Wojna w Ukrainie. Nasz kochany Charków [REPORTAŻ]

24 LUTEGO MIJA DRUGA ROCZNICA WYBUCHU WOJNY W UKRAINIE. PRZYPOMINAMY NASZ REPORTAŻ SPRZED DWÓCH LAT. Musimy wierzyć, że wygramy, a później odbudujemy z gruzów Charków i całą Ukrainę. Nie możemy stracić tej wiary. Po wojnie chcę wrócić. Moja ziemia jest tam. Nigdy nie zapomnę tego, co widziałam

Fotomontaż, który stoi w salce koła łowieckiego w Bobrownikach, przedstawia dwie babuszki. Obie mają chusty i staroświeckie ubrania. Niższa targa dwie torby.

Jedna ma twarz Putina, druga – Łukaszenki z jego obleśnymi wąsami.

Miejscowe koło Ryś przyjęło w swojej siedzibie uchodźców z Ukrainy. To zdjęcie jest po to, żeby choć na chwilę się uśmiechnęli. W Bobrownikach mieszkają ludzie z dwóch największych ukraińskich miast – Kijowa i Charkowa.

Putin i Łukaszenka w kole Ryś

Gdy uciekali, niewiele zdążyli ze sobą zabrać. Raptem po niewielkim plecaku.

Zmęczone kobiety i dzieci ciągle myślą o mężach i ojcach, którzy zostali w Ukrainie.

Plac Swobody

24 lutego 2022 roku czas zatrzymał się między innymi w Charkowie.

– Gdy usłyszałam pierwsze wybuchy, zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy i pojechałam do mamy – wspomina 24-letnia Dasha. – Wspólnie zdecydowałyśmy, że trzeba uciekać. Ale dopiero 4 marca poszłyśmy na dworzec kolejowy. W końcu do Lwowa pojechałam sama, bo nie było miejsca w pociągu. W przedziale zamiast czterech osób było 20. Straszny ścisk. Moja podróż trwała 30 godzin.

Lila, mama Dashy: – Po tym, jak okazało się, że nie ma dla nas miejsca w pociągu, wróciłyśmy z Katią, moją młodszą córką, do domu. Po drodze widziałyśmy mieszkania zniszczone przez bomby. Samoloty leciały bardzo nisko, szybko, słyszałam ich pisk. Na ulicach leżały takie końcówki od rakiet. Bomby wybuchły choćby blisko szkoły i na bazarze. Nie ma słów, żeby opisać, jak szkoda naszego miasta. Wielki smutek. Charków był przepiękny.

Dasha się ożywia: – Najlepsze miasto w Ukrainie! Włożyli w nie masę pieniędzy, żeby robiło wrażenie. Mamy taką aleję, na której jasno jest nawet w nocy. Tyle tam jest świateł.

Mer Charkowa Ihor Terechow powiedział mediom, że rosyjscy okupanci zniszczyli w nim do tej pory 400 wielopiętrowych budynków mieszkalnych. Ale to informacja sprzed kilku dni. Dziś jest ich dużo więcej. – Sytuacja jest bardzo trudna – zaznaczył Terechow, którego cytuje agencja UNIAN. – Myślimy o tym, gdzie umieścić ludzi.

Wcześniej Rosjanie zbombardowali między innymi plac Swobody, czyli plac Wolności w Charkowie. Jeden z największych w Europie, ma prawie 12 hektarów.

W sierpniu 2020 roku w miejscu pomnika Lenina, pozostałości po Sowietach, została tam otwarta fontanna.

1 marca na plac Wolności spadły dwie rakiety typu Kalibr. Eksplozja częściowo zniszczyła siedzibę władz obwodu charkowskiego. Z pozostałych budynków wypadły okna. „Ukraińska Pawda” napisała, że w chwili eksplozji w pobliżu było dużo samochodów i ludzi.

„Na moim kochanym centralnym placu Swobody w Charkowie wybuchają rakiety! Serce pęka” – stwierdził w Telegramie szef ukraińskiego MSW Anton Heraszczenko.

A minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow podkreślił, że specjalny międzynarodowy trybunał do spraw rosyjskich zbrodni w Ukrainie powinien w przyszłości powstać właśnie w Charkowie. „Właśnie tutaj – napisał – w 1943 roku odbył się pierwszy proces, wskutek którego nazistów skazano za wojenne zbrodnie”. Reznikow dodał, że teraz czas na „kremlowskich następców Hitlera, którzy już go prześcignęli”.
1 marca prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski powiedział, że wkrótce „wszystkie place w Ukrainie będą nazwane placami Wolności”, bo Ukraińcy nie mają zamiaru się poddać.

Lila: – W czasie II wojny światowej Charków też ucierpiał, ale tamte domy pozostały całe. Dzisiaj są zrujnowane, już ich nie ma. Niemców przeżyły, Rosjan już nie.

„Przerażenie, od którego chce się rzygać”

W niedzielę „Gazeta Wyborcza” opublikowała tekst Anny Gin „Charków to nasz Stalingrad, zostawiłam tam rodziców. Dramatyczny głos z oblężonego miasta”. Jest poruszający. Przytoczę kilka fragmentów.

„Apteki, sklepy, kioski z papierosami były tego ranka pozamykane – pisze Gin. – Do nielicznych otwartych ustawiały się długie kolejki. To były pierwsze godziny wojny. Dziś zlały się w jedno, nikt nie wie, jaki jest dzień tygodnia, jaki miesiąc. Zdaje się, że minęła wieczność. Czas odmierzamy godziną policyjną, a szczęście minutami ciszy. I krótkimi esemesami od bliskich: »Żyję«”.

„Zostałam ze zwierzętami w domu, chowając się przed bombami w wannie. Z 15. piętra nie tylko słychać, ale i wyraźnie widać lecące pociski. Nie umiem opowiedzieć tego w literacki sposób, wybacz, powiem wprost – to przerażenie, od którego chce się rzygać”.

„Twoje miasto to twoje życie, wspomnienia, ciepłe historie, symbole. O tam, na Puszkina, na skwerku, gdzie dziś szaleje ogień, miałaś pierwszą randkę, pocałowałaś nieśmiałego chłopca, który dał ci pierwszą w życiu różę. A na tym zdjęciu widać zburzony dom, miłe mieszkanko, w którym urządzaliście z przyjaciółmi wieczorki literackie. Już go nie ma”.

„Przetrzymałam w Charkowie 10 dni. W końcu złamały mnie myśliwce, a właściwie bombowce. Ich upiorny, narastający świst na nocnym niebie, piekielne maszyny siejące losowo śmierć. Uderzenia w sąsiednie posesje, pożary, zniszczone domy, ludzkie losy, psy i koty biegające ulicami, płacz dzieci dobiegający z piwnic i ludzka noga, która spadła na podwórko”.

Anna Gin razem z córką wyjechały z Charkowa do Dniepru.

Ostatnia wizyta w aptece

Dasha: – Kiedy mój pociąg ruszył, na nasze miasto znowu zaczęły spadać bomby. Kto mógł, uciekał do schronu. Był straszny huk. Później mama z Katią dojechały do mnie do Lwowa. Dalej pojechałyśmy na polską granicę. Przekroczyłyśmy ją w Krościenku-Smolnicy. Była olbrzymia kolejka, jeden drugiego szturchał. Stałyśmy siedem godzin pod gołym niebem. Dużo krzyku. Jedna z kobiet miała atak serca. Strażacy odwieźli nas do punktu dla uchodźców. Tam dali nam jedzenie, herbatę, karty do telefonów. Poczułyśmy się bezpiecznie. A przez 10 dni wojny w Ukrainie praktycznie nie spałam. Przez bomby.

Uchodźczynie opowiadają, że w Charkowie brakuje jedzenia. Kolejki do wolontariuszy, którzy je rozdają, są wielkie. Jedna z kobiet czekała w takiej kolejce i nagły wybuch urwał jej nogę.

Może to ta sama sytuacja, o której pisze Gin?

– Inna poszła do apteki, bo chciała kupić lekarstwa – mówi Dasha. – Ale stojąc w kolejce zmarła, prawdopodobnie na zawał. W takich kolejkach czeka czasem po 500 osób.

Kozacka krew

– Polska jest społeczeństwem, które przez 200 lat doznawało różnych cierpień – mówił nam tydzień temu Leszek Szewczyk z koła Ryś, które pomogło w Bobrownikach uchodźcom z Ukrainy. – Wiemy, co oni czują podczas rosyjskiej agresji. W nas, nie tylko w myśliwych, ale po prostu w Polakach, jest bardzo dużo empatii. Nie możemy przejść obok tego obojętnie.

Koło dorobiło się pięknej posiadłości z aneksem hotelowym. Jest w nim osiem pokoi. – Gdy to wszystko się zaczęło i ludzie zaczęli szukać schronienia, od razu zaczęliśmy na zarządzie koła rozmowy o tym, jak im pomóc – wspominał Szewczyk.

I dodał: – Wszystko po to, żeby rodziny z Ukrainy poczuły się u nas jak w domu.

– Polacy bardzo nam pomogli – przyznaje Dasha. – Dali nam dach nad głową, za który nie musimy teraz płacić. Codziennie do nas przychodzą i pytają, czy czegoś nie potrzebujemy, czy coś trzeba nam kupić.

Lila: – Wczoraj rozmawiałam z Polakiem, który wojował kiedyś na Bliskim Wschodzie. Poznał tam przyjaciela z Ukrainy. Powiedział mi, że od trzech dni nie może się z nim skontaktować. Rozpłakaliśmy się.

Mąż Lili Andriy i Vladyslav, mąż Dashy, na wojnie są wolontariuszami. – Boimy się o nich, ale przede wszystkim o nasze koty – uśmiecha się Dasha, która tym żartem chce chyba rozbroić swój strach. – Trochę tych kotów mamy. Mój, jak słyszy wybuchy, od razu ucieka na korytarz. A jak usłyszy samolot, zaczyna szczekać jak pies.

Lila: – Andriy opowiada, że teraz w samym centrum Charkowa jest większy spokój, ale w okolicach panuje rzeź.

Dasha: – Trudno nam się do nich dodzwonić, są też problemy z internetem. Dlatego częściej z nimi esemesujemy.

– Piszą, że się boją? – pytam.

– Nie! – protestują. – Podtrzymują nas na duchu, opowiadają, że jest okej.

Lila: – Ukraińcy to również kozacka, tatarska krew. Ta mieszanka powoduje, że mamy w sobie mnóstwo siły. Nie ma innego wyjścia: musimy wierzyć, że wygramy, a później odbudujemy z gruzów nasz kochany Charków i całą Ukrainę. Nie możemy stracić tej wiary. Po wojnie chcę wrócić. Moja ziemia jest tam. Ale kiedy jest wojna, co chwilę coś się zmienia i nie wiadomo, co będzie dalej. Nigdy nie zapomnę o tym, co widziałam. Będę o tej wojnie pamiętała do końca życia.

Charków

Dasha: – A ja nie wiem, czy wrócę. Może Vladyslaw przyjedzie tutaj? Wszystkie karty leżą na stole. Co jeśli znowu przez jakiś czas będzie spokój i ponownie wybuchnie wojna? Tego już nie wytrzymam. Mam nadzieję, że to wszystko szybko się skończy. Byliśmy zadowoleni z życia i wcześniej aż tak nie docenialiśmy tego, że mogliśmy być ze swoimi rodzinami. Teraz dzieli nas od mężów 2000 kilometrów.

Poduszka pod prysznicem

Lila, Dasha i Katia są rodziną Mariny, która mieszka w Nowej Soli. Olek, jej mąż, od kilku lat pracuje w Ekolbudzie Moniki Dąbrowskiej. Kiedy właściciele firmy dowiedzieli się o ich sytuacji, postanowili za wszelką cenę ściągnąć dziewczyny do Polski. Zresztą pomogli nie tylko tej jednej rodzinie.

Edyta Dąbrowska, mama Moniki, umniejsza wagę tej pomocy. – Nie jest duża, w końcu byliśmy tylko pośrednikiem – mówi. – Na samym początku, jak okazało się, że pierwsza rodzina – kobiety z córkami – potrzebuje pomocy, podjęliśmy decyzję o wynajmie dla nich mieszkania na nasz koszt. One były już w drodze, więc uznaliśmy ze Sławkiem, moim mężem, że tak będzie szybciej. Napisałam post na Facebooku i szybko dostałam sygnał od burmistrz Barbary Wróblewskiej, do której zgłosił się mieszkaniec Otynia i zaoferował pomoc uchodźcom – dom po swojej mamie, oczywiście bez żadnych kosztów. Pan Robert – wspaniały człowiek z sercem na dłoni. Udało się – ta rodzina ma całe mieszkanie do dyspozycji, nie ponoszą kosztów. Później Olek poprosił o pomoc dla rodziny swojej żony. I też dzięki wsparciu burmistrz Wróblewskiej kobiety z dziećmi dostały się do Bobrownik. Tutaj pomogli myśliwi. W obu przypadkach zadziałał łańcuszek ludzi z dobrym sercem.

Wracam do Olka. Mówi, że na razie nie dostał wezwania do armii. – Tych, którzy nie służyli wcześniej w wojsku, wezwą wtedy, gdy zginą żołnierze – stwierdza. – Już teraz z Ukrainy nie mogą wyjechać mężczyźni od 18. do 60. roku życia.

W Dnieprze został jego 25-letni brat. – Jak wyją syreny albo widzi ostrzeżenie na Telegramie, że nad miastem coś leci, idzie się ukryć pod prysznicem – mówi Olek. – Ma już tam kołdrę, poduszkę. Bo co ma robić, skoro mieszka na ósmym piętrze? Mógłby nie zdążyć zejść, żeby skryć się w piwnicy. A na początku Putin opowiadał, że nie bombardują cywilów. Moi rodzice do Polski przyjechali już wcześniej, pracują w Poznaniu. Mama chciała pojechać do brata, ale nie pozwoliłem. Jednemu lepiej jest się schować, uciec. W dwójkę już trudniej. Ona będzie się bać o niego, a on o nią. Albo te korytarze humanitarne… To jedno wielkie kłamstwo! Ludzie próbują się ewakuować, a wtedy Rosjanie do nich strzelają.

Rodzice Mariny zostali w Charkowie. – Bardzo się o nich boję, ale ojciec nie chciał uciekać do Polski – podkreśla Marina. – Codziennie rozmawiamy. Tata ma 82 lata i uznał, że nie da już rady przejechać takiej drogi pociągami. W nich jest tylu ludzi, że go stratują. A mama go nie zostawi. Gdy rozmawiamy przez telefon, czasem słychać odgłosy strzelaniny.

Katia nie mówiła, że się boi

Przyglądam się znowu fotomontażowi dwóch babuszek: Putina i wąsatego Łukaszenki. Obaj mają twarze nieskalane refleksją. Lila rzuca: – Najlepiej by było, gdyby ten cały Putin strzelił sobie w głowę.

Jej druga córka ma 14 lat. Katia nie chciała z nami siedzieć. Chyba dlatego, że rozmawialiśmy o wojnie. Zamknęła się w swoim pokoju. Bo dzieci nie powinny widzieć ani rozmawiać o wojnie. Wojna nie ma w sobie nic z dziecka.

– Jest przybita – przyznaje jej mama. – Gdy jechałyśmy pociągiem i słyszałyśmy bomby, Katia nie mówiła, że się boi. Dopiero tutaj, po kilku dniach, powiedziała mi, że była bardzo przestraszona.

Syrena

Z drugiego pomieszczenia posiadłości myśliwych dochodzi do nas jakiś dźwięk.

Jest znajomy.

Słyszałem go w telewizji.

W relacjach z Kijowa, Charkowa, Lwowa, Iwano-Frankiwska, Mariupola, Mikołajowa.

One słyszały go na żywo.

Przypomina syrenę, która ostrzega przed bombardowaniem.

Jednostajny, głuchy. Straszny.

– To tylko bojler tak głośno działa – uśmiecha się Lila. – Już się do niego przyzwyczaiłam.

– Ale gdy usłyszały go tutaj pierwszy raz – wspomina Olek – wybiegły na ulicę zobaczyć, czy nie leci jakiś rosyjski samolot.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

Mateusz Pojnar
Latest posts by Mateusz Pojnar (see all)
FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mateusz Pojnar

Aktualności, sport

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content