Maratony mecenasa Ratajczaka [ROZMOWA]

– Jedni biegają dla przyjemności, inni – żeby wykręcać dobre wyniki. Ale to nie ma znaczenia, bo jesteśmy drużyną – mówi o Klubie Biegowym Wikon jego twórca Mariusz Ratajczak. Właśnie zaliczył kolejny maraton, tym razem w Tokio

Mateusz Pojnar: Klubu Biegowego Wikon wszędzie pełno. W czym tkwi wasz sukces? Chyba można mówić o sukcesie, bo zaraziliście bieganiem mnóstwo mieszkańców.

Mariusz Ratajczak: My jesteśmy różnorodni, ale wszyscy się dogadujemy. Jak ktoś chce do nas dołączyć, nie ma żadnych formalności. Nie pytamy: w co wierzysz, czy wierzysz, gdzie mieszkasz. Nie moralizujemy siebie nawzajem – oczywiście mamy jakieś zasady, którymi się kierujemy jako ludzie, ale nie wchodzimy z butami w życie.

I nie ma u nas podziałów, akceptujemy inność. Jesteśmy ludźmi z powiatu nowosolskiego, którzy kochają bieganie. Lubimy aktywnie spędzać czas.

Dziś jest nas około stu, z czego regularnie biega mniej więcej 50 osób. Dodajmy do tego nasze rodziny i tworzy się duża społeczność. Atmosfera jest rodzinna, cementują to wspólne imprezy i wyjazdy na biegi. Na zawodach jesteśmy już dostrzegani. Jedni biegają dla przyjemności, inni – żeby wykręcać dobre wyniki. Ale to nie ma znaczenia, bo jesteśmy drużyną, tworzymy wspólnotę.

Chętnie bierzemy udział w akcjach charytatywnych. Trudno znaleźć większą, w której nie uczestniczyliśmy. Mocno wspieramy też Bieg do Pustego Grobu.

Mamy na koncie, że tak powiem, sporo wewnętrzny przemian. Ludzie zmieniali się, np. zrzucali zbędne kilogramy.

U pana też tak było?

Gdy kończyłem czterdziestkę, ważyłem 105 kg. Wielki byłem, ledwo dawałem radę przebiec sto metrów. Chciałem coś z tym zrobić, jakoś to zmienić. Br. Grzegorz Marszałkowski, który wymyślił Bieg do Pustego Grobu, kończył wtedy posługę w parafii św. Antoniego, ale jeszcze załapałem się na wspólne bieganie z nim. Ruszyłem się na dobre z fotela. Początki – pierwsze tygodnie, miesiące – były bardzo trudne.

Najpierw takie pokraczne bieganie, choć w młodości sportowo byłem aktywny, grałem nawet w kadrze makroregionu w piłkę ręczną. Najpierw był kilometr, potem dwa, pięć, coraz dłuższe dystanse. W końcu przebiegłem 10 km i na końcu osunąłem się na drzwiach, gdy wchodziłem do domu. Musieli mnie wprowadzić do mieszkania i w sportowym ubraniu rzucić na łóżko.

Ale zaraziłem się tym wszystkim.

Zaczął pan biegać codziennie?

Tak! Tylko potem nogi nie wytrzymywały stężenia treningów. Podleczyłem się i wróciłem na trasę, ale już bardziej roztropnie. Aż doszło do tego, że przed maratonem w Krakowie zszedłem z wagą do 73 kg. Teraz ważę 75-80 w zależności od etapu przygotowań do maratonów.

Kogo najpierw pan wkręcił w bieganie?

Żonę, później kuzynkę z mężem. W końcu doszedłem do wniosku, że warto nakłonić więcej osób i założyć grupę. Początkowo Klub Biegowy Wikon miał sześcioro członków: najbliższa rodzina i znajomi. Zasada była jedna: to jest bieganie na luzie, nie spinamy pośladków [śmiech]. Robimy to dla radości, żeby sympatycznie spędzić czas. Ruch jest najlepszym lekarstwem, nie tylko na schorzenia fizyczne.

fot. mat. prywatne

W czasie biegania przychodzą też różne pomysły. Jestem prawnikiem i u mnie w trakcie biegania pojawiają się nieraz całe teksty w pismach prawnych, które muszę przygotować, albo plany, jak poprowadzić daną sprawę w sądzie. Jak przybiegam do domu, muszę szybko to zapisać, żeby nie uciekło. Biegniesz w pustym lesie, wyłączasz się i jesteś odcięty od świata – wtedy, w skupieniu, przychodzą do głowy ciekawe rozwiązania.

Tak pan sobie biegł i biegł, aż przebiegł Koronę Maratonów Polskich.

Pełną listę największych maratonów w kraju. W tzw. międzyczasie spróbowałem triathlonu: biegania połączonego z jazdą na rowerze i pływaniem.

I w 2019 r. przyszedł czas na maraton w Nowym Jorku.

Chciałem spróbować czegoś większego. To zapoczątkowało proces, który trwa: próbę przebiegnięcia największych maratonów na świecie. Jest ich sześć: Nowy Jork, Chicago, Tokio (odhaczone), Londyn, Berlin i Boston.

Nowy Jork ma największy maraton, biegło tam ponad 50 tys. ludzi. Dla mnie to nie jest nawet maraton – to magia. Przez 42 km, wyłączając podbiegi na mostach, gdzie ze względów bezpieczeństwa nie było kibiców, jest tak oszałamiający doping, jakby człowiek biegł ostatnie 200 metrów po medal na igrzyskach. Nie słyszałem własnych myśli. Nie potrafię tego opisać, trzeba to przeżyć. Nigdy tego nie zapomnę. Biegliśmy mostem w Staten Island, a nad nami było kilkanaście helikopterów, może więcej. Jak w jakimś pościgu w amerykańskim filmie.

Potem było Chicago, a niedawno startował pan w Japonii. Jak wrażenia?

Jestem zauroczony tym krajem. Niezwykła uprzejmość Japończyków robi wrażenie. I to od momentu wyjścia z samolotu.

Dla biegacza najpiękniejszy maraton jest w Nowym Jorku, ale pod kątem organizacji, pobytu – Tokio jest najlepsze. Do Japonii poleciałem z synem Konradem, który mnie wspomagał. Przebojów było sporo, bo żeby w ogóle polecieć tam w dobie pandemicznych restrykcji, trzeba spełnić mnóstwo formalności.

Pozwiedzaliście trochę?

Byliśmy m.in. w Kioto, starej stolicy Japonii. Z Tokio jest tam ok. 500 km, a najszybszym pociągiem na świecie przejechaliśmy tam w dwie godziny. One jeżdżą praktycznie co 20-25 minut. Trochę inna rzeczywistość.

Z samego biegu jest pan zadowolony?

Bardzo, byłem dobrze przygotowany. Opłaciły się cztery miesiące ciężkiej pracy i kilkaset wybieganych kilometrów. Mocny trening oddał na zawodach, pobiegłem 18 minut szybciej niż w Chicago.

Poziom? Był niesamowity. Startowali ludzie z całego świata, ale dało się zauważyć mnóstwo Japończyków w naprawdę różnym wieku: nawet tych koło osiemdziesiątki, może nawet lepiej. I biegli moim tempem.

Byli kibice z Polski?

Tak, ale dużo mniej niż w Nowym Jorku. W Stanach biegłem w koszulce z Nową Solą i Polską i nasi rodacy krzyczeli „dawaj, Mario!”. To było miłe.

Jakie ma pan plany na sportową przyszłość?

Jak człowiek ma plany, to Bóg się z nich śmieje. Jeśli taka będzie jego wola, chciałbym jeszcze pobiec w kilku maratonach na świecie. Teraz celuję w Londyn – i to już teraz, pod koniec kwietnia. Trzeba wykorzystać formę.

Potem trochę roztrenowania, znowu ciężka praca i start jesienią.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

Mateusz Pojnar
Latest posts by Mateusz Pojnar (see all)
FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mateusz Pojnar

Aktualności, sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content