Pulpetowa wojna podjazdowa, czyli kto i dlaczego miesza w kożuchowskim DPS?

– Czas powiedzieć prawdę, bo już mam dosyć pytań na mieście w stylu: gdzie ty pracujesz, co tam się u was dzieje? Za każdym razem odpowiadam: nic się nie dzieje. Prawdziwa sytuacja w DPS jest zupełnie inna od tej, którą przedstawia ta druga nowosolska gazeta – mówi jeden z pracowników placówki

Do tej pory medialnie była przedstawiona tylko jedna wersja, w której to dyrektorka DPS Jolanta Szatkowska jest bezduszną szefową nękającą pracowników, wymagającą od nich więcej, niż musi, a do tego karmiącą ich posiłkami regeneracyjnymi, które mają zbyt małą wartość odżywczą. Słoiki z pulpetami, których zdjęcie przedrukowała lokalna bulwarówka, stały się symbolem niezadowolonych pracownic.

Kilkanaście dni temu z redakcją „Tygodnika Krąg” skontaktowała się przedstawicielka – jak to sama określiła – „tego drugiego obozu”. I zaproponowała spotkanie, by „opowiedzieć, jak jest naprawdę”.

Z kilkunastoma pracownikami DPS – opiekunkami, kąpielowymi, pielęgniarkami, pokojowymi – spotkałem się w jednej z kożuchowskich restauracji.

Na stół wyciągnęli pulpety. Ale nie po to, by je zjeść.

Do tego wrócimy.

Zaczęły tracić władzę”

Pracownica nr 1 [imiona i nazwiska wszystkich rozmówców do wiadomości redakcji]: – Czas powiedzieć prawdę, bo już mam dosyć pytań w stylu: gdzie ty pracujesz, co tam się u was dzieje? Odpowiadam: nic się nie dzieje. Prawdziwa sytuacja w DPS jest zupełnie inna od tej, którą przedstawia ta druga gazeta. Panie, które tak oczerniają panią dyrektor, żyją w swoim własnym świecie. Są nauczone, że rządziły DPS-em. Co najmniej przez 12 lat, czyli za poprzedniej dyrektor. Jak nastąpiły zmiany, przyszła obecna szefowa, to zaczęły tracić tę władzę.

Pracownica nr 2: – Pani dyrektor jest osobą odpowiedzialną. Kiedy zaczęła u nas pracę, wprowadziła swoje porządki. Może powiem brutalnie, ale my pracujemy z ludźmi, a nie przy ziemniakach czy marchewce w polu. Więc ona jest za naszych podopiecznych odpowiedzialna. I teraz tak: jeżeli idzie oddziałem, bo chce się przywitać z pensjonariuszami po przyjściu do pracy albo spytać ich, czy smakuje im obiad, to od razu ta druga strona mówi, że pani dyrektor węszy, szpieguje.

Przypomnijmy, że dyrektor Szatkowska przyszła do pracy w DPS z końcem 2018 r. Przeprowadziła to miejsce przez trudny czas pandemii. – Dla naszych podopiecznych każde „dzień dobry” jest ważne – mówiła na naszych łamach w kwietniu 2020, kiedy sprawdzaliśmy, jak ośrodek, którego podopieczni to ludzie starsi, radzi sobie z pandemią.

Dyrektor Szatkowska mocno podkreślała też rolę pracowników w dobrym zaopiekowaniu się pensjonariuszami. – Oddałabym im palmę pierwszeństwa, bo tak naprawdę dzięki nim udaje się utrzymać mieszkańców w pełnym zdrowiu. I tu właśnie należą się pracownikom wielkie podziękowania za ich pracę i nieustannie wkładane serce – mówiła wtedy na łamach „TK” szefowa kożuchowskiego DPS.

Wydaje się, że tamte słowa nie wszyscy potrafili odwzajemnić.

To nie jest dom, tylko miejsce pracy”

– Dla tych pań, które latały do „Regionalnej”, byłoby najlepiej, żeby dyrektor cały czas siedziała w biurze i nie interesowała się tym, co jest na terenie placówki – mówi pracownica nr 3.

I dodaje: – Jeżeli coś jest nie tak, to pani dyrektor zwraca uwagę. Na Boga – ma do tego prawo. Jeżeli np. widzi, że mieszkaniec ma brudno w pokoju, to ma nie zareagować? Albo jak leży na podłodze – ma to przemilczeć? Takich sytuacji jest mnóstwo. Ale też potrafi docenić pracownika – mówi kobieta z kilkuletnim stażem pracowniczym.

Ten „drugi obóz” miał też pretensje do dyrekcji, że z dyżurki kazała wynieść wersalkę.

– O co chodziło? – pytam.

– Te panie bardzo dużo spały na nockach, a równolegle zdarzało się sporo upadków podopiecznych, którzy wstają w nocy do toalety. Wołali pomocy, ale nikt nie odpowiadał – mówi pracownica nr 4.

– Nie odpowiadały, bo spały. Taka jest prawda. Na to też mamy dowody. Pani dyrektor nie zabraniała, żeby usiąść, kiedy można, wyprostować nogi. Ale nie żeby się kłaść i zasypiać. To nie jest dom, tylko miejsce pracy – wtrąca pracownik nr 5.

Pracownica nr 3: – Nie możemy wszyscy wyjść z odcinka pracy, usiąść na dyżurce, siedzieć sobie w najlepsze, pić kawę i plotkować, bo w tym momencie mieszkańcowi może się wydarzyć coś złego. To my jesteśmy za nich odpowiedzialni. Mamy przerwy, możemy jeść posiłki, ale musimy to robić rotacyjnie, żeby mieszkaniec był zaopiekowany. Na to zwraca uwagę kierownictwo, pani dyrektor. I to się tym kilku opiekunkom nie podoba.

Przecież to jest chore”

– Jak to jest z tymi pulpetami? – dopytuję.

Pracownica nr 4: – Dziewczyny walczyły o posiłki regeneracyjne. No i fajnie, powiedzmy, że skorzystali wszyscy. Zarzucali pani dyrektor, że kupiła w markecie słoiki i nam rozdaje. I że nas karmi odpadami małoenergetycznymi. Ale proszę spojrzeć na te dwa słoiki, które przynieśliśmy. Pierwszy jest bez kodu kreskowego, więc pani dyrektor nie mogła go kupić w markecie. Proszę porównać wartość energetyczną z tym, który kupiłam w sklepie. Pani nam tłumaczyła, że zamówiła to poprzez specjalną firmę, żeby te wartości energetyczne były wyższe. Ale ci pracownicy mówią, że to – przepraszam za określenie – gówno i odpady, bo oni chcą zupy dietetycznej. Gdyby dostały taką zupę, toby mówili, że jest „za cienka”. Zawsze znalazłyby coś, żeby powiedzieć, że jest nie tak, jak powinno być.

Pracownik nr 6: – W jednym z artykułów tej drugiej gazety było napisane, że te panie chcą zupy z wkładką w postaci żeberek. Proszę mi wierzyć – te panie nie chodzą głodne. Mamy zdjęcia i filmiki, jak mieszkańcom nie dają całego posiłku, tylko odlewają, a potem wynoszą do domu. To jest sprawa udokumentowana. Nie dość, że jedzą na miejscu, biorą do domu, to jeszcze narzekają, że chciałyby coś więcej. Przecież to jest chore.

– Byliście z tym u dyrekcji? – pytam.

– Tak, dyrekcja o tym wie.

– Reaguje?

– Tak, dlatego chcą się pozbyć pani dyrektor.

Pracownik nr 6: – Mieliśmy tyle kontroli, sprawdzano nas wzdłuż i wszerz. Nikt chyba, żaden zakład pracy, nie miał tyle kontroli, co my. I co się okazało? Że praktycznie wszystko jest w porządku.

– Kto jest po tej drugiej stronie barykady? – dopytuję.

– Zatrudnionych jest ponad 70 osób. Sześć dąży do tego, by zwolniono panią dyrektor. Co jest jeszcze bardziej przerażające, one w ten konflikt wciągają innych. A jak ktoś nie stanie po ich stronie, to „umilają” temu komuś życie.

Pracownica nr 7: – Wszyscy ci pracownicy, którzy są po tej drugiej stornie, są umocowani związkowo. Ich nie można zwolnić.

Pracownica nr 8: – Tak na koniec wtrącę, że te panie nie zdają sobie sprawy, że opowiadając takie brednie o tym, co się u nas dzieje, odpychają rodziny i bliskich osób, które mogłyby do nas trafić. Nie mamy mieszkańców – nie mamy pracy. Może im na tych ludziach nie zależy, ale nam tak.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Mariusz Pojnar

Aktualności, kronika

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content