Do teatru trafiali pasjonaci. Rozmowa z Edwardem Gramontem przed urodzinami TAQ

Mają na koncie 312 premier i 4216 zagranych spektakli i happeningów. Gdyby grali codziennie jeden spektakl, zajęłoby to im 12 lat. A że codziennie nie grają, rozłożyło się to zgrabnie na niemal pół wieku. Mowa o nowosolskim teatrze Terminus A Quo, który kończy w tym roku 48 lat. O narodzinach, początkach i blisko 50-letniej działalności rozmawiamy z Edwardem Gramontem, dyrektorem TAQ

Marta Brych: Terminus A Quo dostaje jakieś wsparcie jako podmiot uprawiający sztukę?

Edward Gramont: Tak, dotację w granicach 80 procent. 20 procent muszę nazbierać na występach. Opłaty za spektakle są dobrowolne. Jedni wrzucają, inni nie. Jesteśmy w Nowej Soli, nie mogę wymagać 50 zł za spektakl, bo mnie z kijami pogonią.

Każdy występ, zwłaszcza wyjazdowy, to są koszty. Co roku robię też dwa festiwale teatralne. Do tego niespodzianki. Zaplanowałem np. określony budżet na czynsz, a ten okazał się wyższy o 30 procent. Czasami mam szczęście, ktoś wpłaci na zrzutkę akurat brakującą kwotę i wtedy jestem uratowany. Bogatych sponsorów niestety teatr nie ma i pewnie mieć nie będzie. To małe miasto.

I tak żyję od roku do roku. W okresie pandemii było najgorzej. Myślałem, że to będzie koniec teatru w Nowej Soli. Nie działamy komercyjnie, ale muszę zarobić, żeby wyjść na zero, a tam, gdzie mogliśmy wtedy zarobić, nie było możliwości. Instytucje robiły oszczędności, pieniądze przeznaczone na kulturę były wycofane i nierozdysponowane.  I w tamtym czasie mnóstwo teatrów niezależnych popadało.

Prywatnie na wiele rzeczy mnie nie stać, choć nie mam źle, bo dzięki emeryturze mam stałe dochody i jest z czego dokładać do teatru. Żyję występami, realizacją spektakli, projektów – tym, co jest ważne dla ludzi, którzy czerpią z tego swoją szlachetną energię.

Od początku tak było. Do teatru trafiali pasjonaci. Wszyscy byliśmy biedni, ale chcieliśmy robić sztukę. Dzisiaj, gdy wszystko jest oparte na pieniądzach, nie do pomyślenia jest, by nie płacić aktorom. A moi aktorzy robią tu wszystko za darmo. Rozumiesz? Tacy zdolni ludzie, a chcą robić teatr, choć nie mają z tego ani złocisza. Mam świetny zespół. O pieniądzach nie mówię i nie będę mówił, bo nie mam.

Ale za to mamy swoją siedzibę i z tego należy się cieszyć. Inni mają gorzej, działają kątem u innych, bez własnej sali.

Od czego się zaczął Terminus?

Trudno mówić o początku teatru, bo nie wiadomo, od którego momentu go liczyć. To szereg zdarzeń, małych słupów milowych przy drodze, która wiedzie w jakimś kierunku i ważne się staje to, co podczas tej drogi się przydarza.

Byłem dość dobrze oczytany w poezji współczesnej. W czasach mojej młodości wychodziło  pismo „Nowy Wyraz”. Raz w miesiącu przychodziły dwa egzemplarze na całą Nową Sól. Zdobyć je było praktycznie niemożliwe, zwłaszcza że nie byłem jedynym koneserem, który to kupował. Za komuny były takie wentyle, jak „Tygodnik Powszechny”, „Tygodnik Kultura” czy „Literatura na Świecie” – tych kilka periodyków, które publikowały ciekawe współczesne światowe trendy. Szczęśliwym trafem lub nie ja, prosty chłopak pochodzący z robotniczej rodziny, sięgałem po to, co było dla mnie istotne. Miałem te 18-20 lat i czytałem Ginsberga i innych zachodnich poetów, którzy mnie fascynowali. Wydawało nam się wtedy, że wolność idzie z Zachodu. Wiesz: hippisi, ideologia miłości, rock czy bardziej skomplikowany jazz i elektronika. Wtedy też teatr i literatura były ikoniczne. Później poznawałem literaturę wschodniego sąsiada. I okazało się, że tam są fajni pisarze, a ich dzieła bardziej znaczące od polskich.

Skąd u ciebie zamiłowanie do teatru?

Gdy byłem młody, wydawało mi się, że kino jest najważniejsze. Pamiętam taką wypowiedź – chyba Wajdy – że stawia teatr wyżej niż kino. Nie zrozumiałem tego wtedy. A później miałem okazję poznać ciekawy teatr. M.in. Grotowskiego. To był potężny kop. Kontakt z żywym człowiekiem jest czymś całkiem innym niż oglądanie zarejestrowanego obrazka. Między widzem a aktorem kumuluje się wyjątkowa energia. Teatr przetrwał tysiące lat i pomimo że dziś już chyba każdą dziedziną sztuki zawładnęła komercja, będzie trwał. Teraz to wiem.

A komercja ma się bardzo dobrze. Robi się dziś wielkie efektowne kino – prawdziwe kasowe hity. Ale one nie mają tej mocy, co niegdyś filmy Kurosawy, Wernera Herzoga, Felliniego czy Bergmana. Każdy z nich był wydarzeniem, a każdy z twórców wnosił coś, co nas nakręcało do innego życia, innego myślenia.

Jako młodzi ludzie żyliśmy w biedzie PRL-u, ale byliśmy bardzo bogaci w środku. Wszędzie widzieliśmy powiewające flagi wolności i tylko chcieliśmy tam dojść. Sięgaliśmy po sztukę, która nas rozwijała, dokądś prowadziła. I to nasze naiwne myślenie było piękne.

Dziś zmieniły się czasy i ustrój, zmienia się podejście do sztuki. Ale cieszę się, że wciąż tkwię w tamtym myśleniu, że nie strawiłem życia na dorabianiu się i robieniu interesów. Że żyję po swojemu, najlepiej jak mogę i ze swoimi aktorami, przyjaciółmi i rodziną mogę dzielić się tym, co mam najlepsze.

Chętnie sięgam po rzeczy mało znane, bo mnie bardziej interesuje odkrywanie czegoś, co nie jest popularne i co warto byłoby zobaczyć. I jestem szczęśliwy, gdy mi się to udaje. Zawsze byłem poszukujący.

Zawsze też miałeś ciągoty do wyszukiwania ciekawej muzyki – zupełnie innej niż tzw. popularna?

Z poszukiwaniem „tego czegoś” w muzyce mam tak, jak z poszukiwaniem myśli w literaturze. Ale do spektakli wykorzystuję nie tylko muzykę znalezioną. Sporo utworów jest skomponowanych przez mojego syna Eliasza. W tej chwili tworzy jej mniej, ale nie naciskam. Zawsze zależało mi, by inicjatywa tworzenia wychodziła od drugiego człowieka, żeby mógł przyjść i powiedzieć „chcę to zagrać”. Obojętnie, czy jest moim synem, czy nie.

Pamiętasz wszystkich swoich aktorów?

Mam pięć zapisanych zeszytów, a w nich 725 osób. Nie wszyscy byli moimi aktorami, a niektórzy aktorami nie byli w ogóle. Za to byli w dyspozycji. Każdy aktor Terminusa ma swoją kartotekę i wykaz występów. Każdy spektakl jest opisany, łącznie z opiniami ludzi na temat tego, jak aktorzy grali i jak byli odbierani przez widzów. Prowadzę różne statystyki. Np. kto zagrał największą, a kto najmniejszą ilość razy.

Najwięcej występów na koncie mają: Eliasz Gramont – 1200, Cezary Molenda – 1100, Konrad Gramont prawie 1000, a z dziewczyn – Irena Kasprzak (ponad 560) i Magda Budzyniak, która ją dogania. A najmniej razy, bo dokładnie  zero, zagrała Sylwia – osoba, z którą założyłem teatr, ale nie zdążyła wystąpić.

Sylwia była licealistką. W teatrze poezji Agricola przy klubie wiejskim w Zakęciu robiła montaże poetyckie.  Recytowała w nich wiersze. Prowadził to mój kolega Antoni Janiak, który wraz z Waldemarem Taurogińskim co roku organizowali powiatowy przegląd zespołów działających przy wiejskich klubach. Antek dwa razy zwrócił się przy tej okazji do mnie, żebym im zrobił muzykę do montażu. Tak poznałem Sylwię. Spodobała mi się. Powiedziałem jej, że chciałbym założyć teatr i spytałem, czy mi pomoże. Zgodziła się. Popytała w swoim liceum, czy ktoś chciałby dołączyć. Parę osób się zgodziło i uzgodnionego dnia przyprowadziła Irenę Kasprzak, Bożenę Stritzke i Kazię Gesek. Ponieważ Sylwia i Kazia od początku miały się do siebie jak przeciwstawne bieguny, ciężko je było pogodzić na próbach. Były z tej samej klasy licealnej i obydwie uważały się za liderki. Po trzech miesiącach z ciężkim sercem musiałem pożegnać tę, która była bardziej konfliktowa. Kazia została. W miejsce Sylwii przyjąłem Czesię Soroczyńską i Mirka Czernickiego. I to była pierwsza ekipa, która zagrała pierwszą premierę.

Co było dalej?

Po dwóch występach zrobiłem już nabór i wtedy przyszła cała ekipa buntowników, hippisów i ludzi, którzy zajmowali się muzyką. I tak zaczął się kształtować teatr Terminus A Quo. I to było bardziej świadome, bo trafiłem na takich nowosolskich kontestatorów. Niestety, jak się później okazało, część z nich miała kłopot z narkotykami. Przyszli, bo myśleli, że skoro mam długie włosy, to jestem jak oni.  Miałem pasję teatralną,  nie byłem specjalistą, terapeutą, czy psychologiem. I nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że uzależnienie jest tak silne, że teatr im tego nie wyleczy. Zacząłem ich odcinać. Później się dowiadywałem o śmierci jednego, drugiego, trzeciego. Bardzo smutne historie. Gdy powstał Monar i pojawił się Marek Kotański, niektórzy z nich trafili tam do ośrodka, żeby się leczyć, ale większość tych ludzi już nie żyje niestety. Nigdy później już nie miałem osób uzależnionych w teatrze.

Wśród 725 osób, które widnieją w statystykach, jest już około 20 nieżyjących. To bardzo duża liczba. Tym bardziej że to ja powinienem być pierwszy, bo zawsze byłem najstarszy. A umierali młodzi ludzie. Dużo tego jest, Marto. Gdyby się skupić na wszystkich aspektach, można by książkę napisać.

Napiszesz?

Nawet zacząłem. Przymierzam się, ale ciągle zmienia mi się optyka. Na początku było jasne, co ma tam być, potem przestało być jasne. Przewartościowałem, w końcu uznałem, że to nie będzie atrakcyjne. Prawdopodobnie jednak ją napiszę. I zrobię to sam, bo żaden redaktor nie będzie tego czuł, nie będzie wiedział, co naprawdę było ważne, jakie wtedy były refleksje itd. A pisać raczej umiem.

Myślę, że wrócę do jej tworzenia, jak już się skończą wszystkie nawałnice związane z pracą biurową: projekty, sprawozdania i wyczerpią się plany dla bardziej potrzebujących aktorów. Bo tutaj każdy chce grać tyle, że byś nie uwierzyła. Ledwie jedno skończą i już „myślisz o mnie?”. Nie, no jasne – ja nie mogę mieć prywatnego życia, muszę myśleć ciągle o teatrze i produkować kolejne spektakle, jakby można było zbawić tym ludzi. A nie można. Teatrem nikogo nie zbawisz. Tu po prostu gospodarujemy jakoś mądrze swój czas.

***

Program urodzin TAQ

Piątek 19 stycznia:
18.48 – Teatr TAQ – „Adiafora”
20.00 – Teatr TRZECIE IMPRO (Poznań) – „Zapiecek”
21.30 – Teatr TAQ – „Noumen”
Sobota 20 stycznia
15.48 – Teatr TAQ – „Wariat i zakonnica”
17.15 – Wręczenie Złotych P’TAQów dla:
Aleksandra Rogozińska – ALEKSANDRA DE PANTHERE (Wrocław)
18.15 Koncert ALEKSANDRY DE PANTHERE
19:00 – Teatr STAN KRYTYCZNY (Kraków) – „Megamięso”
20:00 – Teatr TAQ – „Narzędzia tortur”
22.30 – Teatr POMARAŃCZE W UCHU NA SKARPIE BEZ KARTKI
(Poznań) – „Przekleństwo I – Barcki S.O.S.”
Niedziela 21 stycznia:
17:00 – Teatr TAQ – „Solo głupiego pastucha”
18:00 – Teatr TAQ – „Kocopoły”
19:00 – Teatr TAQ – „Zabawa w czekanie na zabawę”
Wstęp wolny. Teatr Terminus A Quo, sala teatralna im. Ryszarda
Cieślaka w Nowej Soli, ul. Kościuszki 33.

E-WYDANIE TYGODNIKA KRĄG

Marta Joanna Brych
Latest posts by Marta Joanna Brych (see all)
FacebooktwittermailFacebooktwittermail

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content