Kolsko mroczne i splamione krwią czarownic [#retroKrąg]

Procesy o czary i blisko 30 udokumentowanych spaleń na stosie – tak wyglądały mroczne dzieje XVII-wiecznego Kolska. Na takie sensacyjne dokumenty natrafił Tomasz Zygmuntowicz, sympatyk historii Kolska. Mroczna historia miejscowości ostatnio została przypomniana podczas wieczorów z historią, które pod koniec października zorganizowały Wiedźmy z Kolska. Na koncie facebookowym pod tą nazwą ostatnio znów pojawia się temat, który na łamach „TK” szeroko opisaliśmy 10 lat temu. Dziś przypominamy ten tekst w ramach cyklu retroKrąg z okazji 30-lecia obecności naszego tytułu na rynku

  – To wiedza sensacyjna, zaskakująca i potwierdzająca tezę, którą stawiam od dawna. Powiat nowosolski jest ciekawy i jeszcze mocno nieodkryty pod względem historycznym – uważa dr Tomasz Andrzejewski, dyrektor nowosolskiego muzeum. Na sensacyjny trop wpadł kilka miesięcy temu Tomasz Zygmuntowicz, pasjonat historii z Kolska, który odnalazł niemieckojęzyczne źródła historyczne na ten temat. Informacje w nich zawarte na pierwszy rzut oka wydały mu się nieprawdopodobny.

Okazało się, że XVII-wieczne karty historii Kolska są mroczne i poplamione krwią. Oprócz wojny 30-letniej (1618-1648) i zniszczeń tamten okres przyniósł także… procesy o czary. Co więcej, dokumenty mówią, że na stosach w Kolsku spłonęło najwięcej osób na całym historycznym Śląsku.

W sumie latach 1664–1670 na stosie spłonęło aż 28 osób.

– Z początku taka wiedza była dla mnie zaskakująca, wręcz nie mogłem w to uwierzyć – przekonuje Zygmuntowicz. Informacje, do których się dokopał, były dla niego tak fascynujące, ciekawe, a momentami nawet niezrozumiałe, że zwrócił się o pomoc do historyków z regionu. I w ten sposób trafił do dr. Adama Górskiego, który pomagał mu tłumaczyć i zrozumieć źródła. Razem odkryli nowy fragment historii.

Spotkania na górze z „czarnym jegomościem”

– Z zachowanych protokołów przesłuchań kobiet i mężczyzn oskarżonych o czary nie można ustalić, kiedy miało miejsce pierwsze spalenie – tłumaczy dr Adam Górski. Ten haniebny, patrząc z perspektywy czasu, proceder rozpoczął się z inicjatywy ówczesnego właściciela Kolska i okolic, protestanta – Johanna Christopha von Kittlitz. – Pani von Kittlitz nie była lubiana przez mieszkańców okolic. Wiele osób, ucieszyło się zatem z wiadomości o jej złym stanie. Tu też rodziło się podejrzenie, że jeśli nie można wyjaśnić przyczyn choroby w sposób logiczny, to przyczyną może być… czarna magia – mówi Zygmuntowicz.

Stąd był już tylko jeden krok do oskarżeń, tym bardziej że wtedy oskarżenia o konszachty z diabłem były „w modzie”. Okoliczni sołtysi i wójtowie postanowili wyjaśnić powiązania miejscowej ludności z siłami ciemności. Zagadką pozostaje postawa Johana von Kittlitz’a. Możliwe, że miał on kontakty pozamałżeńskie z kobietami z okolicy. Możliwe, że choroba którą zaraził się od kobiet zaatakowała żonę. Możliwe, że chcąc usunąć niewygodnych świadków oskarżył kobiety o czarną magię. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie on wyraził zgodę na rozpętanie procesów o czary.

Pierwsze udokumentowane spalenie kobiet nastąpiło 18 grudnia 1664 roku. W jego wyniku okrutną śmierć w płomieniach poniosło sześć kobiet. W tym zielarka Anna Villborn i Aden Knifel. Villborn została wskazana przez kilku innych oskarżonych. – Zarzucano jej, że pragnęła zemścić się na łaskawej pani (żonie Kittlitza) i dzieciach zaangażowanego w procesy wójta Jesiony. Opowiedziała, że wraz z innymi czarownicami zebrały się na sabacie, by pomścić wcześniej spalone siostry (najprawdopodobniej wcześniejsze ofiary procesów), co jasno wskazuje, że 18 grudnia nie płonął pierwszy stos – opowiada Zygmuntowicz.

Źródła mówią, że wcześniej spalono królową czarownic – pracującą dla proboszcza kobietę z Jesiony. Oskarżono ją także o udział w sabacie, te same zarzuty pojawiały się także w związku z innymi kobietami. Wszystkie opisywały spotkanie na górze pod krzyżem. Jedna z zachowanych relacji mówi wprost o górze w miejscowości Lipka. Dzisiejszy pagórek był opisywany przez oskarżone jako miejsce ich spotkań z diabłem. Urszula Funfkin w swoich zeznaniach opowiedziała o podróży konnej na górę. Tam została przyjęta przez czarnego osobnika. Opisując sabat, wspomniała o zjedzeniu z nim uczty i tańcach. Na koniec, aby przypieczętować pakt z Czarnym Panem, wyparła się Boga. Funfkin przyznała się, że we wszystkie nowe czwartki i zapusty kładła mężowi miotłę do łóżka, a sama udawała się konno na wzgórze.

Widziała tam zawsze wielu ludzi, wymieniła aż 25 osób mieszkających w okolicy.  Anna Theil zeznawała, że czarny jegomość (szatan) uciął się w palec, a potem jej imię i nazwisko własną krwią wpisał do czarnego rejestru.

Koniec terroru

Oskarżone wspominały też o górze w Konotopie. Znajdowała się za młynem, według przypuszczeń w okolicach dzisiejszej ulicy Polnej. Tam także miały odbywać się sabaty i spotkania z diabłem. Tuschen Bartsch wspominała, że na takim spotkaniu musiała trzykrotnie wyprzeć się Boga, by oddać się w służbę szatanowi. Wniosek z tego, że kobiety oprócz oskarżeń o czynienie czarów spotkały się z zarzutami o herezję. Zeznania te wydobywano najczęściej poprzez różnorakie tortury.

Dokumenty z 1670 r. zawierają postanowienia wrocławskiego sądu o uwolnieniu jednej z oskarżonych. Kittlitz protestował. Mimo jego kampanii terroru, trwającej już przeszło pięć lat, jego żona nie czuła się lepiej, a choroba nie znikała. W procesach w Kolsku uwagę zwraca wątek rodzinny. Ofiarami były matki, córki, mężowie i ich dzieci. Padali ofiarą podejrzeń często wywołanych rodzinnymi waśniami. O skali zbrodni może świadczyć fakt, iż w tamtych czasach w samym Kolsku żyło około 200 ludzi. Rok 1669 był decydującym dla wszystkich procesów o czary na Śląsku. Cesarz w Pradze wydał zakaz organizowania procesów o czary bez jego wiedzy i zgody.

Same procesy odbywały się na zamku w Kolsku, który być może znajdował się w miejscu obecnego XIX-wiecznego pałacu (siedziby szkoły). W siedzibie Kittlitza torturowano i być może także więziono oskarżonych. Miejscem spaleń był tzw. Tanzplatz. Zwyczajowe miejsce zabaw mieszkańców Kolska. Jego historyczny opis pozwala stwierdzić, że mógł się znajdować najprawdopodobniej tam, gdzie plac na współczesnej ul. Rynek w Kolsku.

Co ciekawe, procesami o czary w Kolsku i okolicach zajmowała się specjalna jednostka SS. Powołana z polecenia Hitlera komórka od września 1935 roku do stycznia 1944 zbierała także wszelakie materiały o procesach w Europie i na świecie. H-Sonderkommando (H od niem. Hexen – czarownica) miało swoją siedzibę w Berlinie. Pracami tej specjalnej komórki kierował dr Rudolf Levin. Wraz ze swoim ośmioosobowym zespołem zajął się m.in. Kolskiem i Konotopem. Jego podwładni szukali w zachowanych aktach śladów prastarej kultury i wierzeń germańskich. Interesował się także sposobem prowadzenia śledztwa, metodami i narzędziami tortur. Wraz z końcem wojny wszelkie akta wywieziono.

Odnaleziono je w 1946 roku w Sławie. Dziś znajdują się w Archiwum Państwowym w Poznaniu.

Mariusz Pojnar

współpraca Tomasz Zygmuntowicz

Źródła:
1) Karen Lambrecht  „Hexenverfolgungen und Zaubereiprozesse In den
schlesischen Territorien”.
2) Protokoły sądowe procesów o czary w Kolsku z lat 1664 – 1669.

Adam Górski: To dla mnie zaskoczenie [ROZMOWA]

Rozmowa z dr. Adamem Górskim na temat palenia czarownic w Kolsku

Mariusz Pojnar: Informacja o paleniu czarownic w Kolsku jest dla wielu zaskakująca, pewnie dla niektórych nieprawdopodobna. Jak pan podchodzi do tej wiedzy jako historyk?

Adam Górski: Procesy czarownic to temat znany w naszej historiografii. Powstało na ten temat sporo prac naukowych i popularnonaukowych, natomiast motyw Kolska był dotąd pomijany, z wyjątkiem jednej niemieckojęzycznej pracy autorstwa H. Lambert. Mnie samego ta informacja nieco zaskoczyła. O ile o procesach czarownic w Zielonej Górze wiemy sporo, to jakoś inne tego typu praktyki w obecnie południowej części naszego województwa nie były znane. Stąd bardzo pozytywny dreszcz emocji związany z poznawaniem czegoś nowego towarzyszył mi podczas całych badań.

Czy to jest przełom w spojrzeniu na okres reformacji i kontrreformacji na naszych ziemiach?

Nie używałbym tak górnolotnych określeń. Nie jest to przełom, ale na pewno bardzo interesujący przyczynek dla lepszego poznania dziejów tych terenów. Wiemy już, że ten proces miał pewną specyfikę. Zresztą każda próba uogólniania zjawiska, jakim były procesy czarownic, skazuje ten temat na schematy, stereotypy. Trzeba przyjrzeć się źródłom z bliska, by spostrzec, że tylu, ilu było przesłuchujących, tyle było wizji samego prowadzenia procesu i typów zadawanych pytań. Czego innego się bano, czego innego szukano i co innego potępiano, choć efekt dla oskarżonych był identyczny. Edycja źródeł pozwala każdemu na ich samodzielną interpretację, poszukiwania  tych elementów, które go najbardziej interesują, nie narzucając toku rozumowania.

Czy dysponuje pan wiedzą, żeby do palenia czarownic dochodziło też w innych miejscowościach z terenu powiatu nowosolskiego?

Ze źródeł, do których dotarłem  dotąd, nie wynika, by oprócz Kolska prowadzono jakieś procesy, ale należy pamiętać, że śledztwo nie ograniczało się do samego Kolska, ale objęło też okoliczne wsie. Jeżeli sędziowie nie poinformowali o swoich działaniach sądu w Lwówku Śląskim lub Wrocławiu, to możemy po prostu się o tym nigdy nie dowiedzieć.

Jesteśmy skazani na źródła, które przetrwały, które – jak widać – nadal nie zostały do końca spenetrowane.

Co źródła, do których pan dotarł, mówią o ludziach żyjących w tamtych czasach?

Same procesy mówią sporo o obyczajowości ówczesnych mieszkańców wsi, przede wszystkim w aspekcie wiary, obrzędów, guseł i uprawianej magii. Można dostrzec aspekty stosunków międzyludzkich w zakresie rodziny i znajomych, a także promień strefy geograficznej i mentalnej w jakiej, licząc od własnej wsi, poruszali się jej mieszkańcy.

Teksty, na których pan pracował, są niemieckojęzyczne. Czy był duży problem z ich przetłumaczeniem?

Tekst spisany został językiem, jakim posługiwano się wówczas, z drobnymi wtrętami łacińskimi wskazującymi na wykształcenie pisarza, ale także miejscowymi wtrąceniami gwarowymi. Tłumaczenie tego typu tekstu zazwyczaj jest bardzo trudne. Oprócz znajomości języka potrzebna jest konsultacja historyczna dla oddania „ducha epoki”, a jednocześnie należy uważać, by nie poddać się „poetyce źródła”, która niekoniecznie musi być zrozumiała dla współczesnego czytelnika.

Trzeba więc osiągnąć kompromis pomiędzy dosłownym przetłumaczeniem tekstu a oddaniem jego treści w sposób przejrzysty. Stąd współpraca z doskonałym tłumaczem Katarzyną Trychoń-Cieślak, z którą znamy się od lat, a mimo to wciąż dyskutujemy nad wieloma elementami tego typu tekstów. Wychodzimy z założenia, że osoba znająca język niemiecki może skorzystać z publikowanego oryginału, natomiast pozostali powinni otrzymać do dyspozycji tekst zrozumiały, możliwie bliski oryginałowi.

Czy fakt, że dochodziło do takich mrocznych, nasyconych krwią aktów, można dziś, po kilkuset latach, wykorzystać jako wabik dla turystów? Mam na myśli przygotowanie  imprezy, która wpisałaby się w promocję Kolska na zewnątrz.

To dobre pytanie, bo oddaje jakby drugą stronę i cel pracy czyli praktyczne wykorzystanie zdobytej wiedzy. Moim zdaniem jest to szansa dla gminy na bycie rozpoznawalnym w samym województwie, ale nie tylko. Jeżeli się rozejrzymy, to imprez związanych z procesami czarownic w całej Polsce jest dosłownie kilka. Przekucie historii na ciekawostkę turystyczną poprzez zorganizowanie dużej imprezy wydaje mi się całkiem realne. To już oczywiście zadanie dla specjalistów od PR. Dobranie odpowiedniej pory roku i wymyślenie formuły, która nie będzie nudna, dotrze do różnego typu odbiorców i zostanie odpowiednio zareklamowana, zapewne zachęci do przyjazdu osoby nawet spoza województwa.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content