Jego głos zna każdy lokalny kibic. Arkadiusz Kirchner jest spikerem od 20 lat

Arkadiusz Kirchner obchodzi 20-lecie pracy spikera. W tym czasie obsłużył prawie 600 meczów! – Dla mnie to przygoda życia – uśmiecha się

Mateusz Pojnar: 600 meczów? Dużo.

Arkadiusz Kirchner: Średnio na sezon jest ich ok. 30. Czasami mnie nie było, jak miałem np. jakieś inne sprawy zawodowe.

Najlepiej pan wspomina piłkarską III ligę, w której grała Arka?

To był najlepszy okres. Zacząłem spikerować w 2003 r., a rok później awansowaliśmy po pamiętnym meczu z Uranem Trzebicz. Wygraliśmy wtedy 1:0. Mieliśmy nad nimi dwa punkty przewagi. Przedostatnia kolejka, więc gdybyśmy przegrali, pewnie nie weszlibyśmy do III ligi. Bramkę strzelił Piotr Domagała w 79. minucie.

Wróćmy jednak do 2003 r. Jak się zaczęło pana spikerowanie?

Od II ligi i później spikerem był Edward Jabłoński, ale w pewnym momencie praca zawodowa nie pozwalała mu już na pełnienie tej funkcji. W maju zadzwonił do mnie Przemek Gusta. Zaproponował, żebym to przejął. „Skoro i tak będziesz na meczu, to może przeczytałbyś składy?”. Zgodziłem się.

Pierwszy mecz miałem mieć 1 czerwca – graliśmy z Polonią Słubice, która weszła potem do III ligi. Mecz był w sobotę, Przemek zadzwonił w środę. Na początku wszystko rozpisywałem sobie na kartce: przywitanie ludzi itd. Wtedy nie było jeszcze takiego nagłośnienia jak dzisiaj, tylko dwie kolumny, eltrony – pięćdziesiątki. Stały pod wieżyczką, gdzie zawsze pracuję. Włączam, a tu bach – zapaliły się i kolumny poszły [śmiech]. Prezesem Arki był wtedy Kaziu Ekiert i stwierdziliśmy: trudno, nie będzie spikera.

Czyli zadebiutowałem później, 7 czerwca w meczu z Tęczą Krosno Odrzańskie. Przegraliśmy 0:1.

Na początku muzykę puszczałem z jamnika i płyt CD – podkładałem mikrofon. Dziś już inna bajka, to jest dużo bardziej profesjonalne, pomaga mi Michał Kołaczkiewicz.

Jak potem awansowaliśmy, Andrzej Graczyk, ówczesny kierownik drużyny, powiedział, że będę musiał zrobić jakiś papier spikera, bo takie są wymogi. Pojechałem do Poznania i tam przeszedłem jednodniowy kurs, który poprowadził pan Kubiak – pracował jako spiker w I i II lidze. Taki kurs był tylko na dany sezon, trzeba było go odnawiać. Ale później, w 2008 r. w Słubicach, zorganizowali trzydniowy kurs. Prowadził go Jerzy Góra, który był spikerem na Stadionie Śląskim w Chorzowie podczas meczów reprezentacji Polski. Zaliczyłem ten kurs, jego już nie trzeba było odnawiać. Zrobili nam wtedy różne zajęcia, nawet z psychologii.

Pan Góra nas uczulał, że na mecz trzeba przyjść godzinę, półtorej wcześniej, przygotować się, przedmuchać mikrofon, czy działa, wziąć dwa-trzy długopisy, ołówek. Powiedziałem mu, że jestem w takiej dziupli, że nawet nie ma jak się załatwić. Miał na to sposób: w razie czego proszę przygotować sobie butelkę [śmiech]. Kiedyś do niego zadzwoniłem i zameldowałem: jestem na inauguracji III ligi półtorej godziny przed meczem, przedmuchałem mikrofon itd. Odpowiedział: i bardzo dobrze, wszystko się zgadza!

Arkadiusz Kirchner ukończył kurs spikerów piłkarskich i uzyskał uprawnienia do pełnienia tej funkcji na meczach ekstraklasy, I, II ligi i klas niższych” – to treść dyplomu, który pan dostał.

Podpisali go sekretarz generalny Polskiego Związku Piłki Nożnej Zdzisław Kręcina i szef PZPN Michał Listkiewicz.

Ta III liga, o której wspomniałem – tak myślę – była porównywalna poziomem do II ligi z lat ‘80. Trzeba było dawać z siebie wszystko. Do Nowej Soli przyjeżdżali Raków Częstochowa, Miedź Legnica, GKS Katowice, Odra Opole, Walka Zabrze. Silne ekipy. Rozwój Katowice prowadził Marek Koniarek, mam jego autograf.

Których piłkarzy pan szczególnie zapamiętał?

Jeśli chodzi o naszych, to na pewno Łukasza Kałużnego, który strzelał dużo bramek z rzutów wolnych, Adama Pojnara czy Remka Smolina. Z Miedzią Legnica przyjechał Marcin Robak, w Rakowie Częstochowa grał Jacek Magiera, którego Legia wypożyczyła tam po kontuzji, żeby doszedł do siebie.

Były też organizowane sparingi, przyjechał do nas Widzew Łódź czy Groclin Grodzisk Wlkp. Przyszło mnóstwo ludzi. Z Widzewem wygraliśmy 2:1, strzelali – jak dobrze pamiętam – Tomek Nowakowski i Łukasz Kałużny. Z Groclinem przegraliśmy 2:8.

Z III ligi spadliśmy w sezonie 2011/2012. Ale pan nadal zajmuje się spikerką.

Tak, dziś jesteśmy w okręgówce, ale może jeszcze będzie lepiej? Mam nadzieję, że klub się odbuduje.

Z perspektywy 20 lat myślę, że ta spikerka jest dla mnie fajną przygodą. Poznałem dużo ludzi: działaczy, piłkarzy, trenerów, kibiców. Dla mnie to przygoda życia.

Ważnym momentem był dla pana przyjazd Dariusza Szpakowskiego. Poprowadził pan z nim mecz.

Kiedyś kolega pyta mnie: ale czemu ty przeczytasz tylko skład i potem nic nie mówisz. Tylko że spiker nie jest komentatorem: ma poinformować, jakie są składy, kto sędziuje, jakie są zmiany, kto strzelił bramkę albo dostał kartkę.

Z Dariuszem Szpakowskim przeszliśmy nawet na ty. Odczuwałem stres, bo on ma wyjątkową wiedzę o piłce. Udało się, było okej. Dla mnie to takie zwieńczenie 20 lat tej przyjemnej zabawy.

A ona czasem bywała nieprzyjemna?

Zdarzało się. Jak przyjechał Śląsk Wrocław, była straszna zadyma. Próbowałem uspokajać kibiców, ale i tak rozpętała się bijatyka.

Spikerował pan nie tylko na nowosolskim stadionie.

Raz również w Kożuchowie. Przyjechałem tam, bo Arka grała z Polmo i pan Romek Dytko z kożuchowskiego klubu spytał, czy nie pomógłbym im przy meczu. Pamiętam, że spikerowałem na słynnym balkonie budynku na stadionie. Mariusz Ekiert strzelił bramkę i wygraliśmy 1:0.

Robiłem też dwa-trzy mecze II ligi siatkówki, kiedy Astra grała w hali „Elektryka”. I od trzech lat spikeruję też podczas meczów piłki ręcznej Trójki – wcześniej w II, teraz w I lidze. Tam jest trochę inaczej, hala jest zamkniętym pomieszczeniem i czasem trzeba w tym tumulcie również coś krzyknąć. Jest bliższy kontakt z zawodnikami i kibicami.

Jaki musi być dobry spiker?

Przede wszystkim musi mieć doniosły głos, żeby był słyszalny. Bartosz Zmarzlik raczej nie dałby rady [uśmiech]. Też musi być w miarę odważny, żeby wziąć mikrofon i mówić do ludzi. Za III ligi chodziło na stadion po tysiąc osób.

Jak przyjechali kibice z Katowic i usiedli na schodach wieżyczki, Marek Kakała, który pracował na stadionie, mówi mi: nie idź tam, bo cię zabiją! Ale przechodząc koło nich mówię: witam najlepszych kibiców z Katowic. A oni: no, spiker jest nasz! Po meczu jeden z nich podszedł do mnie i powiedział po śląsku: mosz – wręczył mi ich koszulkę. To było miłe.

Czasami pan wpuszcza innych na tę wieżyczkę.

Bo tam jest świetna widoczność. Czasem przychodzi do mnie Remek Smolin czy tata Zbyszka Malaczewskiego z Trójki. Z góry jest zupełnie inna perspektywa.

Jakie wydarzenie sportowe chciałby pan jeszcze obsłużyć jako spiker?

Marzy mi się, żeby nasz Dozamet był wyżej. III liga byłaby fajna. Może zanim przejdę na emeryturę doczekam jeszcze awansu drużyny do IV ligi?

A ile do emerytury?

16 miesięcy. Czyli musieliby awansować w przyszłym roku.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

Mateusz Pojnar
Latest posts by Mateusz Pojnar (see all)
FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mateusz Pojnar

Aktualności, sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content