Zapuścili korzenie w firmie Jost [REPORTAŻ]

Większość ciężarówek, które mijamy na polskich czy europejskich drogach, ma jakiś element wyprodukowany w Nowej Soli. Firma Jost działa ponad 15 lat, produkuje dla czołowych marek – Mercedesa, Volvo, Scanii, Renault. – Najważniejsze u nas jest to, że jak mamy problem, to możemy na siebie liczyć i wspólnie go rozwiązać. Nikt nikogo nie zostawia na lodzie – mówią pracownicy, którzy są związani z przedsiębiorstwem od samego początku istnienia

Jost Polska to przedsiębiorstwo, które swoją działalność rozpoczęło w 2008 roku. Zlokalizowana w Nowej Soli fabryka o powierzchni 25 tys. m kw. działa w branży motoryzacyjnej. Zatrudnia 400 osób.

Z okazji 15-lecia datowanego na ubiegły rok rozmawialiśmy z pracownikami, którzy są w firmie od samego początku. – Oni są kluczowym źródłem stabilności i ciągłości operacyjnej. Dzięki dobrej znajomości kultury firmy sprawnie integrują nowych członków zespołu i dzielą się swoją wiedzą – to na pewno istotna motywacja dla rozwoju kompetencji całego zespołu – podkreśla Mariusz Lenartowicz, dyrektor zakładu.

Jak w piosence Golców

Jako pierwszy w nowosolskim oddziale firmy został zatrudniony Dariusz Oberda. – Kiedy tu przyjechałem, było szczere pole. „Jak się pan zdecyduje, to pojedziemy na rozmowy do siedziby w Niemczech” – usłyszałem. Pojechało nas tam wtedy dwóch albo trzech, którzy chcieli podjąć tu pracę – wspomina Oberda.

Przeżyli szok, kiedy usiedli do rozmów z samą górą, głównym szefostwem firmy. Pokazano im  zakład, dostali także pierwsze propozycje finansowe. – Były lepsze niż w innych zakładach, które już wtedy działały na strefie – wspomina Oberda.

Dariusz Oberda i Marek Owczarczak

Zdecydował się podjąć nowe wyzwanie. – Jeden z kolegów na pewno od razu się rozmyślił. Bał się, bo tu naprawdę niczego nie było. Jak w piosence Golców – tylko ściernisko. Dopiero później wylano 10-centymetrową warstwę betonu, postawiono namiot przemysłowy, a w nim pierwszą maszynę. Tak zaczynaliśmy. Formalnie stałem się pierwszym pracownikiem – opowiada mój rozmówca.

Działalność rozkręcała się bardzo powoli. Pierwsi pracownicy wyjeżdżali na ciągłe szkolenia do Niemiec. Oberda mówi, że „raz był niezły numer”. – Kierownik z chłopakami pojechali na szkolenie. W trakcie pracy jeden z kolegów powiedział, że chce zapalić. Wyszliśmy na zewnątrz. Chcieliśmy wrócić do środka, a drzwi się zamknęły. Klucz został na biurku – opowiada i dodaje: – Akurat zadzwonił kierownik, zapytał, co u nas, jak idzie? Zaniemówiliśmy. Jak wejść do hali, która była ogrzewana piecem olejowym, w którym nadmuch szedł z góry. Baliśmy się, że coś może się stać. Drzwi przeciwpożarowych nie da się przecież otworzyć od zewnątrz. Zadzwoniłem do szwagra, który wstawiał okna, żeby przyjechał nam pomóc. Jakoś udało się do tych drzwi dobrać i wrócić do środka. Choć było wtedy gorąco i mogło się to skończyć źle, kierownik o niczym się nie dowiedział. Może dowie się z tego artykułu? – uśmiecha się mój rozmówca, który zajmuje się obróbką siodeł do ciężarówek, pracuje na maszynach.

„Są tutaj fajni ludzie”

Miesiąc po nim do pracy przyszedł Marek Owczarczak. – Stał jeden barak, dookoła praktycznie niczego nie było. Mimo to zdecydowałem się tutaj przyjść i nie żałuję – mówi kolejny pracownik z 15-letnim stażem. Podkreśla, że firma dała mu możliwość rozwoju. – Poza kryzysem w branży w latach 2008-2009 cały czas wchodzimy na wyższy szczebel. Z czasem się rozbudowaliśmy. To mi się podoba, że mogłem brać udział w budowaniu tej firmy, w jej organizowaniu. Mieliśmy na to realny wpływ. Rozwijamy się dalej, nie stoimy w miejscu – podkreśla Owczarczak.

– Przez 15 lat nie chciał pan czegoś zmienić w swoim życiu zawodowym, rzucić tej roboty? – dopytuję.

– Nie, ale poniedziałki są trudne – uśmiecha się Owczarczak. I już zupełnie poważnie dodaje: – Czasem było ciężko, ale ja naprawdę się tutaj dobrze czuję. Oczywiście bywały trudne momenty, które trzeba było pokonać. Są tutaj fajni ludzie, którzy potrafią cię wesprzeć w trudnych sytuacjach – i to mi się podoba. Najważniejsze u nas jest to, że jak mamy problem, to możemy na siebie liczyć i wspólnie go rozwiązać. Nikt nikogo nie zostawia na lodzie.

Od 15 lat w firmie pracuje Andrzej Szczepański. Zatrudnił się w lipcu 2008 roku. Był w sile wieku, miał nieco ponad 30 lat. – Wychowałem się niedaleko, bo mieszkałem na Pleszówku. Jak tutaj przychodziłem za dzieciaka, nigdy nie myślałem, że w przyszłości będzie jakaś strefa gospodarcza, że będzie tyle zakładów, które będą zatrudniać setki ludzi. Jako dzieciak, mimo bujnej wyobraźni, tego nie widziałem – wspomina Szczepański.

Andrzej Szczepański

Realny wpływ na budowanie firmy

Strefa powstała, jako trzeci zakład zaludnił ją właśnie Jost, w którym Szczepański się zatrudnił. Miał nadzieję, że będzie mniej jeździł w delegacje niż w poprzedniej firmie. W praktyce okazało się, że w pierwszych dwóch latach dziewięć miesięcy spędził w Niemczech.

– Tam zakład był likwidowany, przenosiliśmy produkcję do Nowej Soli, do pustej hali, która już wtedy stanęła. Było kilku kolegów z Niemiec i wspólnymi siłami zaczynaliśmy działać w Nowej Soli. Ważne jest to, że mogliśmy być częścią czegoś, co tworzyło się od nowa, a nie być trybem, który ktoś wstawił na gotowe i ten ktoś tak naprawdę na nic nie miał wpływu. Z nami tak nie było – opowiada Szczepański, który obecnie odpowiada w firmie za pracę ponad 40 spawaczy.

Zauważył na przestrzeni lat pewną zmianę w podejściu do pracy, szczególnie młodych ludzi. – Kiedyś łatwiej i częściej szło spotkać takich pracowników, którym na czymś zależy, chcą coś osiągnąć ciężką pracą, a nie chodzeniem na skróty. Teraz jest trudniej z tymi młodszymi rocznikami. Mam wrażenie, że niektórzy – ale też nie chcę nikogo skrzywdzić – przychodzą do pracy, żeby się nie zmęczyć. Taki to pewnie będzie zdrowszy, bo się niczym nie przejmuje, żyje z dnia na dzień. Jak my zaczynaliśmy, w latach 90., to było naprawdę trudno. Nie było praktycznie przemysłu, istniały tylko krasnale i kilka ościennych małych firm. Wielu szukało swojego miejsca, ja znalazłem je tutaj – mówi Szczepański.

„Zapuściłem tu korzenie”

Podobnie wyglądała historia Marcina Jurdzińskiego. Kiedy powstawał Jost, pracował na frezarce w upadającym Juniorze. O zakładzie dowiedział się od ojca, który stróżował na terenie budowy. – Pierwszy kontakt miałem z Sebastianem Sucheckim, ówczesnym kierownikiem. Trafiłem na dwa tygodnie do pomocy na spawalnię. Wpadłem pod skrzydła Andrzeja – ciąłem, giąłem, wyginałem różne detale do dyszli – śmieje się Jurdziński.

Marcin Jurdziński

Na spawalni miał pracować przez chwilę, został siedem lat. W 2015 roku firma się rozbudowała o drugą i trzecią halę. – Przejęliśmy produkcję osi z Daimlera, czyli Mercedesa. Powstawała nowa linia i dostałem propozycję zostania liderem. Nie boję się wyzwań, dlatego podjąłem rękawicę – wspomina mój rozmówca.

Obecnie ma pod sobą ok. 60 ludzi. – Faktycznie zarządzam dużym zespołem i to mnie motywuje. Codziennie każdy pracownik przychodzi z czymś, trzeba mu pomóc. Jest wiele trudnych wyzwań, na pewno nie nudzimy się. Były upadki, wzloty, ale zapuściłem tu korzenie. Czuję się za firmę odpowiedzialny. Jak przychodziłem tutaj, to teren był odwadniany pod budowę hal, a dziś, proszę zobaczyć, jak to wszystko jest rozbudowane – mówi Jurdziński.

„Czerwony jest kolorem nadziei”

Łukasz Szmydowski, zanim w 2008 roku trafił do firmy, pracował w Zasecie, gdzie był szefem jednego z laboratoriów. W zakładzie na początek został kontrolerem jakości. – Zdecydowałem się na to przejście, bo zawsze chciałem działać w środowisku międzynarodowym. Zależało mi na tym, żeby pracować w miejscu, gdzie można uczyć się języków i jednocześnie mieć stały kontakt z ludźmi. I to się udało – opowiada Szmydowski.

Łukasz Szmydowski

Trafił do działu jakości, w którym pracowały już dwie osoby. W trójkę wprowadzali cały system zarządzania jakością. Szmydowski jest dumny ze stworzonych w firmie procedur jakościowych. – Do kolegów często mówię tak: kolor czerwony jest kolorem nadziei. Mam nadzieję, że coś dziś zatrzymam i będę miał pracę – żartuje. Czerwony oznacza zatrzymanie produkcji danego detalu.

Ważna rola jubilatów

Jost Polska ma ok. 620 dostawców komponentów produkcyjnych oraz materiałów i usług wspomagających produkcję. W Nowej Soli produkowane są trzy główne grupy produktowe – sprzęgi siodłowe, osie i dyszle oraz podzespoły do nóg podporowych.

Dyszle to produkt związany z Jostem od początku działalności nowosolskiego zakładu. Potwierdzeniem uniwersalności i fachowości jest możliwość produkowania około 3,5 tys. rodzajów tego produktu. Większość ciężarówek, które mijamy na polskich czy europejskich drogach, ma jakiś element z Josta. Za tym wszystkim stoją ludzie.

Piątka, z którą rozmawiałem, to firmowi weterani.

Dyrektor Lenartowicz jest dumny ze swoich pracowników, którzy przez lata stawali się fundamentem zakładu. – Wieloletnie zaangażowanie wspomnianych jubilatów stanowi przecież inwestycję w działalność firmy. Ci ludzie są trwałym fundamentem umożliwiającym budowę i rozwijanie nowych projektów. Dzięki temu możemy mówić w firmie o atmosferze sprzyjającej innowacjom i budowaniu lojalności wśród pracowników. Bez naszych jubilatów wiele pozytywnych działań w firmie nie miałoby miejsca – dlatego właśnie przy każdym świętowaniu jubileuszu mocno podkreślamy ich rolę i naszą wdzięczność za czas poświęcony firmie.

– Czego wam życzyć? – zapytałem na koniec naszej rozmowy pracowników z 15-letnim stażem.

– Rozwoju, zdrowia, wytrwałości – uśmiechnął się Szmydowski.

I tego wam życzymy.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content