Gedia świętowała 25-lecie. Historia spółki, która stała się symbolem rozwoju Nowej Soli

– Do dziś jestem dumny, że dosłownie daliśmy kamienne podwaliny tego, iż dziś pracują tu setki osób, w tym członkowie mojej rodziny – mówi Ireneusz Olszewski, który z Gedią był związany od samego początku. Spółka, która stała się symbolem rozwoju Nowej Soli, w tym roku skończyła 25 lat. Z tej okazji wyprawiła swoim pracownikom i ich rodzinom wielki festyn

Grupa Gedia pierwszy zakład produkcyjny w Nowej Soli wybudowała w 1998 roku, co było ważnym wydarzeniem w historii całego miasta. Dekadę później ruszył kolejny zakład montażowy. Do dziś spółka to symbol rozwoju nowosolskiej strefy przemysłowej i jeden z największych pracodawców w regionie.

Inwestycja w Nowej Soli była pierwszym krokiem do ekspansji i transformacji z lokalnej spółki rodzinnej w międzynarodową korporację. Gedia Group w tej chwili posiada lokalizacje na całym świecie: w Niemczech, na Węgrzech, w Hiszpanii, Meksyku, USA, Indiach, Chinach i oczywiście w Polsce.

Gedia Poland jest jednym z największych zakładów w okolicy. Cały czas się rozwija dając zatrudnienie coraz większej grupie mieszkańców. W tej chwili zatrudnia około 1500 osób.

Z okazji 25-lecia pracownicy świętowali przez całą sobotę (10 czerwca). Do południa mogli pokazać swoim rodzinom, na czym polega ich praca. Od godz. 12.00 uczestnicy rodzinnego festynu bawili się wspólnie w Wodnym Świecie. Kulminacyjnym momentem wydarzenia był występ Beaty Kozidrak z zespołem Bajm – dali świetny koncert!

Każda okrągła rocznica istnienia to okazja do gratulacji i wspomnień. – Przez te wszystkie lata Gedia była fundamentem i ambasadorem rozwoju gospodarczego Nowej Soli. Dziękuję za doskonałą współpracę na wielu frontach. Gratulujemy srebrnego jubileuszu – mówi prezydent Jacek Milewski, który odwiedził festyn Gedii.

Jakie były początki przedsiębiorstwa, które przed ćwierćwieczem zaczęło podnosić miasto z kolan?

Detal do Forda

Doskonale pamięta je Ireneusz Olszewski, obecnie na emeryturze. Na początku 1998 roku zobaczył szyld o naborze do spółki, która miała ulokować się na terenach po Lubuskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego. Poszedł na spotkanie z Wiesławem Marchelewskim i Zbigniewem Paruszewskim, którzy zaczynali tworzyć Gedię od podstaw. Na tym spotkaniu było także kilku przedstawicieli Gedii-matki z Attendorn. Po rozmowie kwalifikacyjnej dostał pracę.

Grupa sześciu pracowników – Olszewski i Dariusz Muenchberg (utrzymanie ruchu), Wojciech Tomeczek i Andrzej Kluczyński (obsługa pras) oraz narzędziowcy Zbigniew Korbik i Marek Jakubowski – w marcu pojechała na pierwsze szkolenie do Niemiec. – Mieliśmy tam być około pięciu tygodni, a wróciliśmy, jeśli dobrze pamiętam, po trzech – wspomina Olszewski, skarbnica wiedzy o początkach Gedii w Nowej Soli.

Warto dodać, że ze wspomnianej szóstki do dziś w Gedii pracuje trzech: Tomeczek, Korbik i Jakubowski. Niemalże od założenia jest w spółce także szef logistyki, Wojciech Czarnecki.

Po powrocie z Niemiec pracownicy zaczęli sprzątać, reperować i uzupełniać o media hale po wspomnianym LPBP. – Kiedy to zrobiliśmy, przyjechały pierwsze cztery małe prasy korbowe. Zacząłem je uruchamiać. Potem sprowadziliśmy trzy pierwsze zgrzewarki, następnie kolejne dwie z demontażu z Niemiec, a później kilka kolejnych pras, w tym największą na tamten czas prasę weingarten 125. Na niej odbywała się pierwsza ważna produkcja detalu do Forda – mówi Olszewski.

Pracownicy pierwsze kroki na gediowej ziemi stawiali w zestawie barakowym, który także przyjechał z Niemiec. Tam zrobiono część socjalną, biurową i magazynową. Później to zostało zburzone i zaczęły powstawać nowe hale, w których zaczęto instalować prasy transferowe, a z czasem także hydrauliczne. I tak to się rozwijało: dochodzili nowi ludzie, instalowano kolejne zgrzewarki i prasy.

– Początki były trudne. Do dziś jestem dumny, że dosłownie daliśmy kamienne podwaliny tego, iż dziś pracują tam setki osób, w tym członkowie mojej rodziny – mówi z dumą Olszewski. Dziś z Gedią jest związany jego syn, córka i synowa. W sobotę po halach, w których przepracował 25 lat, oprowadzał wnuki. Może za kilka lat kolejni członkowie jego rodziny trafią do Gedii?

Kufajka dyrektora i łezka w oku Tyszkiewicza

Żeby zobrazować trudne początki, Olszewski wspomina pewną anegdotę. Podczas kopania długiego na ponad 50 metrów, szerokiego na 6 i głębokiego na 5,5 kanału pod prasy korbowe zaczęły się zawalać wykopy. – Była zima, jednego dnia było -20 stopni, a nazajutrz 12 w plusie. Lód zaczął topnieć, pompa do odbierania wód gruntowych była uszkodzona. Nie było jak transportować ją na zewnątrz i zaczęło się to nam zawalać. Gdyby ta woda poszła w kanał, to mogłoby podmyć słupy, które podtrzymywały halę i ona mogłaby runąć. I pamiętam, jak ratowaliśmy sytuację: dyrektor Paruszewski zdjął swoją kufajkę, żeby zatkać jedną z dziur. Na szczęście to podmywanie udało się zatamować – opowiada Olszewski.

Lata 90. były nacechowane ogromnym bezrobociem. Olszewski mówi, że w tym kontekście wiele odmieniła prezydentura Wadima Tyszkiewicza. – Kiedy został prezydentem, był w Gedii bardzo często. Pomagał nam, ale też ściągał potencjalnych inwestorów, których oprowadzał po naszej siedzibie i to dało początek budowie strefy – wspomina mój rozmówca.

Senator Tyszkiewicz był obecny na święcie z okazji 25-lecia. – Co by nie mówić, Gedia wpisała się w krajobraz naszego miasta – podkreśla. I dodaje: – Oprowadzałem po niej wycieczki Japończyków, Brytyjczyków czy Tajwańczyków namawiając do inwestowania w Nowej Soli i pokazując spółkę, która w naszym mieście znalazła dla siebie najlepsze miejsce na inwestowanie na Ziemi – dodaje senator. Przypomina także o swoich wyjazdach do Attendorn: – Tam stoczyłem bitwę o ulokowanie kolejnej inwestycji przedsiębiorstwa Gedia w Nowej Soli. Nie było łatwo, ale udało się przekonać zarząd i na strefie północnej powstał nowy zakład Gedia Assembly. Długo by o tym wszystkim. Łezka się kręci, ale też mam w sobie dumę, że razem zrobiliśmy coś wielkiego.

„To jest moje miejsce”

Wojciech Tomeczek, którego wspomniał Olszewski – jak sam mówi – do Gedii trafił przypadkiem. Pracował wtedy przy produkcji ślizgawek: plastik, chemia, rozpuszczalniki nie wpływały korzystanie na jego zdrowie. Szukał zmiany. – Idąc koło LPBP, zobaczyłem logo Gedii. To mnie zaintrygowało i poszedłem dowiedzieć się, o co chodzi – wspomina Tomeczek, który już niedługo później pojechał po naukę do Attendorn. – Dopiero tam zobaczyłem, co to jest prasa. Zainteresowała mnie robotyka i mechanizacja. Wiedziałem, że to jest miejsce, w którym chcę się rozwijać – opowiada nowosolanin, który od samego początku jest związany z obszarem tłoczni.

Uczestnicy pierwszego wyjazdu szkoleniowego do Attendorn (fot. arch. prywatne Ireneusza Olszewskiego)

Obecnie jest kierownikiem zmiany. – Kiedyś taki mądry człowiek powiedział mi, że jeżeli wstajesz rano i jesteś zdrowy, to jesteś szczęśliwym człowiekiem. A do tego jak masz kochającą rodzinę i pracę, która daje ci satysfakcję, to jesteś spełniony. Ja tak mam. Każdego dnia jak wychodzę z pracy, zawsze mam takie poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Nigdy nie wychodzę zniesmaczony, zrezygnowany. Jak wchodzę do rzeki, to jestem jej oddany. I tak jest w przypadku Gedii.

Ireneusz Pilimon zaczynał od kontroli jakości, od lat jest technikiem pomiarowym. – Do Gedii dostałem się trochę dla żartu, bo poszedłem w prima aprilis i tak zostałem [śmiech]. A tak poważnie, szukałem pracy, składałem wtedy podania w wielu miejscach. Dostałem telefon, żebym przyszedł na rozmowę kwalifikacyjną i po niej stałem się chyba ósmym lub dziewiątym pracownikiem zatrudnionym w spółce – wspomina wiosnę 1998 roku Pilimon.

Splot przypadkowych okoliczności, który wydarzył się w pracy, pozwolił mu rozwinąć jedną z największych życiowych pasji. – Na maszynie pomiarowej przyuczałem ucznia. Ja mu przekazywałem wiedzę, a on mi opowiadał o nurkowaniu. I kiedyś z mojej strony padła sugestia: weź mnie kiedyś pod wodę. I tak pojechaliśmy raz, drugi, trzeci. Pewnego razu ten pracownik przyjechał do pracy i powiedział: zapisałem cię na kurs nurkowy. I w jakimś sensie dzięki robocie tak to się to potoczyło, że zakochałem się w nurkowaniu – uśmiecha się Pilimon, który podczas sobotniego festynu zabezpieczał teren jako przedstawiciel Ochotniczej Straży Pożarnej Ratownictwa Wodnego.

W Gedii pracuje wielu ludzi z pasją i gazeta ma za mało stron, żeby zaakcentować pasje choćby promila z nich. Ciekawą zajawkę ma Robert Lipiński, który ze spółką jest związany od 2 maja 2006 roku. – Obsługuję roboty, z którymi dogaduję się bez problemu – uśmiecha się Lipiński, który poza pracą jest zakochany w muzyce, a konkretnie w Beatlesach. – Mam ich wszędzie: w mojej głowie, o sercu nie wspomnę. Książki i płyty o chłopcach z Liverpoolu przechodzą w setki sztuk. Wyklejam wycinki prasowe o Beatlesach, robię z tego albumy. Jest tych wyklejanych stron już ponad 400 i ciągle przybywa. Przydają mi się czasami jako uzupełnienie treści comiesięcznej gazetki o zespole, bo taką wydaję – opowiada Lipiński.

Z powodu braku jakiegokolwiek fanklubu The Beatles w Polsce postanowił ich zrzeszyć w trzecią rocznicę śmierci George’a Harrisona, czyli w listopadzie 2004 r. W ten sposób powołał do życia Nowosolski Fan Club The Beatles. – Nie było innych chętnych, więc jestem jego prezesem. Okazjonalnie wydaję kartki i znaczki pocztowe, naklejki, ulotki, kalendarzyki w jednym formacie i inne gadżety, by mogły służyć kolekcjonerom – podkreśla mój rozmówca, którego czasem o jego pasję zagadują koledzy z pracy.

I choć Bajm to nie The Beatles, to na sobotnim festynie wspólnie z całą rodziną bawił się bardzo dobrze.

***

Moich rozmówców, wieloletnich pracowników, spytałem, czego życzyliby Gedii na koleje lata istnienia. Wszyscy odpowiadali podobnie, ale Tomeczek zwrócił uwagę na bardzo ważną rzecz.

Gediowcy podczas wyjazdu na turniej piłkarski. W środku, przodem do fotografa, Wojciech Tomeczek (fot. archiwum Ireneusza Olszewskiego)

– Życzyłbym sobie i wszystkim pracownikom, żeby problemów było jak najmniej, a jak najwięcej inwestycji. Tak jak kiedyś powiedział mi poprzedni dyrektor, zagrożenie dla spółki będzie wtedy, kiedy choćby jeden dzień nie będzie rozwojem. Jestem w Gedii od 25 lat i według mnie nie było takiego dnia, żeby w tym przedsiębiorstwie coś nowego się nie zadziało. Jak nie nowe inwestycje, projekty, hale, to maszyny, klienci, pracownicy. Każdego dnia jest coś, co w dalszym ciągu nas rozkręca. Jesteśmy zespołem, gramy do jednej bramki. Wiemy, jaki mamy cel i nawet jeśli jakiś kolega nie poda ci piłki, to najważniejsze jest to, żeby z pracy wyjść z poczuciem wspólnej wygranej. Jak tak mam.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content