Sam na trzystu. Wspominamy Kazimierza Ekierta

Był emerytowanym policjantem, prezesem piłkarskiej Arki Nowa Sól, zapalonym motocyklistą, przez ostatnich 17 lat radnym miasta. – Wiadomość o jego śmierci spadła na nas jak grom z jasnego nieba – mówi jego przyjaciel Ryszard Biesiada

Prezydentowi Jackowi Milewskiemu łamie się głos, kiedy mówi o zmarłym. – Kazimierz Ekiert, radny miejski wielu kadencji, był naszym przyjacielem, od wielu lat bardzo ważnym członkiem naszej samorządowej drużyny – podkreśla. – To samorządowiec o ogromnym nowosolskim serduchu, bez reszty oddany sprawom naszego miasta i mieszkańców. Jednak przede wszystkim żegnamy skromnego i bardzo dobrego człowieka, na którego zawsze można było liczyć w każdej sytuacji. Zawsze niosącego pomoc drugiemu człowiekowi. Ot tak, po prostu. Po ludzku.

Dla Milewskiego Ekiert był wręcz wulkanem energii. – Zamykam oczy i widzę uśmiechniętego Kazia gotowego do działania bez względu na okoliczności. Widzę Kazia emanującego pozytywną energią, którą dzielił się z nami wszystkimi. Ta energia na zawsze we mnie pozostanie – mówi prezydent. – Składam wyrazy najgłębszego współczucia żonie, synowi i synowej, wnuczce, rodzinie, przyjaciołom i kolegom. Łączę się z państwem w bólu. Kaziu, nasz przyjacielu, odpoczywaj w pokoju. Będzie nam ciebie bardzo brakować.

Śrubokręt

Ciepło o Kazimierzu Ekiercie wypowiadają się koledzy radni. – Był bardzo uczynny, skłonny do współpracy. Jeśli była potrzeba, żeby wziąć w czymś udział, nigdy nie odmówił. To był prawy człowiek. Zawsze uśmiechnięty, z humorem. Fajny facet. Za każdym razem, jak gdzieś przychodził, grzecznie witał się jako pierwszy podając rękę, co świadczyło o dużej kulturze osobistej – wspomina Maciej Kopeć.

Poznał Ekierta blisko 30 lat temu dzięki żonie pana Kazimierza. – Z Basią uczestniczyliśmy we wspólnych zajęciach w domu kultury. Byłem tam muzykiem, Basia śpiewała. Kaziu przychodził po żonę – Maciej Kopeć świetnie to pamięta, jakby zdarzyło się wczoraj.

– To był gość z sercem na dłoni – dodaje. – Wychodził z inicjatywami, by pomóc ludziom w potrzebie – dzieciom czy rodzinom. To był taki śrubokręt, który nie mógł usiedzieć na miejscu. Wszędzie było go pełno. Nie było po nim widać choroby, choć bardzo schudł. To wielka tragedia. Kaziu odszedł stanowczo zbyt szybko.

Andrzej Petreczko, szef rady miejskiej: – Znaliśmy się 17 lat – tyle Kaziu piastował funkcję nowosolskiego radnego. Mandat objął w 2006 r. Jest jednym z autorów sukcesu Nowej Soli, angażował się w sprawy miasta – społeczne i gospodarcze, uczestniczył praktycznie we wszystkich spotkaniach w radzie czy z nowosolanami. Dobrze go wspominam, to był dobry człowiek. Konkretny, lubił załatwiać sprawy od ręki, nie przepadał za papierologią. Brał za telefon i dzwonił, a później tylko nadzorował, czy wszystko dobrze zrobiono. Silna osobowość.

Petreczko przypomina hobby pana Kazimierza. – Miał swojego konika w ostatnich latach, bardzo lubił antyki, zbierał starocie. Zawsze chwalił się perełkami, cieszył się, jak coś fajnego znalazł, a jeździł regularnie na targi staroci. Co tydzień zresztą uwielbiał skrupulatnie je czyścić i odkurzać. 67 lat to nie jest przecież wiek do umierania, na litość boską! To trzeba żyć, a nie umierać – wzrusza się szef rady miejskiej.

Radny Zbigniew Szczeciński poznał Ekierta podczas kampanii wyborczej: – Bardzo sympatyczny, koleżeński, uczynny facet. W radzie otwarty na sprawy mieszkańców. Widać było, że zależy mu na Nowej Soli. Chętnie chodził na spotkania z nowosolanami, np. roznosząc drobne upominki na mikołajki czy róże w dzień kobiet.

Szczeciński dodaje: – Mieliśmy wspólne dobre wspomnienia, zawsze się nawzajem pozdrawialiśmy. Tak się złożyło, że mój szwagier uczył go w szkole w Kożuchowie. I miło wspominał moją rodzinę, oni jego też. To smutna wiadomość, tym bardziej że w przeddzień jego śmierci, w poniedziałek, zadzwonił do mnie przed 9.00 i poprosił o nazwę jednej z ulic. Pracował dla Nowej Soli do końca, przygotowując się na czwartkową sesję.

Wydawało się, że jest wieczny…

Ryszard Biesiada bardzo przeżył śmierć Kazimierza Ekierta. Byli przyjaciółmi. – Mieliśmy bliski kontakt, znaliśmy się wiele lat. Poznaliśmy się jeszcze jako działacze sportowi, on był wówczas prezesem Arki, ja trenowałem biegaczy w Astrze – wspomina Biesiada.

Szklą mu się oczy. – W wyborach startowaliśmy z jednego okręgu – dodaje. – Razem przychodziliśmy na sesje. W radzie zostaliśmy kumplami, spotykaliśmy się też prywatnie, odwiedzaliśmy w domach i rozmawialiśmy o sporcie. Był bardzo dobrym, przebojowym człowiekiem. Podobało mi się w nim, że pomagał słabszym w komisji socjalnej rady miasta. Wiadomość o jego śmierci spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Żył do samego końca sprawami miasta. Wydawało nam się, że jest wieczny, niezniszczalny. To był twardy chłop, który stale musiał być w ruchu. A jak się nic nie działo, wtedy nie był sobą. Będzie nam go bardzo brakowało.

Świetny motocyklista

Radna Monika Owczarek poznała Ekierta kilkanaście lat temu. Najpierw jako dziennikarka i redaktor naczelna „Tygodnika Krąg”, później ich drogi przecięły się w radzie miasta.

– Bardzo wesoły człowiek, cały czas pogodny i uśmiechnięty, niesamowicie energiczny. On zawsze był zadowolony. Uwielbiał chodzić na targ i po osiedlu Fredry. Potrafił rozmawiać z każdym, na każdy temat. Był pomocny i wspierający w każdej sytuacji, miał w sobie żyłkę społecznikowską. Silny, sympatyczny facet, który kochał zwierzęta. Towarzyszyły mu ulubione psy – tak Owczarek zapamiętała zmarłego. – Kaziu był świetnym motocyklistą. Zabrał mnie zresztą na jedną z wypraw ulicami powiatu. Mocno trzymałam się pleców Kazia, żeby nie spaść. Cały czas mi powtarzał, że muszę nauczyć się jeździć na motorze, chciał tego dopilnować. Niestety, nie zdążył. Czekałam na tę naukę, miałam mocne postanowienie, żeby spróbować swoich sił wiosną.

Arka

Radny Biesiada wspominał, że Ekiert był przez lata prezesem piłkarskiej Arki. Razem z innymi działaczami, m.in. Zdzisławem Busztą, de facto sprawił, że futbol w Nowej Soli nie umarł. A było blisko.

Był 1995 r. Buszta poznał Ekierta dzięki trenerowi Rabie z Zielonej Góry. To fajny chłop, on ci pomoże – polecał mu go Raba. – Tak się zaczęło – opowiada Buszta.

I powstała Arka, a pan Kazimierz zaczął działać w nowosolskiej piłce. Był prezesem z dużymi sukcesami, zespół awansował potem z czwartej do mocnej trzeciej ligi.

– Miał kontakty, potrafił dużo pomóc – wspomina pan Zdzisław. – Był człowiekiem zdecydowanym. Jak coś miał zrobić, od razu chwytał za telefon, żeby porozmawiać, coś załatwić. „Nie ma sprawy, działamy” – mówił. Nie wyobrażam sobie, co zrobilibyśmy bez niego wtedy, gdy zakładaliśmy Arkę. Teraz, po jego śmierci, dużo o tym myślałem. Dużo godzin spędziliśmy razem na stadionie: na treningach, meczach. Praktycznie codziennie tam byliśmy. Trzeba było budować wszystko od początku.

– Kaziu był odważnym, stanowczym człowiekiem. Miał charyzmę. Nigdy nie odmówił wsparcia – wspomina Zdzisław Buszta. – Odeszła ważna osoba dla nowosolskiej piłki.

Prawdziwy mężczyzna

Nowosolski piłkarz Adam Pojnar chodził do szkoły i grał w piłkę razem z Mariuszem Ekiertem, synem pana Kazimierza.

– Pan Kaziu zawsze był życzliwym, pomocnym gościem – wspomina Pojnar. – Był społecznikiem, prezesem klubu, który wtedy bardzo dobrze funkcjonował. Mogę o nim mówić tylko w samych superlatywach. Gdy wszyscy zaczęli dzwonić ws. jego śmierci, byliśmy w szoku. Choroba nie wybiera.

– Jest wzruszenie, jak się o tym mówi – przyznaje piłkarz. – Jeżeli ktoś decyduje się na bycie prezesem takiego klubu, to czasem trzeba mieć ciężką rękę. I on ją miał. Stawiał sobie cele i je realizował. Nie każdy się z tym rodzi. Był do tego stworzony. Będzie nam go brakowało.

Gdy prezesem był Kazimierz Ekiert, w Arce grał Arkadiusz Gallewicz. – Szczery, ciepły człowiek – opowiada o Ekiercie. – Chętny do rozmowy, współpracy. Uwielbiał śmiać się, żartować, działać. W trudnych czasach wzniósł naszą piłkę na dobry poziom. Oddawał temu serce, był stworzony do wielkich przedsięwzięć. Prawdziwy mężczyzna, skuteczny, nie bał się podejmować trudnych decyzji, negocjować.

Gallewicz wspomina, że Ekiert uwielbiał pogadanki przed- i pomeczowe z zawodnikami. Mówił im: jesteście z Nowej Soli, więc to oni, rywale, mają się was bać. Wy nie możecie. Nie jesteśmy leszczami do bicia. Wychodzimy na boisko i wygrywamy. A gdy grali słabo, apelował, by się obudzili. – Nie chciał nas tymi pogadankami straszyć, tylko motywować – podkreśla Gallewicz. – W ostatnich dniach wracam do tych momentów. Byłem młodym człowiekiem, a sytuacje związane z prezesem, rozmowy z nim – to mnie ukształtowało tak naprawdę na całe życie.

– Ze Śląska czy z GKS Katowice przyjeżdżało czasem trzystu kibiców – wspomina. – I on bez lęku do nich wychodził sam i mówił: panowie, ja tu jestem gospodarzem, proszę o spokój. Nie chował głowy w piasek.

Kazimierz Ekiert odszedł w wieku 67 lat. Spoczął na cmentarzu w Nowej Soli w ubiegły piątek. Żegnało go mnóstwo ludzi z przeróżnych środowisk. Najbliższym pana Kazimierza składamy najszczersze wyrazy współczucia.

W głowach mamy to, co powiedział Arkadiusz Gallewicz. Tę jedną scenę: uśmiechnięty działacz w skórzanej kurtce wchodzi na stadion szybkim, pewnym krokiem. Widać, że jest silnym facetem i potrafi postawić sprawę jasno. Gdy trzeba – idzie sam do trzystu niebezpiecznych szalikowców. Bez strachu, odważnie, z wysoko podniesioną głową.

Rafał Krzymiński

Mateusz Pojnar

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content