Nakama – przyjaciele na japońskich motocyklach

Dokładnie rok temu, pod koniec sezonu, oficjalnie zawiązała się Wolna Grupa Motocyklowa Nakama. – Nakama w języku japońskim oznacza towarzysz, przyjaciel – mówi Mateusz Szczeciński, prezes i założyciel grupy

Z członkami Nakamy spotkaliśmy się w lodziarni u Włocha, miejscu, w którym zawsze kończy się ich wspólna wycieczka, gdzie spotykają się po podróżach, by poopowiadać sobie o wrażeniach z trasy, rzucić pomysły na kolejny wypad.

Tuż przed 18.00 na parking Juniora podjechało kilka pięknych motocykli. Wewnątrz, przy kilku złączonych stolikach, siedzieli już odziani w swoje skórzane zbroje inni motocykliści. Powitali nas ciepło, z uśmiechem i całym workiem ciekawych historii do opowiedzenia.

Nakama to stosunkowo młoda grupa. Na pierwszy wspólny wypad do zamku Czocha, oddalonego o około sto kilometrów od Nowej Soli, wybrali się dokładnie rok temu. Jechali wówczas w 14 osób. Dziś jest ich ponad 20. Wszyscy to nowosolanie, ale jeśli ktoś z okolic chciałby się do nich przyłączyć, to zostanie z pewnością serdecznie powitany.

– Jazda na motocyklu daje nam poczucie wolności i swobody. Gdziekolwiek się rozejrzysz, wszystko widzisz – krajobrazy, piękne miejsca. Namacalnie czuje się przyrodę. Jazda jest porównywalna do tańca z dobrą partnerką na parkiecie. Im więcej z nią tańczysz, tym więcej chcesz. Jazda samochodem i motocyklem jest nieporównywalna. Wrażenia z jazdy, odczucia są zupełnie inne. Gdy jedziesz motocyklem, wszystkie zapachy automatycznie uderzają po nozdrzach. Czy to jest piękny zapach rzepaku latem, czy nieprzyjemny obornik. Przyroda, która nas otacza i którą odbieramy każdym zmysłem, sprawia, że jazda daje tak ogromną przyjemność – opowiadają członkowie grupy.

Fani „japończyków”

Założycielem Nakamy jest Mirosław Szczeciński, któremu praktycznie od zawsze marzyło się, by jeździć w teamie.

– Pomysł na to zrodził się już dawno, ale trudno było trafić na osoby, które chciałyby być w grupie i faktycznie współpracować, bo to wiąże się z pewnymi obowiązkami. Oczekujemy od uczestników aktywności i dyspozycyjności. Żeby nie było sytuacji, że ktoś odmawia spotkania kilka razy pod rząd. Do niczego jednak nie zmuszamy – uśmiecha się M. Szczeciński, prezes Nakamy, od którego wszystko się zaczęło. To on poprosił swojego kolegę Mirosława Grabarczyka, żeby ten zebrał kilku chłopaków z maszynami, a sam dał znać własnym. Umówili się i pojechali na pierwszą wspólną wyprawę do Zamku Czocha, która okazała się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę.

To wtedy tak naprawdę podjęta została decyzja o zawiązaniu grupy. – Nakama to nazwa japońska, bo w większości jeździmy japońskimi motocyklami. Nakama w języku japońskim oznacza towarzysz, przyjaciel – tłumaczy M. Szczeciński, który wybrał również logo dla grupy. Jest nim tzw. tankpad – element osłony naklejanej na zbiornik z paliwem. Tankpad pełni funkcję ozdobną, ale przede wszystkim praktyczną – chroni lakier na zbiorniku przed zarysowaniami.

Tuż po powrocie z pierwszej wyprawy motocykliści założyli grupę na Facebooku, gdzie się na bieżąco komunikują. Ktoś rzuca pomysł, gdzie warto pojechać i wspólnie podejmują decyzję czy faktycznie warto. Najczęściej z propozycjami wychodzi właśnie M. Szczeciński. Grupa była już na wspólnej wyprawie w jaskini motocyklowej w Czechach, gdzie mogą wjeżdżać tylko motory, w Libercu oraz w wielu miejscach w Polsce.

Wakacje z plecaczkiem

Członkowie grupy, poza wspólnymi wypadami, wybierają niekiedy wyjazdy solo lub w duecie. Jarek Denisów ze swoją żoną Lidią w tym roku pojechali na wakacje turystycznym BMW R 1150 RT do Czarnogóry. Pierwszy postój był we Wiedniu, gdzie spędzili dwie doby. Zwiedzili starą część miasta. Kolejny w stolicy Chorwacji – Zagrzebiu, gdzie zatrzymali się w hotelu dla sportowców na szczycie góry. Następny przystanek był w Splicie i tu spędzili kolejne dwa dni i stąd ruszyli prosto do Czarnogóry. Za każdym razem pokonywali mniej więcej 500 km dziennie. To była ich pierwsza tak poważna wyprawa w życiu.

– Niewątpliwym minusem takiego wyjazdu jest deszcz, który sprawia, że jezdnia robi się śliska, co wiąże się z pewnym ryzykiem. Jak każda podobna podróż samochodem czy samolotem, również ta była nieco męcząca. Jadąc jednak motocyklem plus jest taki, że mamy przestrzeń, więcej można wiele zobaczyć, wszędzie się zatrzymać, oddychać pełną piersią. Ja mam chorobę lokomocyjną, którą odczuwam podróżując samochodem, a na motorze zupełnie o niej zapomniałam – mówi Lidka.

Innym „plecaczkiem” w Nakamie jest Anna Rybson, choć jak podkreśla, nie lubi tego określenia. – Wolę pasażerkę. Dopiero niedawno mąż przekonał mnie, żebym jeździła z nim. Wcześniej się tego bałam. Wiosną tego roku wsiadłam pierwszy raz. Mąż wziął mnie na krótką przejażdżkę i muszę przyznać, że mi się spodobało. Od tamtej pory jeździmy co raz dalej i co raz szybciej. Muszę przyznać, że apetyt rośnie w miarę jedzenia – śmieje się Ania, pasażerka suzuki bandit, za sterami którego siedzi zawsze Paweł, jej mąż.

Dziewczyny motocyklistów, zwane właśnie „plecaczkami”, to bez wątpienia największa ozdoba każdej maszyny. Jednak ich obecność w Nakamie to coś znacznie głębszego.

– Dlatego jesteśmy w grupie i jeździmy z naszymi mężami, żeby spędzać z nimi czas, wspólnie tworzyć tę pasję, wspierać ich. Nas, kobitek, zwanych „plecaczkami”, nikt nie musi na to namawiać. Jak mąż bierze kask z szafy zawsze pytam: „gdzie ty jedziesz beze mnie?”. To już się stało anegdotą – śmieje się A. Grabarczyk, która odkąd pierwszy raz wsiadła na motocykl, już zawsze towarzyszy w wyjazdach Mirkowi.

– Razem jeździmy od zawsze. Nie jesteśmy „starymi” motocyklistami. Ta pasja towarzyszy nam od niedawna i kupno pierwszego, jak i każdych kolejnych motocykli, było naszą wspólną decyzją, razem wybieraliśmy model – wspomina Aneta, która dziś jeździ razem z Mirkiem hondą VFR 1200. – Wspólnie planujemy wakacje, wyjazdy, a wspólne spędzanie czasu niewątpliwie nas scala. Nie ma u nas pretensji, że mąż jedzie, a ja zostaję sama w domu. Ta pasja sprawia, że możemy zawsze być razem – opowiada A. Grabarczyk.

Wszędzie, gdzie potrzebne wsparcie

Nakama to jednak nie tylko wspólne wypady i zwiedzanie. Grupa chętnie bierze udział we wszelkich organizowanych w naszym regionie akcjach pomocowych i charytatywnych. W sezonie spotykają się wspólnie co około dwa tygodnie.

– Moja znajoma Katarzyna, to mama Eliasza, dla którego szukano ostatnio szpiku. W związku z akcją prowadzoną przez DKMS skrzyknęliśmy się na naszym forum internetowym, że pojedziemy razem, żeby się zarejestrować w bazie i większość członków to zrobiła – mówi Radosław Wiśniewski, kolejny członek grupy.

Nakama była też na festynie dla Lenki Kubów w Kiełczu, na festynie przy ul. Okrężnej, gdzie zbierano środki na budowę nowego placu zabaw. Wsparli również festyn w Parku Krasnala organizowany przez Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie. Dzieci miały możliwość zobaczyć motory, trąbić, przejechać się tymi potężnymi maszynami. Najmłodsi chętnie brali udział w konkursach i zabawach, a członkowie Nakamy zaangażowali się czynnie w ich prowadzenie.

– Jeśli ktoś zwróci się do nas z jakąkolwiek koncepcją, potrzebuje naszego wsparcia, to zawsze jesteśmy otwarci. Ważne, żeby dać nam znać chociaż tydzień wcześniej, żebyśmy mogli się zgrać. Jeśli będziemy mieć czas, zawsze przyjedziemy – zapewnia J. Denisów.
Myślą przewodnią grupy jest nie tylko przyjemność z jazdy motocyklem, ale właśnie pomoc innym.

Kropla atramentu w krystalicznej wodzie

Społeczeństwo różnie patrzy na motocyklistów, którzy prują wieczorem ulicami Nowej Soli czy trasą S3. Ludzie mówią o nich – szaleńcy, dawcy organów. Nasi rozmówcy odcinają się od tych stereotypów grubą kreską. – W każdym stadzie są czarne owce – stwierdza M. Grabarczyk. – Wiadomo, że do szklanki czystej wody wystarczy wlać jedną kroplę atramentu, żeby zabarwić całość – dodaje.

Członkowie Nakamy przyznają, że nawet po wielu latach spędzonych na motocyklu nadal czują adrenalinę. M. Szczeciński stara się jednak zawsze trzymać dyscyplinę w grupie. Nie pozwala jechać szybciej niż 120-130 km na godzinę. – Chodzi o to, żebyśmy się nie rozbili przy większej prędkości. Często jest tak, że jak dojeżdżamy do skrzyżowań grupą, kierowcy samochodów wpychają się między nas. Później ci, którzy nie zdążyli, muszą te samochody wyprzedzać i wówczas zagrożenie rośnie. Jeżdżąc w grupie staramy się zachować kulturę, nie dawać powodów, by ktoś mówił o nas „dawcy” – zauważa M. Szczeciński.

– Ludziom szybka jazda kojarzy się z ryzykiem. Szybko dla motocyklisty, to pojęcie względne. Dla jednego jest to prędkość 100 kilometrów na godzinę, dla innego 150, a jeszcze inny, jak nie przejedzie 300, to czuje się niespełniony. Kierowcy samochodów postrzegają nas niewłaściwie, bo jeśli ktoś jedzie autem 60 km na godzinę, a motocyklista przejedzie obok z prędkością 120 km na godzinę, to już jest dla niego dawcą nerek. Jeśli motocyklista podnosi przednie koło, bo jest dobry technicznie, uznawany jest za wariata. To są pojęcia laików, ludzi którzy nie mają wyobrażenia o jeździe albo mieli jakieś zdarzenie z motocyklistą – podkreśla M. Grabarczyk.

Niewątpliwie najmniej ciekawym okresem w roku dla naszych rozmówców jest zima, podczas której muszą zrezygnować z jazdy. R. Wiśniewski opowiada, że schodzi czasem w taki zimowy dzień do garażu, by chociaż powąchać zapach smaru. Na chwilę odpalić swój motocykl.

– Jak mamy kilkumiesięczną przerwę, w sezonie zimowym, to jesteśmy głodni jazdy jak uzależniony od narkotyku – mówi R. Wiśniewski, który ma najszybszy motocykl w grupie i jak tylko może sobie na to pozwolić, to chętnie wykorzystuje moc swojej maszyny. – W zimie jesteśmy nieznośni – uzupełnia z uśmiechem M. Grabarczyk.

Nasi rozmówcy twierdzą, że przez rok wspólnego funkcjonowania zdążyli się już dość mocno zintegrować, jednak planują dawać z siebie jeszcze więcej.
– Ostatnio moi koledzy i koleżanki zrobili mi miłą niespodziankę i odwiedzili mnie we Wrocławiu w szpitalu – zachwala R. Wiśniewski.

Członkowie Nakamy zimą równie chętnie spędzają czas w swoim gronie. Spotykają się na kręglach, w swoich domach. – Nie można powiedzieć, że zimą każdy zaszywa się u siebie i nie mamy ze sobą kontaktu. Dzięki temu, że jesteśmy w grupie, tworzymy przyjaźnie i to jest główny nasz cel – podkreśla Aneta. – Dużo grup ma regulaminy, składki, twarde zasady, obowiązki i kary za niestawienie się w wyznaczonym miejscu, u nas tego nie ma – dodaje Mirek.

Jak podkreśla R. Wiśniewski, motocykliści, gdy zakładają kaski i wsiadają na swoje maszyny, są tacy sami, nie ma wśród nich podziałów czy różnic. – Bardzo często pasje łączą ludzi i tak też jest z nami. Jak biegacze, kierowcy ciężarówek czy rowerzyści pozdrawiają się na trasie, tak i my zawsze to czynimy. Motocyklista podnosi lewą rękę w górę. Prawa trzyma gaz – tłumaczy Radek, a gdy kończy się nasze spotkanie raz jeszcze da się w lokalu słyszeć zawołanie „Zawsze lewa”.
Anna Karasiewicz

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

One thought on “Nakama – przyjaciele na japońskich motocyklach

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content