Nasi strażacy gasili pożar w Zielonej Górze. „Duża, skomplikowana akcja”

W zielonogórskim Przylepie spłonęła hala z toksycznymi, niebezpiecznymi odpadami. W gaszeniu pożaru brali udział również strażacy z powiatu nowosolskiego. – To była duża, skomplikowana akcja – mówi Paweł Ciebień, jeden z nich

Sytuacja w Przylepie wyglądała dramatycznie. Wiadomość o tym, że płonie tam hala z toksycznymi odpadami, pojawiła się w sobotę późnym popołudniem. Po około dwóch godzinach m.in. mieszkańcy powiatu nowosolskiego dostali esemesa z alertem RCB: „Uwaga! W m. Przylep palą się substancje niebezpieczne. Zachowaj ostrożność, nie zbliżaj się do miejsca pożaru. Jeśli możesz, zostań w domu, zamknij okna”.

Na pierwszych obrazkach w telewizji było widać pożar i pociąg, który stał akurat na pobliskiej stacji kolejowej. Dotarliśmy do człowieka, który tym pociągiem wtedy podróżował. – To było przerażające – wspomina. – Ta hala to od lat głośny temat w Zielonej Górze. Siedzieliśmy w pociągu w toksycznym dymie, a on nie jechał, bo „nie było widoczności”. W końcu podjęli decyzję, że cofamy się na główny dworzec w mieście.

W gaszeniu pożaru w Przylepie pomagali m.in. strażacy z powiatu nowosolskiego – ok. 25 osób. Łącznie ogień gasiło 370 ogniowych.

– Z naszej komendy był tam jeden zastęp Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej. Wyjechał w sobotę o godz. 18.40, a z powrotem wrócił w niedzielę o 23.00 – mówi „Tygodnikowi Krąg” mł. bryg. Mariusz Olszewski, wiceszef Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Nowej Soli. – Oczywiście kolejni strażacy jeździli później na miejsce, żeby podmienić swoich kolegów. Dowozili także m.in. nowe maseczki.

Na miejscu w Przylepie do teraz [kończyliśmy pisać ten tekst w poniedziałek po godz. 12.00] są dwa zbiorniki na wodę z powiatu nowosolskiego (13 tys. litrów) – jeden kożuchowski, jeden nowosolski.

– Działania jednostek spoza powiatu zielonogórskiego miały za zadanie głównie dowożenie wody – podkreśla mł. bryg. Olszewski. – Tak jak widzieliśmy w telewizji, tam była trudna sytuacja, jeśli chodzi o bezpośrednie dojście do miejsca pożaru ze względu na wybuchy chemikaliów, w dodatku w pobliżu były jeszcze drzewa, budynek i tory. W grę wchodziła także wysoka temperatura w samej hali. Strażacy gasili z podnośników.

W akcji gaśniczej brali też udział strażacy z powiatowych Ochotniczych Straży Pożarnych. Z czterech jednostek: z Przyborowa, Kożuchowa, Stypułowa i Otynia. – Też walczyli z ogniem do godzin porannych – podkreśla ich wkład Olszewski.

Strażacy z OSP Kożuchów napisali w sobotę późnym wieczorem na Facebooku: „Gaszenie potrwa jeszcze co najmniej kilkanaście godzin. W akcji biorą udział jednostki z całego województwa, wojsko, policja, specjalistyczne jednostki chemiczne z Poznania oraz kilka samolotów gaśniczych”.

W niedzielę dodali: „Dziś rano, po kilkunastogodzinnej akcji gaszenia składowiska chemikaliów w Przylepie, nasz zastęp cały i zdrowy powrócił do bazy”.

Paweł Otulak, strażak z OSP Przyborów: – Wezwanie mieliśmy mniej więcej o 16.15. Wróciliśmy po 8.00. Akurat nasza pomoc polegała głównie na dowożeniu wody, na gaszeniu bliżej pożaru skupiały się jednostki zawodowe. My tankowaliśmy też cysterny. Były wybuchy, dlatego pożar gaszono głównie z powietrza.

– Magazyn miał długość ok. 10 m, wysoki był na 4-5 m. I podzielony na piętra. Sporo tam było tych chemikaliów – dodaje Otulak. – W nocy, jeszcze o 3.00-4.00, nadal było widać wybuchy. Blisko źródła na pewno było niebezpiecznie.

Paweł Ciebień to strażak zawodowy, pracuje w nowosolskiej komendzie. Przyznaje, że temperatura blisko hali była olbrzymia. Czuł smród chemikaliów, mimo że strażacy gasili w maskach.

– Zostaliśmy podzieleni na odcinki bojowe. Byliśmy odpowiedzialni za rozstawienie działek, gasiliśmy też z podnośnika – opowiada Ciebień. – Rotowaliśmy się w zależności od tego, kto czuł się w danym momencie na siłach. To była duża, skomplikowana akcja.

Strażak podkreśla, że jeśli chodzi o zadysponowane siły – auta i ludzi – to była największa akcja, w jakiej do tej pory brał udział. – Pewnie większość strażaków, którzy byli na miejscu, powiedziałaby podobnie – mówi. – Skupialiśmy się na tym, żeby pożar dalej się nie rozprzestrzenił. Wielka chwała m.in. dla ochotników, którzy walczyli z ogniem.

Na kanwie ostatnich wydarzeń z sąsiedniej Zielonej Góry rozgorzała gorąca dyskusja na temat podobnych bomb ekologicznych. Szacuje się, że w całym kraju jest ich ok. 400.

Toksyczna hałda na terenie nowosolskiego Dozametu ma ponad 20-letnią historię. Przypomnijmy, w 2001 r. firma Pol-Eko-Tech uzyskała zgodę urzędu wojewódzkiego i zaczęła składować tam odpady ropopochodne. Z czasem właściciel zniknął, pozostawiając mieszkańcom Nowej Soli duży ekoproblem.

Od lat nowosolski samorząd toczy walkę o likwidację hałdy. Szczegóły formalnoprawne w kontekście jej ewentualnego usunięcia przedstawimy w kolejnym numerze „TK”.

W pierwszym półroczu do Sejmu wpłynął projekt ustawy, który – tak twierdzi rząd – ma pomóc w pozbyciu się problemu bomb ekologicznych w Polsce. „Efektem nowych przepisów będzie zagospodarowanie lub zabezpieczenie odpadów stwarzających zagrożenie oraz oczyszczenie tych terenów” – piszą autorzy projektu.

Mariusz Pojnar

Mateusz Pojnar

*fot. w środku tekstu nadesłane

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content