Król Krasnali z Nowej Soli. Ta firma skończyła 50 lat działalności [REPORTAŻ]

– Nie było badań naukowych o wpływie krasnali na uratowanie mieszkańców przed biedą, ale jasne jest, że po upadku dużej części nowosolskiego przemysłu rozkwitł na szeroką skalę przemysł figur ogrodowych – mówi historyk i regionalista Tomasz Andrzejewski. Za rozkwitem produkcji figur w Nowej Soli stoi m.in. Bogdan Zakrzewski, którego przed laty nazwano Królem Krasnali. Firma, którą stworzył, jesienią świętowała 50-lecie prężnej działalności

– Jestem bardzo zadowolony, że Nowa Sól, w okresie przemian ustrojowych, kiedy potężne bezrobocie dopadło miasto, stała się zagłębiem produkcji krasnali. Mam naprawdę wielką satysfakcję jako pomysłodawca tego szerokiego projektu, jako twórca tej branży, że ludzie dzięki nam wtedy mieli pracę i mogli przeżyć. Tak, przeżyć, bo nie zapominajmy, że przemiany ustrojowe doprowadziły do upadku dwóch największych zakładów – Dozametu i Odry. Te figury, krasnale uratowały to miasto, a do tego je solidnie rozsławiły – mówi dziś, z perspektywy czasu, o latach 90., 82-letni Zakrzewski, którego przed laty nazwano Królem Krasnali.

– Ktoś powie, że się chwalę, ale tak było. Do dziś są tacy, którzy tak się do mnie zwracają – uśmiecha się Zakrzewski, który historię firmy opowiedział mi przy kawie. Nie przy jednej, bo opowieść była długa.

Pod koniec listopada minęło dokładnie 50 lat od momentu założenia przez niego zakładu Bezet (nazwa pochodzi od inicjałów Zakrzewskiego). Obecnie firmę prowadzi jego syn.

Zaczęło się od czarnej figurki Nefretete

Historia jego życia mogłaby być spokojnie materiałem na ciekawy film. Zakrzewski do Nowej Soli przyjechał z Poznańskiego z nakazem pracy. Miał zostać na pół roku, ale – jak opowiada – zakochał się w małym nadodrzańskim miasteczku.

Wtedy wiedział, że musi się uczyć. Zrobił dodatkowe technikum. W czasie studiów pracował jako zastępca kierownika wydziału odlewni w Metalenie, miał trójkę dzieci. Szukał pomysłu, żeby dorobić, żeby dzieciom żyło się lepiej.

We Wszystkich Świętych 1972 roku Zakrzewskiego, który mieszkał w bloku na os. Kopernika, odwiedziła rodzina z Wielkopolski. – Pijemy kawę, a ja myślami jestem gdzie indziej. Miałem teściów na Starym Żabnie – zostawiłem gości i pojechałem do szopy teścia po worek z gipsem. Odlałem gipsową płytkę, wróciłem do domu i nożem kuchennym zacząłem dłubać model Nefretete, czyli żony Faraona. Kolejnego dnia chłopaki na modelarni zrobili mi formę i się zaczęło.

Zakrzewski robił po kilka figurek dziennie. Najpierw działał w domu – zabrał żonie połowę stołu. Później przeniósł się do wózkarni, na co zgodzili się sąsiedzi. Figurki, które wytwarzał pracą własnych rąk, szły jak ciepłe bułeczki. Sprzedawał je w dużych ilościach m.in. do Wolsztyna, Zielonej Góry.

Szło tak dobrze, że trzeba było w pełni sformalizować i zalegalizować działalność. W listopadzie 1973 roku Zakrzewski zarejestrował zakład, który z początku działał prężnie.

„A może by pan figurę na cmentarz zrobił”

Wszystko zaburzyły niepokoje w kraju i coraz głośniejsze zapowiedzi wprowadzenia stanu wojennego. Zakrzewski szykował się do wyjazdu do lepszego świata. Miał dość komuny, postanowił z rodziną wyjechać aż do Australii. – Wszystko było przygotowywane, bo miałem tam znajomych.  Planowaliśmy wyjazd 17 grudnia, a 13 wiadomo co przyszło i z wyjazdu nic nie wyszło.

Za komuny nie było niczego. Zakrzewski – jak przez całe życie – nie przestał dopasowywać pomysłów do potrzeby chwili. – Pomyślałem, im więcej biedy, tym więcej będzie pogrzebów. Zacząłem robić wazony dla kamieniarzy. Dałem anons do gazety, która wtedy ukazywała się w całej Polsce. Dzięki temu anonsowi w prasie jak lawina spadły na mnie setki zamówień. Zarabiałem krocie – wspomina mój rozmówca.

Zjeżdżali do niego kamieniarze z całej Polski i zamawiali wazony. – Któregoś razu spod Rzeszowa starszy człowiekm Franciszek, powiedział do mnie tak: „A może by pan figurę na cmentarz zrobił? Najlepiej, żeby to była Matka Boża”. A ja na to: „A jaka duża?”, a on tak ręką pokazał jakoś metr dwadzieścia – wspomina Zakrzewski.

Rzeźbił tę Matkę Bożą blisko dwa tygodnie. To był początek tej całej historii.

Z czasem Bogdan Zakrzewski zaczął wykorzystać żywice poliestrowe zamiast ciężkiego i długo wiążącego betonu.

Przekazał technologię

Jak już miał pomysł na formę pustą w środku, musiał wymyślić, jak wylać materiałem jej powierzchnię. Maszynę, do której można by wsadzić formę i przechylać ją, aby materiał oblał ściany, wypatrzył w sklepie w Zielonej Górze. To była mieszarka do paszy. Kupił ją. Służy do tej pory. Ściągnął z bębna połowę, wkłada formę, włącza, ona się kręci, wlewa materiał. I tak powstała metoda obrotowa przy produkcji figur.

Bogdan Zakrzewski obok figury papieża Jana Pawła II, która stanęła obok kościoła św. Antoniego (mat. prywatne)

Przez mniej więcej dekadę Zakrzewski woził figury sakralne dla Veritasu, który miał 224 sklepy w Polsce. Woził tam m.in. Matki Boskie. – Może ktoś złapie się za głowę, ale po  Polsce i nie tylko zrobiłem 4 mln kilometrów. Przez te 50 lat korzystałem z 35 samochodów, kilkunastu mercedesów, którymi jeżdżę do dziś. Ale miałem pięć fiatów, trzy polonezy i wiele innych. To były podróże tylko biznesowe. Tak było – dziś Gdańsk, jutro Racibórz, pojutrze, Szczecin…

A potem pojawiło się zapotrzebowanie na krasnale. Zaprojektował je i spodobały się.

W maju 1993 roku Zakrzewski, który nie wyrabiał się z zamówieniami, przekazał dwóm kolegom wiedzę, jak robić lekkie figury. W ciągu pół roku, od 15 maja do listopada 1993 roku, powstało w Nowej Soli ponad 200 zakładów, potem narodziły się kolejne.

Nowa Sól zagłębiem krasnali

Krasnali biznes się kręcił. Do Niemiec jeden za drugim wyjeżdżały tiry. – Tych zakładów było tyle, że zapchany krasnoludkami był cały zachód Europy, Niemcy, Belgia, Holandia. Sam wysyłałem do Australii, Ameryki. To była niesamowita historia. Mówiąc szczerze, majątki, które widać w Nowej Soli, powstały na figurach, to nie są żadne owoce pracy w Odrze czy Dozamecie, bo jakie tam były pensje? Moją fabrykę prowadzi mój syn. U niego pracują jego synowie, moje wnuki. Jest kontynuacja. Jak pomyślę o tym, to aż nie chce mi się wierzyć, że to tyle lat minęło od początku zakładu – przyznaje Zakrzewski.

Krasnale i ich król to kawał historii miasta z lat przełomu. – Nie było badań naukowych o wpływie krasnali na uratowanie mieszkańców przed biedą, ale jasne jest, że po upadku dużej części nowosolskiego przemysłu rozkwitł na szeroką skalę przemysł figur ogrodowych – mówi historyk i regionalista dr Tomasz Andrzejewski.

Nowa Sól była zagłębiem krasnali. Figury sprzedawały się nie tylko na terenach przygranicznych, ale były eksportowane do odległych krajów. – Wielu ludzi, którzy tracili pracę, tam znajdowali nowe miejsce zatrudnienia. Boom zainteresowania ze strony naszych zachodnich sąsiadów umożliwił przetrwanie dosyć ciężkiego okresu transformacji w mieście – podkreśla Andrzejewski.

Przypomnijmy, że Nowej Soli stoją figury największych krasnali na świecie, wpisane do Księgi Rekordów Guinnessa. Dziś jest u nas jeszcze ponad 40 prężnie działających zakładów, które wykonują różne figury ogrodowe.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content