Tragiczny pożar w Małopolsce: Nowosolanie ruszyli z pomocą [REPORTAŻ]

– Pozytywnie zdumiała nas dobroć ludzi i ilość wszelakiego towaru, który przychodził z różnej części Polski. Kątem oka zauważaliśmy, jak nasza obecność wywoływała uśmiech i poczucie serdeczności wśród osób dotkniętych pożarem. Ludzie chcą pomagać. Widać też, że nie tylko rzeczy materialne są ważne, ale istotny jest kontakt z drugim człowiekiem – mówi Sławomir Wojciechowski, członek zespołu pomocowego, który z Nowej Soli ruszył na pomoc pogorzelcom z Nowej Białej

19 czerwca w Nowej Białej, wsi na Podhalu, wybuchł pożar. Ogień strawił 21 domów i 23 budynki gospodarcze. Pożar objął łącznie hektar ziemi. Dach nad głową straciło wtedy 112 osób, dziewięć trafiło do szpitala z lekkimi oparzeniami, a jedną zabrało Lotnicze Pogotowie Ratunkowe – upadek z dachu spowodował złamanie kręgosłupa.

Sytuacja była tragiczna.

W akcji gaśniczej brało udział 107 zastępów strażaków z PSP i OSP. Momentami na miejscu pracowało nawet 400 ogniowych.

W końcu opanowali pożar.

Chcieli pomóc

O tym, co wydarzyło się w Nowej Białej, było głośno w całym kraju. Na pomoc pogorzelcom ruszyli ludzie z różnych stron Polski. W tym z Nowej Soli.

W grupie naszych wolontariuszy było dziewięć osób. Do Małopolski pojechali: kierownik Urzędu Stanu Cywilnego Sławomir Wojciechowski, Justyna Banaszak z Wydziału Finansowego UM, Anita Wietrzyńska z Wydziału Inwestycji, rzeczniczka urzędu Ewa Batko, Bartosz Hryniewiecki ze Stowarzyszenia PARK oraz uczniowie z nowosolskich szkół: Miłosz Wojciechowski z SP 1 i Patryk Wojciechowski, Martyna Mazur oraz Krystian Świątek z „Elektryka”.

Pomysłodawcami akcji byli Sławomir Wojciechowski i Jacek Milewski, prezydent Nowej Soli.

– Rozpiętość tragedii była zauważalna. Spłonęło kilkadziesiąt domów, a kilkaset osób było poszkodowanych. Wiedząc, że prezydent jest otwarty i chętnie angażuje się w działania pomocowe, od razu dał nam zielone światło na wyjazd. Na miejscu potrzebne były ręce do pracy – mówi Wojciechowski.

I dodaje: – Byliśmy przygotowani na każde zadanie, któremu byliśmy w stanie sprostać. Jechaliśmy z nastawieniem, że działamy w obszarze, do którego będziemy wyznaczeni. To było dla nas całkowicie nowe doświadczenie. Zobaczyliśmy, jak takie akcje wyglądają w rzeczywistości. Do tego nie jest w stanie przygotować żadne szkolenie.

Straty po pożarze nowosolanie zobaczyli na drugi dzień po przyjeździe. Justyna Banaszak przyznaje, że w większości pogorzeliska zostały uprzątnięte, a teren wyrównany. – Wyglądało to jak ogromny plac budowy – mówi.

Praca wre

Ekipa pomocowa z Nowej Soli pracę rozpoczęła w środę. Na początku trafiła do miejscowej szkoły, gdzie odbywała się koordynacja wolontariatu. – Tam zobaczyliśmy ogromną salę z dużą ilością artykułów. Była tam m.in. chemia gospodarcza, kosmetyki i żywność. To mi uświadomiło, że problem jest ogromny – wspomina Justyna Banaszak.

Na Patryku Wojciechowskim największe wrażenie zrobiła wielkość sali, w której składowano wszystkie produkty. – Nie spodziewałem się, że artykułów będzie taka ogromna ilość. Myślałem, że będzie ich tyle, co w małym sklepie. A zastaliśmy coś na wzór dużej hurtowni – przyznaje Patryk.

Grupa pomagała też w szkole w miejscowości Krempachy k. Nowej Białej. Tam była składowana odzież, kołdry i ręczniki.

Praca nowosolan polegała na sortowaniu darów dla pogorzelców. Starali się pomóc usprawnić proces przekazywania środków dla potrzebujących.

– Jeździliśmy między dwiema szkołami, gdzie wraz z żołnierzami i terytorialsami roznosiliśmy produkty. Ludzie, którzy potrzebowali pomocy, zabierali je, a my pomagaliśmy im wnosić je do samochodu – wyjaśnia Patryk Wojciechowski.

– Żywność i chemia zjeżdżały z całej Polski. My zajmowaliśmy się segregacją darów – dodaje Miłosz, jego brat.

Uśmiech cenniejszy niż milion słów

Nowosolanie wspominają, że w Nowej Białej spotkali się z ogromną serdecznością osób z całej Polski. – Pozytywnie zdumiała nas dobroć ludzi i ilość wszelakiego towaru, która przychodziła z różnej części Polski. Kątem oka zauważaliśmy, jak nasza obecność wywoływała uśmiech i poczucie serdeczności wśród osób dotkniętych pożarem. Ludzie chcą pomagać. Widać też, że nie tylko rzeczy materialne są ważne, ale istotny jest kontakt z drugim człowiekiem – podkreśla Sławomir Wojciechowski.

Ekipa z Nowej Soli nie miała dużo czasu na zawiązywanie znajomości ze względu na częste dostawy darów. Mimo wszystko w Nowej Białej zostali ciepło przyjęci. – W wolnej chwili mogliśmy porozmawiać z młodszymi i starszymi wolontariuszami. Podobało mi się to, że byli ciągle uśmiechnięci – wspomina Patryk.

Można się modlić, ale można też pojechać i pomóc”

Nowosolska grupa do Małopolski pojechała bezinteresownie. – Nie oczekiwaliśmy żadnych podziękowań. To było widać w ich oczach, nie musieliśmy nic słyszeć. Właściwie to ja im dziękuję, że mogłam tam pojechać – mówi Justyna Banaszak.

Wyrazy wdzięczności usłyszeli od koordynatorki z tamtejszej gminy. Było widać, że cieszyła się tą pomocą. Mieszkańcy Nowej Białej, którzy przychodzili po dary, też byli wdzięczni za okazaną im pomoc.

Ewa Batko przyznaje, że każdy z uczestników wyjazdu sam wie, po co tam pojechał. – Nikt nie kazał nam tego robić, to była spontaniczna decyzja, która zrodziła się w sercu. Gdy dowiedziałam się o pomyśle, od razu powiedziałam, że chcę jechać. Moja mama powiedziała mi przed wyjazdem, że można się modlić za pogorzelców, ale można też pojechać i dać im realną pomoc – dodaje Batko.

Sławomir Wojciechowski podkreśla, że uznanie należy się osobom pracującym tam codziennie. To głównie pracownicy urzędu gminy, którzy poza wolontariatem mają swoje obowiązki. Zapewnia, że zawsze byli gotowi do działania i nie odwracali się od pogorzelców

Cenna lekcja

Akcja pomocowa zorganizowana w Nowej Białej może być cenną lekcją dla innych miast. – Uczestniczenie w niej z punktu widzenia pracowników urzędu to bardzo cenna obserwacja, którą podzieliliśmy się z pracownikiem obrony cywilnej – mówi Ewa Batko.

Nowa Sól to miasto, które zostało mocno doświadczone powodziami. W tym kontekście od razu przypomina się przede wszystkim 1997, ale i 2010 r. – Mamy już swoje doświadczenie, ale zaobserwowaliśmy, jak należy koordynować pomoc w takiej sytuacji. Nigdy nie wiadomo, co nas spotka. Doświadczyła nas fala powodzi, ale też fala pomocy. Dobro wraca – dodaje Ewa Batko.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content