Minął rok od wybuchu wojny w Ukrainie. Uchodźcy o nadziei mogą mówić po polsku

– Oby się jak najszybciej skończyła. Chłopaki na froncie są już zmęczeni, ale dzielnie walczą – mówi Luba, uchodźczyni, która bezpieczną przystań z rodziną znalazła w powiecie nowosolskim

Uciekła przed wojną z córkami Marianną i Adrianną oraz dwojgiem wnucząt, dziećmi Marianny – dziś już 8-letnią Wiktorią i 14-letnim Romanem. Rozmawiam z nią kilka dni przed 24 lutego, czyli pierwszą rocznicą wybuchu wojny w Ukrainie.

Ze swojego kraju wyjechali w zimny poniedziałek 28 lutego 2022 roku. To pamiętają dokładnie. Wojna trwała już piąty dzień. Dokładnie pamiętają też, że się bali.

Pochodzą ze wsi Busowisko w rejonie starosamborskim, nad rzeką Dniestr. Teraz Dniestr musieli zamienić na Odrę.

Ale wcześniej, rok temu, trafili do malowniczego Uścia w gminie Kolsko. Przygarnęła ich rodzina Grochowskich z Kożuchowa, która ma tam domek.

Rodzina Luby (fot. sprzed roku)

Po miesiącu Luba z Adrianną przyjechały do Bytomia Odrzańskiego – do dziś wynajmują mieszkanie na os. Piastowskim. Marianna z dziećmi zamieszkała w Nowej Soli.

– Razem z Adrianną dojeżdżamy do pracy na fermie norek – opowiada Luba. – Jak nam w Polsce? Bardzo dobrze nam się mieszka, mamy fajnych sąsiadów, którzy nam pomagają. Mieszkanie wynajmujemy też od dobrych ludzi. A znaleźli je nam kolejni dobrzy ludzie – koledzy z pracy mojego syna Mikołaja. Pomogli nam również w znalezieniu zatrudnienia.

Jakub Czujwid, współwłaściciel firmy JM Solar, gdzie pracuje Mikołaj, gdy zaczęło się to piekło, od początku robił wszystko, by ściągnąć rodzinę swojego pracownika do Polski, a później pomóc jej w tym, by na nowo ułożyła sobie życie. Na tyle, na ile się da, mając w głowie to, że w ich kraju trwa bestialska wojna.

Rok temu reportaż o Lubie i jej rodzinie zatytułowałem „O nadziei będę mówiła po ukraińsku”. Tytuł tego tekstu można dziś sparafrazować: „O nadziei mogą mówić po polsku”.

Marianna pracuje w Nowej Soli w jednym ze sklepów spożywczych. Trafiła z dziećmi do naszego miasta, bo jest większe i łatwiej było o pracę.

Dzieciaki chodzą do szkoły podstawowej nr 1. Roman jest w ósmej klasie, Wiktoria w drugiej. – Podoba im się, mają już koleżanki i kolegów – uśmiecha się ich babcia. – Wiktoria chodzi z koleżankami do kościoła, bardzo dobrze mówi po polsku. Roman musi się sporo uczyć, bo w tym roku ma egzamin i kończy podstawówkę. Opowiada, że trochę mu trudno, bo jeszcze ma problemy z językiem. Ale generalnie wszyscy podciągnęli się z polskiego.

Rodzina Luby nadal tęskni za swoim krajem. To się nie zmieniło. – Chciałoby się wrócić do Ukrainy – Luba smutnieje. – Ale tam, rok po wybuchu wojny, wciąż nie jest bezpiecznie. Na zachodzie panuje nieco większy spokój, ale na wschodzie, choćby w Bachmucie, cały czas trwają ostre walki, latają bomby. Czasem całymi dniami nie ma tam światła. Mówią, że Putin w rocznicę chce mocniej zaatakować, gromadzi dodatkowe wojska. Nie wiem, co to będzie…

Iwan, mąż Marianny, został w Ukrainie. Pracuje jako wojskowy technik. Naprawia sprzęt, który niszczą Rosjanie. Na pytanie żony, co słychać, często odpowiada wprost: że nic dobrego.

Miliony uchodźców

W pierwszych tygodniach po 24 lutego w Polsce nastąpiła erupcja dobra. Do kraju trafiły miliony uchodźców. Pomagać zaczęli natychmiast także mieszkańcy powiatu nowosolskiego. Opisywaliśmy to szeroko w „Tygodniku Krąg”.

Nowosolanie organizowali zbiórki pieniędzy i potrzebnych rzeczy dla Ukrainek i Ukraińców. Przyjmowali ludzi, którzy uciekli przed piekłem. Często dawali im schronienie we własnych domach. To było najbardziej poruszające. – Przyjmiemy ich w Polsce, zapewnimy nocleg. I zobaczymy, co będzie dalej – mówił na samym początku wojny Bartosz Hassa, jeden z nich.

– Polacy bardzo nam pomogli – podkreślała w rozmowie ze mną Dasza, uchodźczyni, która z rodziną uciekła z Charkowa i otrzymała pomoc w Bobrownikach od miejscowego koła myśliwych Ryś. – Dali nam dach nad głową, za który nie musimy teraz płacić. Codziennie do nas przychodzą i pytają, czy czegoś nie potrzebujemy, czy coś trzeba nam kupić – wzruszała się w marcu młoda dziewczyna.

Władze powiatu i Nowej Soli zainicjowały koncert „Solidarni z Ukrainą”, na który do hali „Elektryka” przyszły setki osób. „Czornobrywci” zaśpiewała wtedy Ukrainka Alina Czaplińska. Wzruszeni byli nawet najtwardsi. – Ta pieśń opowiada o matce – tłumaczyła po koncercie na naszych łamach i dodała: – To jest piosenka dla mamy, bo ona została tam, w Sumach, sama. Tata przyjechał do nas w gości przed wojną. A teraz nie może wrócić. Mama pozaklejała w domu okna, chowa się. Gdy słyszy alarmy przeciwlotnicze, idzie do piwnicy. Zaśpiewałam tę piosenkę przede wszystkim dla niej, ale też dla mojego kraju.

Później mama Aliny na szczęście wyrwała się z Sum i przyjechała do Nowej Soli.

W każdej gminie powiatu nowosolskiego szybko pojawili się koordynatorzy pomocy Ukrainie. W magazynie w Nowej Soli uchodźcy dostawali m.in. żywność z długą datą ważności, odzież, środki higieny. Powstał też miejski punkt informacyjny dla Ukrainek i Ukraińców. I tych, którzy nieśli im pomoc.

W szkołach w powiecie uruchomiono oddziały przygotowawcze i kursy językowe. Dzieci mogły też liczyć na pomoc psychologiczną.

Dużo rzeczy działo się oddolnie. Nie sposób ich zliczyć, a tym bardziej wszystkich wymienić. Przykład? – Zbieraliśmy pieniądze dla Polskiej Misji Medycznej, która zaopatruje szpitale w terroryzowanym przez Rosję kraju – mówili w „TK” organizatorzy akcji „Motocykliści razem dla Ukrainy”.

Nasi ludzie jeździli do punktów pomocy na granicy polsko-ukraińskiej. Potem wspominali, że tam walutą było słowo dziękuję.

Jednym z wolontariuszy był urodzony w Nowej Soli Daniel Kaczmarczyk. Pojechał do Hrubieszowa na Lubelszczyźnie. – Nie mogłem siedzieć w domu we Wrocławiu i udawać, że wszystko jest okej, chodzić na uczelnię jak gdyby nigdy nic – tłumaczył mi. I wspominał: – Odezwała się osoba ze szkoły i powiedziała, że mogę pomóc. Mieszkańcy Hrubieszowa i okolic często przychodzili do punktu pomocy uchodźcom i pracowali jako wolontariusze. My stawialiśmy się tam wieczorem i pomagaliśmy do rana, bo wtedy wolontariuszy było mniej, a dalej przybywało mnóstwo uchodźców. Czasem brakowało rąk do pracy. Bywały noce, że kierowców oferujących podwózkę było mniej niż potrzebujących, a czasami było odwrotnie, bo wcześniej przyjechał autokar i zabrał ludzi do Warszawy czy Gdańska. Wtedy kierowcy cierpliwie czekali, nie chcieli wrócić bez nikogo.

Park Interior zbierał produkty medyczne dla Ukrainy. Zebrał ich mnóstwo, niektóre bardzo specjalistyczne. Do tego jedzenie, picie, najpotrzebniejsze rzeczy. Łukasz Rut z Interioru i Adrian Waligóra pojechali z tą całą pomocą humanitarną do Hrubieszowa. – Nie możemy obojętnie stać obok dramatu, który trwa u naszych sąsiadów – podkreślał wówczas Rut. – Zwłaszcza jeśli to dotyczy bezbronnych dzieci.

– Przyjeżdżali ze strachem w oczach – wspominał uchodźców Rut. – My dawaliśmy im kawę, ciepłą strawę. Dzieciom – misia. To były bardzo wzruszające momenty. Widzieliśmy setki kobiet z dziećmi, które potrzebują pomocy. Mimo że było nad ranem, gdy kładliśmy się do łóżka, nie mogliśmy zmrużyć oka.

– Chcemy mówić wszystkim, jak tam to wszystko dziś wygląda. Musicie wiedzieć, że na granicy jest wiele cierpienia i ludzkiej krzywdy, dlatego tak ważna jest pomoc – opowiadała wolontariuszka z Borowa Wielkiego Bożena Skoczeń. – Stowarzyszenie Folkowisko robi na miejscu świetną robotę: karmią, ogrzewają, przewożą, szykują transporty na front. Wiele organizacji i osób już się włączyło, nasz Borowik również, ale wciąż wolontariusze są potrzebni – alarmowała w pierwszych tygodniach wojny.

– To jest moja walka z Putinem – mówił z kolei społecznik Maciej Koszela, jeden z prowadzących zajęcia dla ukraińskich dzieci. Wymyślili je wtedy społecznicy w nowosolskim Centrum Aktywności Społecznej. Pomagali dzieciakom choć przez chwilę zapomnieć o wojnie. Bo ona nie ma w sobie nic z dziecka.

Chłopaki na froncie

– Nadal serce ściska, jak w telewizji mówią o wojnie i pokazują zdjęcia z frontu – wracam do rozmowy z Lubą. – Oby to się jak najszybciej skończyło. Chłopaki na froncie są już zmęczeni, ale dzielnie walczą. Z drugiej strony ci, którzy zostali w Ukrainie, mówią, że nie widać niczego dobrego i że wojna może jeszcze trochę potrwać. Co jest w głowie tego Putina?

– Nikt nie wie – Luba odpowiada sobie sama i rozkłada ręce.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

Mateusz Pojnar
Latest posts by Mateusz Pojnar (see all)
FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mateusz Pojnar

Aktualności, sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content