbyt mocno, to już bieda. Ale po to ma się przyjaciół, żeby poznawać ich w biedzie, również w takiej biedzie. Zazwyczaj wystarczy zwykłe przyjacielskie „nie przesadzaj”, które najpierw budzi we mnie naturalny sprzeciw, ale po chwili dyskusji i namysłu faktycznie potrafi sprowadzić mnie na ziemię. Ta bezcenna szczerość nie zawsze budzi właściwą reakcję. W swoim przekonaniu częściej jesteśmy pokrzywdzonymi niż sprawcami. A stąd już tylko krok do odpłaty, zazwyczaj nieco większej od winy prawdziwej lub domniemanej.

Ponieważ w poważnej nauce, jaką jest socjologia, wszystko musi mądrze się nazywać, nazywa się to spiralą odpłaty. Gdy każda ze stron chce odpłacić drugiej za zło, które tamta jej wyrządziła. Siłą rzeczy każda kolejna odpłata jest silniejsza i konflikt, jak spirala, nakręca się. Tak zaczynają się wojny, te duże i małe, wypowiedziane i niewypowiedziane. Może warto przypomnieć słowa profesora Bolesława Taborskiego, że wszystko, co nam, współczesnym, wydaje się niezmiernie poważne, dla potomnych  dziwiących się, o co ludzie toczyli te wojny – jest już często groteską.

Chętnie przekładamy spory polityczne na relacje z domownikami, sąsiadami. Stajemy po którejś stronie, dołączamy do czyjejś bandy, jak kiedyś w podstawówce na podwórku. Tak powstaje rozproszenie odpowiedzialności – efekt polegający na tym, że im więcej ludzi coś popełnia, tym mniej każdy z nich czuje się osobiście odpowiedzialny za to, co robi lub czego nie robi. Można więc w swojej „bandzie” kogoś wykluczać, poniżać, przypisywać wszystko co najgorsze i nie czuć się odpowiedzialnym.

Niby to wiedza powszechna, a wciąż chętniej sięgamy po biblijny (a jakże!)  nakaz: „Oko za oko, ząb za ząb”, niż po ewangeliczny (bądź co bądź) drugi policzek wystawiony na bezkarne harce mściwej dłoni agresora. No bo przecież powszechną normą społeczną jest norma wzajemności, czyli nie tylko nakaz odwdzięczenia się za oddaną przysługę, ale także odwetu za wyrządzone krzywdy. O ile są rzeczywiste.

I tu wracamy do punktu wyjścia – sami sobie przyznajemy prawo rozstrzygania o słuszności naszych oczekiwań co do poziomu wdzięczności naszych bliźnich. Co się dzieje, gdy ta wdzięczność jest subiektywnie mała? Rodzi się konflikt oczekiwań i spełnień, a dalej poszukiwanie winnych, wskazywanie ich i piętnowanie publiczne. Dobrze mieć wtedy swoją bandę, samych najlepszych, pięknych, mądrych i bogatych, na dodatek z właściwymi poglądami. Jakże łatwo wtedy przychodzą słowa pełne nienawiści, pogardy.

Najgorzej, gdy już nie ma kto ci powiedzieć „nie przesadzaj…”.

Zofia Borecka

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

(red)
Latest posts by (red) (see all)
FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content