„Brat nam ten mecz zremisował”, czyli Krzysztof Zięba, w Czarnych od 24 lat [ROZMOWA]

– Piłka nożna to najlepsza dyscyplina na świecie, a do tego jeszcze dzięki niej poznałem na boisku wielu znajomych, nawet przyjaciół. I to zostanie na całe życie – mówi Krzysztof Zięba, który od 24 lat reprezentuje barwy Czarnych Rudno. Został uhonorowany odznaczeniem Lubuskiego Związku Piłki Nożnej

Mariusz Pojnar: Jak zaczęła się twoja przygoda z piłką?

Krzysztof Zięba: Kiedyś młodzież nie miała dostępu do takich rzeczy jak choćby gry na konsolach czy internet. Jedyną rozrywką dla nas, młodych ludzi, była piłka nożna. Spotykaliśmy się ze znajomymi i łupaliśmy w tę piłkę.

Najczęściej rozgrywaliśmy mecze na boisku przy dawnej szkole podstawowej nr 4, gdzie piachu było po kolana. Przychodziło tam trzech braci Lorenców, dwóch braci Płonków i ja też grałem tam ze swoją ekipą, m.in. z Rafałem Przybyszem. Wtedy Krzysiek Lorenc grał już w juniorach Czarnych Rudno i któregoś razu zapytał, czy nie chciałbym przyjść na trening. Poszedłem, spodobało mi się i zostałem. Zaczynałem w juniorach.

Potrafisz sobie przypomnieć, kiedy pierwszy raz poszedłeś na trening?

W sobotę wspominaliśmy te dawne czasy i powiem szczerze, że nie mogłem sobie przypomnieć, w którym roku zacząłem przygodę z Czarnymi. I z Piotrem Pacyną doszliśmy do wniosku, że to musiał być 1996, bo on dołączył do nas rok później, po wojsku.

Kiedy i przeciwko jakiej drużynie zadebiutowałeś w pierwszym zespole?

Z Dębem Przybyszów, na ich starym boisku, które było położone mocno pod górkę. Jechaliśmy tam jakoś naokoło, chyba przez Głogów, bo droga była zamknięta ze względu na powódź, czyli to był 1997 r.

Wyniku za żadne skarby sobie nie przypomnę, ale wiem, że zagrałem z numerem 5 na forstoperze. Kiedyś tak się grało, że było trzech obrońców, z których jeden był stoperem, było dwóch kryjących, a przed nimi grał ktoś, kto był od wszystkiego i od niczego. I tym kimś w tamtym meczu byłem ja [śmiech].

Z piątką na koszulce grasz do dziś.

Tak i dlatego chłopaki się śmieją, że chyba to będzie numer zastrzeżony.

Pamiętasz jakiś szczególny mecz albo bramkę?

Raz w życiu strzeliłem hattricka. To było spotkanie z LZS Gościeszowice na naszym boisku. Najpierw oni prowadzili 1:0, wyrównałem z karnego. Potem przegrywaliśmy 1:2, strzeliłem na 2:2 z głowy po wrzutce Marka Owczarczaka. Oni zdobyli gola na 3:2, a mi się udało wyrównać ładnym strzałem z rzutu wolnego. I tak to spotkanie się skończyło.

U nas bramki bronił wtedy jeszcze mój brat. Weszliśmy do szatni, a on powiedział z dumą: „Brat nam ten mecz zremisował”. To pamiętam do dziś.

Zaczynałeś w zasadzie jako obrońca, bo tak trzeba traktować forstopera. Tak zostało do dziś?

Generalnie grałem wszędzie, poza skrzydłami, bo nigdy nie byłem demonem prędkości. Ukrywałem się najczęściej gdzieś w środku – stoper albo defensywny pomocnik. Teraz u Mariusza Wawrowa, ze względu na moją wagę, gram z przodu, żeby piłkę dobrze zasłaniać i długo się przy niej utrzymywać [śmiech].

Czarnym jesteś wierny jak Francesco Totti Romie…

Można tak powiedzieć. On grał w tym klubie 25 lat i nigdy nie zmienił barw. Do tego wyniku brakuje mi roku.

Nikt przez lata nie proponował ci przejścia do innego klubu?

Było kilka takich propozycji. Pamiętam, że raz na pewno pojechałem nawet na sparing do MKS Nowe Miasteczko, w którym wtedy grali bracia Karpińscy i Tomasz Bernas. Z tego, co kojarzę, wypadłem dobrze, strzeliłem gola i miałem dwie asysty. Ale jednak nie zmieniłem barw. Chłopaki przekonali mnie, żebym został. Nie żałuję.

Czym dla ciebie jest piłka nożna?

Najlepszą dyscypliną na świecie, a do tego jeszcze dzięki niej poznałem na boisku wielu znajomych, a nawet przyjaciół. I to zostanie na całe życie.

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content